Żołnierz pyta mnie, jaki sens dalszej walki

Gorycz, poczucie zdrady i plany złożenia broni – tak zareagowali walczący we Włoszech polscy żołnierze na wieść o tym, że Polska straci Kresy Wschodnie, a jej władze będą tworzone pod dyktando Stalina. Mija 80 lat od zawarcia w Jałcie układu między USA, Wielką Brytanią i ZSRS.

Publikacja: 07.02.2025 15:06

Po bitwie pod Monte Cassino Brytyjczycy docenili bohaterstwo polskich żołnierzy, a ich dowódcę uhono

Po bitwie pod Monte Cassino Brytyjczycy docenili bohaterstwo polskich żołnierzy, a ich dowódcę uhonorowali wysokim odznaczeniem. Na zdjęciu: gen. Władysław Anders z żołnierzami 2. Korpusu, 24 maja 1944 r. w miejscowości Cervaro niedaleko Cassino

Foto: piemags/ww2archive/Alamy/be&w

Dzień 12 lutego 1945 r. gen. Władysław Anders spędził we Florencji. Uczestniczył w odprawie wyższych dowódców alianckich z szefem sztabu armii Stanów Zjednoczonych gen. George’em Marshallem, który wracając z Jałty, gdzie wchodził w skład świty prezydenta Franklina D. Roosevelta, pojawił się w Toskanii, aby przedstawić aktualną sytuację na wszystkich teatrach wojny oraz militarne aspekty postanowień przyjętych na Krymie. W prywatnej rozmowie Anders bezskutecznie próbował dopytywać go o ustalenia w sprawach polskich. Marshall zasłaniał się niewiedzą, przekonując, że w Jałcie zajmował się zagadnieniami ściśle wojskowymi, odsyłał do spodziewanego niebawem oficjalnego komunikatu. Dowódca 2. Korpusu miał złe przeczucia. Potęgowały je składane w najlepszej wierze gratulacje amerykańskich generałów z powodu „oswobodzenia” Polski przez Armię Czerwoną.

Komunikat przedstawiający efekty krymskich rozmów przywódców Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i ZSRS ogłoszono tego samego dnia późnym wieczorem. Fragment dotyczący Polski stanowił, że jej wschodnia granica będzie przebiegać zgodnie z linią Curzona, co oznaczało inkorporację do Związku Sowieckiego połowy przedwojennego obszaru kraju, z Wilnem i Lwowem. Jednocześnie obietnice rekompensat na zachodzie i północy kosztem pokonanych Niemiec pozostawały bardzo mgliste, a ich realizacja – odłożona na bliżej nieokreśloną przyszłość.

Komunikat nie wspominał ani słowem o rezydujących w Londynie legalnych władzach RP, formalnie nadal uznawanych przez Anglosasów. Nowy polski rząd miał powstać na bazie zainstalowanego przez Stalina w Polsce rządu tymczasowego. Zapis o „wolnych i nieskrępowanych wyborach” wobec kontrolowania całego terytorium kraju przez Armię Czerwoną pozostawał iluzoryczny. Sformułowania komunikatu były przy tym niepokojąco nieprecyzyjne i ogólnikowe. Nie podano proporcji miejsc dla „demokratycznych przywódców” w projektowanym rządzie ani sposobu weryfikacji ich „demokratycznej” legitymacji. Nie określono konkretnego terminu wyborów ani sposobu jego ustalenia. Nie przewidziano jakiegokolwiek międzynarodowego nadzoru nad procesem wyborczym.

Przywódcy zwycięskich mocarstw, cynicznie lekceważąc zasady przywoływanej trzykrotnie w komunikacie Karty Atlantyckiej, z prawem narodów do samostanowienia na czele, narzucili kształt terytorialny i formę rządu państwu sojuszniczemu, którego obrona stała się przyczyną wybuchu wojny światowej.

