Od tej chwili do momentu, w którym wyjechaliśmy na plan, minęło około sześciu miesięcy.
[b]Jest pan filmoznawcą, pisał pan recenzje, potem eseje o kinie. A o krytykach mówi się złośliwie, że to niespełnieni artyści. Jak to więc jest znaleźć się nagle po drugiej stronie filmowego dzieła?[/b]
WK: Przede wszystkim odkąd pracuję z Magdą, przestałem uprawiać krytykę filmową. Nie reaguję już natychmiast na to, co dzieje się w kulturze audiowizualnej, piszę tylko o filmach starych i o tym, co mi się w kinie podoba.
[b]Ale czy zmienił się pana sposób myślenia o sztuce filmowej?[/b]
WK: Nie, choć jest spore ryzyko, że moje teorie nie pokryją się z praktyką. Że powstanie rozziew między tym, co sam na ekranie cenię, a tym, co – jako niewykształcony scenarzysta – mogę dla kina pisać. Po premierze „Senności” czytelnicy mojej książki już stwierdzili: „No, dobrze, fajny film, ale to nie jest »Piekielne kino«”.
[b]W prozie bawi się pan słowem. Taką zabawę bardzo trudno przełożyć na język filmu.[/b]
WK: Czasem o tym zapominam. Dlatego potrzebuję wsparcia. Książkę pisałem w samotności, zamknięty na klucz. Scenariusze powstają w obecności Magdy.
[b]Jak państwo pracują razem nad tekstem?[/b]
MP: Ja nie piszę, tylko jestem w pobliżu.
WK: Wystarczy mi, że Magda słucha. Gdy wymyślam coś zbyt literackiego, za mało filmowego, to zaraz reaguje.
W jednym z wywiadów po premierze „Pręg” powiedział pan, że trudno się panu pisze. Dużo łatwiej jest wymyślać historie.
WK: Dzisiaj powiedziałbym dokładnie odwrotnie. Łatwiej jest eksperymentować z językiem. Kino wymaga historii wymyślonych bardzo precyzyjnie. I tej precyzji zwykle pilnuje Magda.
MP: Ja się odzywam tylko wtedy, gdy mam poczucie, że to, co Wojtek napisał, jest nieprzekładalne na ekran. Na przykład w literaturze wielkim atutem jest dygresyjność. W „Senności” znalazła się scena rozmowy Adama z sąsiadem. Nakręciliśmy też sekwencję, w której wchodziliśmy do mieszkania sąsiada z kamerą, obserwując panujący tam chaos i brak zrozumienia między mężczyzną a jego żoną. Ale okazało się, że w trójwątkowym filmie nie ma na to miejsca.
[b]A czy nie różnią się państwa sposoby patrzenia na sztukę? Pan ma przecież wyobraźnię pisarza, która w każdej chwili może pofrunąć. Pani wyszła z dokumentu.[/b]
MP: Dokument z jednej strony dał mi osadzenie w rzeczywistości, ale z drugiej – świadomość formy.
W przypadku „Senności” to drugie bardzo mi się przydało.
[b]Krytycy zarzucali „Senności”, że jest przegadana.[/b]
WK: Moim ideałem jest kino nieme, w którym kamera podąża za bohaterami bez słów. Ale „Senność” musiała być gęsta od tekstu. Bo to jest film o przepaści komunikacyjnej. Ludzie mówią w nim do siebie, ale ze sobą nie rozmawiają. Raczej monologują.
[wyimek]Wojtek zadzwonił i zaproponował, żebyśmy zrobili film o ludziach w stanie uśpienia emocjonalnego. Pomyślałam, że nas przecież też dotknął taki letarg[/wyimek]
MP: Uznałam, że język, jakim posługują się bohaterowie „Senności”, jest pewnego rodzaju konwencją. Opowiadamy o ludziach samotnych, tkwiących w nieszczęśliwych związkach. Jakoś musieliśmy pokazać, że nie przystają do świata, w którym się znaleźli. Dlatego nie bałam się nieco literackich dialogów. One najlepiej pokazywały przepaść między bohaterami. Pisarz Robert mówi „słowa mi się zmęczyły” do teścia, który sensu tego zdania w ogóle nie jest w stanie zrozumieć. Może tylko odpowiedzieć: „Jakbyś miał problemy, to ci coś załatwię”. Róża i jej mąż nie rozmawiają ze sobą, lecz wypowiadają monologi. A właściwie on mówi, a ona mu się przypatruje.
Jak zaczęłam pracować z aktorami, to okazało się, że te toczone na ekranie rozmowy są wyłącznie pretekstem do opowiedzenia czegoś, co znajduje się pomiędzy słowami.
[b]Czy jako scenarzysta bywa pan na planie w czasie zdjęć?[/b]
WK: Podczas kręcenia „Pręg” byłem tylko raz. W Tatrach. Uwielbiam góry. Plan „Senności” też odwiedziłem tylko raz, żeby pokazać dzieciom, jak się kręci film. Poza zdjęciem na okładce powieści żadnych innych konsekwencji tej wizyty nie było.
MP: Gdyby Wojtek stale siedział na planie, czułabym się skrępowana. Bardzo liczę się z jego zdaniem, więc pewnie zamiast patrzeć w kamerę czy monitor, gapiłabym się na niego, czy po ujęciu kiwnie z aprobatą głową.
WK: Scenarzysta na planie to zawsze jest ktoś, kto pałęta się pod nogami filmowcom, a prędzej czy później potknie się o jakieś kable i spowoduje katastrofę. Ja zresztą nie chcę się wśród tych kabli kręcić i zabijać w sobie magii kina. To jakbym podglądał wujka, który przebiera się za Świętego Mikołaja. A tak piszę tekst, a po dwóch miesiącach dostaję prezent. W ten sposób kino pozostaje dla mnie magicznym wehikułem, którego mechanizmów do końca nie rozumiem.
