To długa historia. Większość z nich wróciła do pracy. Inni zniknęli, bo nie byli „wałęsiarzami", i wypadli ostatecznie z gry, kiedy od wiosny 1981 r. Solidarność pogrążała się w chaosie. To m.in. Karandziej, Zborowski, Klamrowski, Runowski, Butkiewicz – czyli grupa młodych ludzi związanych z Bogdanem Borusewiczem, Gwiazdami i Walentynowicz – mocno niepokoili się tym, co się działo po Sierpniu '80. Nie mogli pojąć, że wszystkim kręci Wałęsa, który nie poznaje już nikogo z WZZ, toleruje wokół siebie podejrzane persony, łamie wszelkie reguły i eliminuje niemal wszystkich dawnych kolegów.
Rzeczywiście źle się działo?
Sytuacja była na tyle poważna, że gdańska SB w informacji dla MSW z 16 września 1980 r. raportowała, że „Kuroń i Borusewicz oraz współpracownicy KSS KOR z Gdańska podejmują działania zmierzające do pozbawienia Wałęsy dotychczasowej funkcji". Wałęsa orientował się w tych intrygach, co jest zapewne tematem na inną dyskusję. W każdym razie nieprzypadkowo szef MSW gen. Mirosław Milewski przypominał na forum KC PZPR, że „KOR krytycznie ocenia Wałęsę i chce go zmienić", ale on o wszystkim wie. Wałęsa przystąpił do kontrataku i zaczął eliminować z Solidarności ludzi, którzy w jego mniemaniu mu zagrażali. Wybierał wpierw najsłabszych. Tak było choćby z Marylą Płońską, legendarną działaczką WZZ, zresztą sąsiadką Gwiazdów, którą Wałęsa fizycznie usunął z siedziby Solidarności, szarpiąc ją za włosy. Nigdy już do działalności w Solidarności nie wróciła. Wałęsa wyrzucał też z budynku Borusewicza, kazał nie wpuszczać Kuronia, który kwaterował miesiącami u Walentynowicz. Ta z kolei szybko znalazła się na pierwszej linii ataków Wałęsy. To była wojna o Solidarność, w której na tym etapie Wałęsa, Mazowiecki i Geremek wojowali z ludźmi WZZ i Kuroniem, czemu skrzętnie przyglądała się bezpieka.
Doradcy – Kuroń, Geremek, Michnik i Mazowiecki – nie grali w jednej drużynie?
To jest jeden z największych mitów. Jesienią 1980 r. Mazowiecki miał wobec Kuronia i Michnika powiedzieć wprost: „Dla dobra Polski powinniście odsunąć się od Solidarności". Między nimi toczyła się śmiertelna wojna, o czym wiemy nie tylko z relacji, ale i wielu dokumentów bezpieki. Było trochę tak, jak mówił później Wałęsa w rozmowie z przedstawicielami bezpieki: „Nie zarzuci pan mi nic, że w Gdańsku miał pan jednego człowieka, który wam mógł się nie podobać. Wyczyściłem". Wałęsa i jego doradcy uważali, iż identyfikacja z ludźmi przedsierpniowego ruchu antykomunistycznego szkodzi Solidarności, uznając, że nazwiska Kuronia, Michnika czy Borusewicza działają na komunistów jak płachta na byka. Z Gwiazdami czy Walentynowicz miał trudniej, bo formalnie ich udział we władzach Solidarności wynikał z mandatu, jakim obdarzyły ich załogi zakładów, w których pracowali. Kuroń był pod tym względem w trudniejszej sytuacji, napisał potem, że kiedy po pierwszej wizycie w Gdańsku wrócił do Warszawy jako doradca Solidarności, Mazowiecki miał do niego wielkie pretensje: „Zrobił mi piekło, że oficjalnie angażując się w ten ruch, kompromituję go i przez moją obecność Solidarność przegra. – Zrobiłeś największy prezent dla partyjnego betonu" – powiedział.
Przecież rok później na I Zjeździe Solidarności uchwalono podziękowania dla ludzi KOR.
To tylko polityka i kurtuazja, bo wprawdzie podziękowania zostały uchwalone w związku z rozwiązaniem KSS KOR, ale Jan Józef Lipski, ikona KOR, był w stanie bliskim zawału. Atmosfera konfliktu, zachowanie Wałęsy i jego stronników podczas zjazdu ukazywały dekompozycję Solidarności.
Wałęsie chodziło o to, żeby być jedyną twarzą Solidarności?