Anders od dawna czuł, że sprawy idą w złym kierunku. Trudno było nie dostrzec kolejnych faktów dokonanych stwarzanych przez Stalina w Polsce. Coraz wyraźniej widoczne było izolowanie przez Anglosasów polskiego rządu w Londynie, próbującego bronić granic i suwerenności RP. Prosowieckie wystąpienia prasy brytyjskiej budziły irytację i niepokój. Generał stał się małomówny, często popadał w przygnębienie. Rzeczywistość okazała się gorsza od przeczuć.

Czytaj więcej

Cat-Mackiewicz: zgorszył emigrację, a ucieszył bezpiekę

Nie mogę żądać nowych ofiar

Dowodzony przez niego 2. Korpus, licząca ponad 50 tys. ludzi największa jednostka Polskich Sił Zbrojnych, zimował we Włoszech na wysokości Rawenny, szykując się do wiosennej ofensywy. Dla jego żołnierzy, w niemałej części pochodzących z Kresów, dyktat jałtański był końcem znanego im świata. W oddziałach gwałtownie narastało wzburzenie, chęć protestu, padały pytania o sens dalszej walki, pojawiały się pomysły złożenia broni i dokończenia wojny w obozach internowania.

Generał był świadom tych emocji. Kilka godzin po ogłoszeniu komunikatu pisze do bezpośredniego przełożonego, dowódcy brytyjskiej 8. Armii gen. McCreery’ego: „Przeżywamy najcięższe chwile w naszym życiu. Ostatnia decyzja konferencji trzech […] wytrąca nam oręż z ręki. […] Żołnierz pyta mnie, jaki ma być cel jego walki. Nie umiem dzisiaj odpowiedzieć na to pytanie. Stała się rzecz straszna, znaleźliśmy się w położeniu, z którego, jak dotąd, nie widzę wyjścia”. Wskazując na nastroje wojska i własne sumienie, które nie pozwala mu żądać od żołnierzy nowych ofiar, widzi „konieczność natychmiastowego zluzowania z odcinka bojowego oddziałów 2 Korpusu”. Nie jest to styl wojskowego raportu. To słowa człowieka bezradnego wobec bezwzględnych mechanizmów wielkiej polityki, przytłoczonego ciężarem odpowiedzialności za los i życie ludzi, którymi dowodzi. Czyni jednak zastrzeżenie – Korpus nie odmówi walki w wypadku niemieckiego przeciwnatarcia.

W podobnym tonie depeszuje do prezydenta Władysława Raczkiewicza. Post factum informuje go o swojej decyzji wycofania żołnierzy z linii frontu, mającej poważne konsekwencje militarne i polityczne, podjętej bez uzgodnienia z władzami RP. Będący w tej samej sytuacji w Holandii gen. Stanisław Maczek nie wątpił, że należy dalej walczyć. Anders nie po raz pierwszy działał na własną rękę. Z podkomendnymi łączyły go szczególne więzi, z wieloma dzielił doświadczenia pobytu w Rosji, ze wszystkimi krwawej i zwycięskiej bitwy o Monte Cassino. Widział ich oddanie i zaufanie, jakie w nim pokładali. Uważał, że ma prawo decydować o ich losie.

W wydanym tego samego dnia zwięzłym rozkazie dziennym wzywa swoich podkomendnych do zachowania powagi i dyscypliny. Podkreśla jedność doświadczeń dowódcy i jego żołnierzy, próbuje dodać otuchy. Rozkaz nie zawiera wzmianki o zamiarze zaprzestania walki.

W polskim Londynie trwały nerwowe konsultacje. Następnego dnia Rada Ministrów bez głosu sprzeciwu przyjęła odezwę do PSZ, wzywającą do utrzymania braterstwa broni z zachodnimi aliantami, przestrzegając przed „wszelkimi indywidualnymi odruchami”. Prezydent w orędziu do żołnierzy apeluje o „wytrwanie w służbie i walce”. Jednocześnie wzywa Andersa do Londynu.