[b]Poznaje pan potem swój scenariusz na ekranie? Zazwyczaj scenarzyści narzekają na reżyserów. Billy Wilder mawiał, że reżyser nie musi umieć pisać, ale powinien umieć czytać. Sam zaczął reżyserować, bo mu psuto teksty.[/b]
WK: Nieszczęściem jest trafić na reżysera, który ma wspaniałą osobowość, ale jest narcystyczny i scenariusz wykorzystuje jako pretekst do tworzenia własnych wizji. Jeszcze gorzej, gdy reżyser zwyczajnie tekstu nie rozumie. Przenosi go na ekran wiernie, ale go nie czuje, nie słyszy. Magda jest artystką, o jakiej może marzyć każdy scenarzysta. Z nią nie ma przykrych niespodzianek.
„Pręgi” spotkały się ze świetnym przyjęciem. „Senność” dostała w Gdyni nagrodę Złotego Klakiera, ale krytycy na ogół nie byli zachwyceni.
WK: Z oklaskami bywa różnie i trzeba się do tego przyzwyczaić. „Pręgi” po festiwalu gdyńskim miały bardzo pozytywne recenzje, ale już przy Orłach zostały przez środowisko potraktowane z dużym dystansem. Okazało się, że entuzjazm minął. Prawdziwym werdyktem stało się dla nas 350 tysięcy widzów w kinach. Mam nadzieję, że w przypadku „Senności” będzie podobnie. Widzowie odbierają ten film bardzo emocjonalnie.
[b]Czy jako krytyk czyta pan recenzje swoich filmów?[/b]
WK.: Czytam, ale mam do nich dystans. Znam prywatnie wiele osób piszących o kinie i o literaturze. I wiem, kto w jaki sposób reaguje.
MP: A ja każdą recenzją bardzo się przejmuję i każdą dokładnie analizuję. Choć też nie jest tak, że po fali krytycznych uwag zmieniam zdanie i przyznaję, że popełniłam błędy. W przypadku „Senności” nie zgadzam się na przykład z zarzutem telenowelowości. Ten film jest nowelowy, a to zasadnicza różnica.
WK: Zarzucano nam również literackość wątków. To, co my uważamy za wartość filmu, krytycy czasem przedstawiają jako wadę. Bo Adam, Robert i Róża osadzeni są w różnych rzeczywistościach. I ich światy narysowane grubą kreską po to, żeby podkreślić, jak bardzo bohaterowie do nich nie przystają.
MP: Nasz film z pewnością jest literacki. Ale dla jednych to jest zarzutem, dla innych atutem. To zależy, jak się odczytuje konwencje. Np. niedawno dostałam od Czechów zaproszenie na seminarium na temat realizmu magicznego, bo obejrzeli film i odczytali go w taki sposób, w jaki sobie zamierzyliśmy. Odbiór filmu zależy od wielu rzeczy. Gustu, doświadczeń, nastroju. Czasem słyszę, że „Senność” świetnie się zaczyna, a potem wątki się rozłażą. A zaraz potem ktoś mi mówi, że znudził go początek, ale później rozwój akcji bardzo go wciągnął. Pani najlepszy wydaje się wątek chłopaków gejów. A Grażynie Torbickiej najbardziej podobała się historia aktorki Róży. Ten film każdy widzi inaczej.
[b]Czy stąd płynie wniosek, że artysta ma wierzyć przede wszystkim sobie?[/b]
MP: Tak. Gdybyśmy przestali wierzyć sobie, to czego mielibyśmy się trzymać? Mamy swoje autorytety i liczymy się ze zdaniem wielu osób. Ale też wiem, że ten film jest taki, jakim go sobie wyobrażaliśmy. I naprawdę jestem z niego dumna.
WK: W Polsce powstaje sporo filmów napisanych i wyreżyserowanych w zgodzie z klasycznymi podręcznikami. Ale czy naprawdę mamy oglądać tylko kino w stylu „Boiska bezdomnych”? Rzeczy do bólu poprawne, bajeczki dla dorosłych. My świadomie podjęliśmy ryzyko, spróbowaliśmy rozbić pewne struktury, zderzyć kilka poetyk, zrobić film polifoniczny.
[b]Co dalej? W państwa przypadku nie jest to pytanie konwencjonalne. Team będzie trwał? I jakie tematy będziecie państwo poruszać?[/b]
WK: Do Magdy ustawiła się już kolejka scenarzystów. A ja myślę o takim filmie jak scena wycięta z „Senności”. Kiedy kamera, zamiast podążać za bohaterami, na chwilę poddała się przygodności życia i powędrowała za postaciami epizodycznymi. Udziela mi się idee fixe z „Lisbon Story” Wima Wendersa, który umocował kamerę na plecach, żeby uniknąć ingerencji w tzw. prawdę obrazu. A więc znowu mam ochotę podjąć ryzyko.
[b]Mówi pan o języku filmu, a ja pytam o tematy. Czy one przychodzą do państwa z przeczytanej notatki, z opowieści zasłyszanej w pociągu?[/b]
WK: Absolutnie nie. Przeciwnie. Kiedy po lekturze porannej gazety ktoś mówi: „Słuchaj, żona Jasienicy to samograj, zróbmy scenariusz”, natychmiast się najeżam. Myślę: „Broń Boże!”. Wiem zresztą, że za pół roku powstaną trzy takie teksty.
MP: My szukamy w sobie, we własnych doświadczeniach. Nasze wspólne filmy są jak cezury, próbujemy w nich rozliczać się ze sobą. Dlatego na pewno spotkamy się znowu. Na kolejnym zakręcie życia.