To oczywiste! Ale co gorsza uznał, że dla wzmocnienia własnej pozycji i osłabienia sytuacji oponentów w Solidarności może taktycznie współpracować dosłownie z każdym. Świetnie ukazują to dokumenty tajnych służb, bo pozwalają nam zajrzeć za kulisy. Wałęsa był w stanie publicznie stawać w obronie Walentynowicz, podczas gdy w rzeczywistości zachęcał swoich kolegów z zakładowej Solidarności w Stoczni Gdańskiej do cofnięcia jej mandatu delegata do władz regionalnych. Deklarował swój szacunek dla Kuronia, by w poufnej rozmowie telefonicznej ze Stanisławem Cioskiem obiecywać jego marginalizację. Wobec słabszych potrafił być brutalny. Na przykład podczas Walnego Zebrania Delegatów Wałęsa osobiście zaatakował sędzię Annę Kurską, która pełniła funkcję przewodniczącej Komisji Proceduralnej Walnego Zebrania. Powodem były uchybienia proceduralne związane z wyborami do Zarządu Regionu i komisji związkowych, na które Kurska zwracała uwagę – m.in. na złą reputację niektórych kandydatów kojarzonych z Wałęsą, ukrywających swoje konflikty z prawem (chodziło o przestępstwa pospolite i sprawy alimentacyjne). Kurska uważała, że takie osoby nie powinny pretendować do stanowisk związkowych. Wałęsa stał się wobec Kurskiej brutalny i bezwzględny. Zorganizował nagonkę na nią, obrażano ją i wyzywano w kuluarach Teatru Muzycznego, aż wreszcie Wałęsa zarządził głosowanie w sprawie pozbawienia Kurskiej funkcji przewodniczącej Komisji Proceduralnej. I tak się stało – Kurska przegrała stosunkiem głosów 130 do 124. Proszę sobie wyobrazić, że w tych rozgrywkach uciekano się także do przemocy fizycznej. W połowie września 1981 r. bojówka kierowana przez związanego z Wałęsą Stanisława Burego z NSZZ Solidarność Stoczni Gdańskiej siłą zajęła pomieszczenia drukarni, bijąc przy tym jej pracowników z Andrzejem Butkiewiczem na czele. W ten sposób ze struktur związku odeszła całkiem pokaźna grupa ludzi, że na końcu wymienię Andrzeja Gwiazdę, Ewę Kubasiewicz i Karola Krementowskiego czy Marka Balickiego. Stan wojenny – i to jest ten paradoks – jedynie przypieczętował ich ostateczną eliminację z władz związkowych, z czego przecież komuniści się cieszyli, gdyż była to grupa określana przez nich mianem „ekstremalnej".
Ale jak to się stało, że znienawidzeni KOR-owcy, w tym Jacek Kuroń, odnaleźli się obok Wałęsy?
Moim zdaniem Kuroń zorientował się, że Wałęsa umiejętnie pływa dzięki poparciu mas związkowych, Kościoła, bezpieki i partii. I jako taki jest nie do pokonania, więc walka z Wałęsą jest na tym etapie nieopłacalna. Nie chcąc podzielić losu przyjaciół z Gdańska, starał się do niego zbliżyć i ostatecznie podczas zjazdu Solidarności Kuroń zakopał swój topór, zostając pragmatycznie i sytuacyjnie „wałęsistą". Z podobnych powodów przystał do Wałęsy po wyjściu z internowania Lech Kaczyński, uznając, że środowisko „gwiazdozbioru", z którego się sam wywodził, skazane jest na przegraną, gdyż walczy z człowiekiem, który w dodatku został pokojowym noblistą. Ostatecznie, choć później, wolty dokonał też Borusewicz. Z kolei Kubasiewicz i Kołodziej zakładali Solidarność Walczącą, bo do Wałęsy nie chcieli wracać.
Przecież nie wszyscy z tzw. gwiazdozbioru wypadli na zawsze z polityki. Na przykład Marek Balicki odnalazł się w Unii Demokratycznej.
Bo też „nawrócił się" na Wałęsę. Takich przykładów jest zresztą więcej. Wystarczy podać przykład Henryki Krzywonos, która jeszcze w latach 90. nazywała Wałęsę „Bolkiem" i trwała w środowisku Gwiazdów. Rulewski i nawet Słowik także przeprosili się z Wałęsą, by móc funkcjonować jakoś w polityce po 1989 r. Wytrzymali w konsekwencji tylko najtwardsi za cenę nieodgrywania w polityce polskiej po 1989 r. większej roli. Ale nie mam wątpliwości, że to oni ponieśli wysoko sztandar Sierpnia '80 i Solidarności, ostatecznie ratując go przed całkowitym ośmieszeniem i hańbą. Pełne obywatelstwo natomiast przywrócił im dopiero Lech Kaczyński, honorując Orłami Białymi Annę Walentynowicz i Andrzeja Gwiazdę.
— rozmawiała Eliza Olczyk
Sławomir Cenckiewicz jest doktorem habilitowanym historii, dyrektorem Wojskowego Biura Historycznego im. gen. broni Kazimierza Sosnkowskiego, autorem wielu publikacji o najnowszej historii Polski