15 lutego gen. Richard McCreery, dowodzący brytyjską 8. Armią, w rozmowie z dowódcą 2. Korpusu otwarcie przyznaje, że Polaków nie ma kim zastąpić i ich odejście może mieć nieobliczalne następstwa dla całego frontu. Taki krok wymaga zgody dowódcy Śródziemnomorskiego Teatru Działań Wojennych marszałka Harolda Alexandra. Odwołuje się do braterstwa broni i poczucia obowiązku. Anders potwierdza: Korpus nie porzuci nagle swojego odcinka. Następnego dnia odwiedza gen. Marka Clarka, dowódcę sił sojuszniczych w Italii. Melduje, że w istniejących okolicznościach nie może wziąć odpowiedzialności za utrzymanie powierzonego mu odcinka frontu. Sugeruje nawet, że właściwym rozwiązaniem byłoby internowanie całego 2. Korpusu.

Spór z brytyjskim premierem

Brytyjczycy zdawali sobie sprawę z powagi sytuacji. Zadanie uspokojenia polskiego generała otrzymują dwaj najważniejsi ludzie we Włoszech: Alexander oraz Harold Macmillan, przewodniczący Sojuszniczej Komisji Kontroli. Anders rozmawia z nimi 17 lutego w imponującym barokowym pałacu w Casercie, dawnej letniej rezydencji królów Neapolu, zajętym na kwaterę główną sprzymierzonych. Jest w gorzkim, rozpaczliwym nastroju. Otwarcie mówi o końcu Polski, zdradzie aliantów i poddaniu całej Europy bolszewizmowi, co pozostaje jedynie kwestią czasu. Pyta o sens dalszego udziału Polaków w wojnie: walka przeciw Niemcom w praktyce służy Rosji i ułatwia jej opanowanie Europy Środkowej. Chce potwierdzenia, że Polska uzyska pomoc Wielkiej Brytanii w swych dążeniach do prawdziwej wolności.

Brytyjczycy pozwalają mu wylać wszystkie żale. Czynią kilka pocieszających uwag. „Generał Anders jest wspaniałym człowiekiem – notuje w swoim dzienniku Macmillan. – Naprawdę bardzo mu współczuję. Ale nie widzę, co poza tym moglibyśmy zrobić”. Alexander przyznaje, że żądanie od Polaków działań zaczepnych nie byłoby rzeczą przyzwoitą, wymaga jedynie obrony powierzonego im odcinka. Dowódca 2. Korpusu wyraża zgodę – do czasu swego powrotu z politycznych konsultacji z władzami RP w Londynie. Nie jest to zatem zgoda definitywna, wszystkie opcje pozostają otwarte.

Jednocześnie Brytyjczycy pod różnymi pretekstami przez tydzień wstrzymują odlot Andersa do Londynu. W Foreign Office dojrzewa myśl, aby dla uspokojenia nastrojów Polaków spotkał się z nim premier Winston Churchill, najlepiej zanim dowódca 2. Korpusu zdąży porozmawiać z innymi polskimi generałami.

Lądując w Anglii, gen. Anders znał już stanowisko władz RP wobec postanowień krymskich. Nadal jednak poważnie rozważał możliwość wycofania wojska z frontu i zamierzał o tym rozmawiać. Pierwsze kroki skierował do prezydenta. Narada, do której w pewnym momencie dołącza premier Tomasz Arciszewski, trwa długie cztery godziny, kończy się przed północą. Następnego dnia generał otrzymuje zaproszenie na spotkanie z Churchillem.

Rozmowa, która odbyła się 21 lutego, nie była ich pierwszym osobistym kontaktem. Spotykali się latem 1941 r. w Moskwie i Kairze, potem pod koniec sierpnia 1944 r. na froncie włoskim, kiedy generał starał się uzyskać pomoc brytyjską dla trwającego w Warszawie powstania. Trwała aż dwie i pół godziny. „Na początku obaj raczej stracili panowanie nad sobą” – zanotował jej uczestnik, Alexander Cadogan, człowiek numer dwa w Foreign Office. Niewielu rozmówców brytyjskiego premiera podnosiło wobec niego głos. Polski generał był jednak zdesperowany. Otwarcie i zdecydowanie krytykował ustalenia krymskie, w szczególności sposób tworzenia polskiego rządu tymczasowego. Podkreślał siłę i powszechność antyjałtańskich emocji wśród żołnierzy i ich związanie przysięgą z władzami RP w Londynie. Przekonywał, że w takich warunkach niewielu z nich będzie mogło wrócić po wojnie do kraju.

Brytyjski premier nie pozostawał dłużny. Odmówił podejmowania działań na rzecz korekty na korzyść Polski ustalonego w Jałcie przebiegu granic, podkreślając – co nie do końca odpowiadało prawdzie – że Wielka Brytania nigdy ich nie gwarantowała. Często cytowana pogardliwa uwaga Churchilla: „Może pan swoje dywizje zabrać. Obejdziemy się bez nich”, była jednak blefem, mającym pozbawić generała jedynego argumentu w rozmowach z Brytyjczykami. Premier wiedział, że bez 2. Korpusu wiosenna ofensywa aliantów na froncie włoskim miała marne szanse powodzenia. Gwałtowność jego reakcji potwierdza, że podczas rozmowy Anders nie porzucił myśli o wycofaniu polskich oddziałów z frontu, a przynajmniej próbował uzyskać coś w zamian za ich dalszy udział w wojnie. I do pewnego stopnia swój cel osiągnął. Churchill nie widział powodu, aby większość polskich żołnierzy nie wróciła do domu. Zapewnił jednak, że jeżeli odmówią powrotu, zrobi, co będzie mógł, aby zapewnić im brytyjskie obywatelstwo, takie same warunki jak żołnierzom brytyjskim oraz azyl na obszarze Imperium.

Następnego dnia Andersa przyjął szef Imperialnego Sztabu Generalnego marszałek Alan Brooke. Polski generał był w złym stanie, mówił o utracie nadziei, która nie opuszczała go nawet w sowieckim więzieniu. Dręczyła go świadomość, że zawiódł swoich żołnierzy, wierzących, że ich dowódca znajdzie rozwiązanie z sytuacji bez wyjścia. Anders nie widział takiego rozwiązania.

27 lutego 1945 r. podczas debaty jałtańskiej w Izbie Gmin Churchill przekonywał, że Sowieci dotrzymają uzgodnień krymskich w sprawie Polski: „Nie znam innego rządu, który by, nawet jeśli jest mu to niewygodne, tak uczciwie wypełniał swoje zobowiązania, jak rząd sowiecki. Odmawiam absolutnie udziału w dyskusji na temat dobrej woli Rosjan”. Świadomie mijał się z prawdą. „Cierpieliśmy katusze wiedząc, że oto stoimy twarzą w twarz z sytuacją, w której oddajemy w niewolę bohaterski naród” – przyznał w wydanych kilka lat później wspomnieniach, które przyniosły mu literackiego Nobla. Następnie jednak złożył zaskakujące oświadczenie. „Niezależnie od okoliczności” – mówił premier – „rząd Jego Królewskiej Mości nigdy nie zapomni o długu, jaki ma wobec polskich oddziałów, które służyły mu tak walecznie. Mam szczerą nadzieję, że wszystkim, którzy walczą pod naszym dowództwem, będzie można zaoferować, o ile tego zachcą, obywatelstwo i wolność w Imperium Brytyjskim. […] Powinno być dla nas zaszczytem, że tak wierni i waleczni żołnierze będą mieszkali wśród nas, jak gdyby byli ludźmi naszej krwi”.

Jedynym wyjaśnieniem tego niezwykłego „przyrzeczenia” Churchilla, stojącego w całkowitej sprzeczności z chwilę wcześniejszymi prosowieckimi deklaracjami, jest przebieg jego rozmowy z Andersem. Było uzupełnieniem pierwotnego tekstu, nieuzgodnionym z Foreign Office ani rządem. Złożone na forum parlamentu miało odegrać w przyszłości niebagatelną rolę w kształtowaniu losu żołnierzy PSZ. Mimo zmiany rządu brytyjska kultura polityczna nakazywała traktować je poważnie i uznawać za wiążące.

Czytaj więcej

Herbatka z Brystygierową

Osamotnienie generała

Trzy dni wcześniej Anders odbył inną jeszcze, ważną rozmowę – ze Stanisławem Mikołajczykiem. Na polecenie prezydenta podjął próbę nakłonienia byłego premiera do porzucenia pomysłu wyjazdu do Moskwy i udziału w zaprojektowanym w Jałcie rządzie tymczasowym. Przekonywał go, że mimo pacyfistycznych nastrojów Anglosasów rosyjski imperializm doprowadzi niebawem do wybuchu nowej wojny. Nie porzucił myśli o wycofaniu PSZ z frontu, „godnego i jedynego protestu realnego przeciw konferencji krymskiej”, i zmierzał przekonywać prezydenta i rząd do zmiany stanowiska w tej sprawie. Nie ukrywał jednak swoich rozterek.

Dowódca 2. Korpusu i były premier w lutym 1945 r. jako jedyni wśród przebywających na Zachodzie Polaków dysponowali pewnym realnym potencjałem politycznym. Bez udziału Mikołajczyka Brytyjczykom znacznie trudniej byłoby zaakceptować tworzony w Moskwie polski rząd tymczasowy. Bez dowodzonych przez gen. Andersa oddziałów działania aliantów na froncie włoskim mocno się komplikowały. Obaj, choć każdy w inny sposób, swoje polityczne kalkulacje opierali na wsparciu ze strony Wielkiej Brytanii. Koordynacja ich działań otwierała nowe możliwości, być może dawałaby nadzieję na uzyskanie nieco lepszych warunków rozwiązania kwestii polskiej. Do porozumienia jednak nie doszło. Mikołajczyk ocenił rozumowanie generała jako „błędne i fałszywe”.

26 lutego 1945 r. prezydent powierzył Andersowi pełnienie obowiązków naczelnego wodza. W pierwszym rozkazie generał podkreślił, że PSZ pozostają wyrazem suwerenności Rzeczypospolitej. Potwierdzając gotowość dochowania sojuszniczych zobowiązań, deklarował: „Zgodnie z honorem do Polski wrócimy jako żołnierze z bronią w ręku. A jeżeli obcy ludzie lub bojaźliwi pytać Was będą, o co walczycie, odpowiadajcie, że żołnierz polski bije się dziś o to samo, o co poszedł w bój pięć lat temu: aby w naszym kraju i w świecie nigdy siła nie mogła rządzić nad prawem”. Rozkaz zamykał kwestię antyjałtańskiego protestu wojska.

Po przybyciu do Londynu Anders przekonał się, że był w tej sprawie osamotniony. Dotyczyło to nie tylko władz cywilnych. Podobne stanowisko zajmowali szef sztabu gen. Stanisław Kopański, gen. Stanisław Maczek, minister obrony narodowej gen. Marian Kukiel. Analiza przygotowana w sztabie naczelnego wodza wskazywała, że odmowa udziału w dalszej wojnie z Niemcami dałaby Anglosasom pretekst do uchylenia się od zobowiązań wobec Polski, spowodowałaby utratę moralnego i ideowego kapitału, jakim cieszy się ona w świecie, dając jednocześnie Rosji i władzom warszawskim silny argument propagandowy. Generał zapewne znał ten dokument. Uważał, że po decyzji Mikołajczyka o wyjeździe do Moskwy, w praktyce rozwiązującej problemy Brytyjczyków z tworzeniem jałtańskiego rządu tymczasowego, PSZ pozostają jedynym atutem, który można rzucić na stół w rozgrywce o los Polski. Tę ostatnią kartę należało rozegrać roztropnie.

Obserwujący wydarzenia z perspektywy Kanady były wódz naczelny gen. Kazimierz Sosnkowski wątpił, „czy celowym i wskazanym jest w sytuacji obecnej dalsze wybijanie naszej młodzieży i naszych kadr wojskowych”, dodając, że „nie widzi jasno ekwiwalentu politycznego”. Nie był w tych ocenach odosobniony. Kłopot w tym, że takiego ekwiwalentu nikt Andersowi nie oferował. Politykę brytyjską jednoznacznie definiowały porozumienia jałtańskie.

Wycofanie oddziałów z linii z pewnością oszczędziłoby wiele polskiej krwi. Byłoby gestem symbolicznym, spektakularnym, ale pozbawionym politycznego znaczenia. W realiach pojałtańskich kuszący historyczny precedens – internowanie legionistów Piłsudskiego w 1917 r. – nie miał zastosowania. Brytyjczycy zapewne podjęliby próbę wymiany dowódców na oficerów gotowych kontynuować walkę i zapewne tacy by się znaleźli. Stawiający opór żołnierze zostaliby rozbrojeni i internowani, a prawdopodobne incydenty zaogniłyby dodatkowo relacje polsko-brytyjskie. Po nawiązaniu stosunków z warszawskim rządem tymczasowym bez skrupułów przekazaliby mu komendę na tym, co pozostało z PSZ. Żołnierze odmawiający powrotu do kraju pozbawieni byliby jakiejkolwiek opieki, być może nawet zostaliby uznani za dezerterów, których należy deportować do Polski.

„Alianci mieli szczęście, że Anders był człowiekiem honoru – i że podwładni go kochali” – oceniał okoliczności rezygnacji z antyjałtańskiego protestu brytyjski historyk James Holland. To tylko część prawdy. Dla generała honor z pewnością był ważny. Nie był jednak ważniejszy niż życie i zdrowie jego podkomendnych. Anders chciał przeczekać niepomyślną koniunkturę, dotrwać w zwartych szeregach do sowieckiego ataku na zachodnią Europę. Wtedy Polacy znów staliby się potrzebni. W tej perspektywie obietnice Churchilla stanowiły istotny, choć nie wprost polityczny, ekwiwalent polskiej krwi. W sytuacji beznadziejnej dawały żołnierzom nadzieje na przyszłość, stwarzały podstawę do dalszych działań na rzecz niepodległości Polski. Ceną było kontynuowanie walki przeciw Niemcom.

9 kwietnia 1945 r. ruszyła ostatnia ofensywa aliantów we Włoszech. Po 12 dniach zażartych walk Polacy wkroczyli do Bolonii, gdzie 2. Korpus zakończył szlak bojowy. Na balkonach ratusza i słynnych średniowiecznych dwóch wieżach zawisły biało-czerwone flagi. Straty Korpusu przekroczyły 1400 ludzi, w tym co najmniej 235 zabitych.

Na przewidziane w porozumieniach krymskich „wolne i nieskrępowane wybory” trzeba było czekać do 27 października 1991 r.

Paweł Ziętara

Historyk i adwokat, badacz dziejów polskiej emigracji politycznej 1939–1990. Autor kilku książek, przygotowuje pracę o pojałtańskich losach gen. Andersa

Dzień 12 lutego 1945 r. gen. Władysław Anders spędził we Florencji. Uczestniczył w odprawie wyższych dowódców alianckich z szefem sztabu armii Stanów Zjednoczonych gen. George’em Marshallem, który wracając z Jałty, gdzie wchodził w skład świty prezydenta Franklina D. Roosevelta, pojawił się w Toskanii, aby przedstawić aktualną sytuację na wszystkich teatrach wojny oraz militarne aspekty postanowień przyjętych na Krymie. W prywatnej rozmowie Anders bezskutecznie próbował dopytywać go o ustalenia w sprawach polskich. Marshall zasłaniał się niewiedzą, przekonując, że w Jałcie zajmował się zagadnieniami ściśle wojskowymi, odsyłał do spodziewanego niebawem oficjalnego komunikatu. Dowódca 2. Korpusu miał złe przeczucia. Potęgowały je składane w najlepszej wierze gratulacje amerykańskich generałów z powodu „oswobodzenia” Polski przez Armię Czerwoną.

Pozostało jeszcze 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
„Historie przyszłości. Co nas czeka?”: Czy czas może odwrócić kierunek?
Plus Minus
Prof. Agnieszka Chłoń-Domińczak: ZUS nie zbankrutuje
Plus Minus
Michał Dworczyk: Kraby zaoferowaliśmy Ukraińcom w restauracji
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Julia Roberts odjeżdża rowerem
Plus Minus
Joanna Szczepkowska: Wytwórnia faktów