Kto będzie głównym partnerem Trumpa w Europie? Kulisy walki o dotarcie do prezydenta

Unijne stolice gorączkowo szukają kontaktów z nową amerykańską administracją, ale nawet największym krajom, jak Niemcy, nie udaje się ustalić, jakie plany ma ekipa Donalda Trumpa wobec Ukrainy, NATO czy handlu ze Wspólnotą. To podsyca strach na Starym Kontynencie.

Publikacja: 17.01.2025 09:05

Kto będzie głównym partnerem Trumpa w Europie? Kulisy walki o dotarcie do prezydenta

Foto: Brian Snyder/Reuters/Forum

Lepiej się nie wychylać. Od zwycięstwa Donalda Trumpa w wyborach 5 listopada ubiegłego roku rządy wolnej Europy starają się wykryć intencje nowego prezydenta USA, ale przede wszystkim nie chcą narazić się znanemu z pamiętliwości przywódcy. Zaraz po ogłoszeniu wyniku amerykańskich wyborów przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen powołała zespół najlepszych ekspertów, którzy pracują nad strategią odpowiedzi na inicjatywy miliardera. Ale i w tym gronie wybitnych przecież ekspertów nikt nie przewidział, że na początku stycznia prezydent elekt zagrozi przejęciem siłą Grenlandii, największej wyspy świata, która co prawda do Unii Europejskiej nie należy, ale której 56 tys. mieszkańców z racji przynależności do Danii jest obywatelami Wspólnoty.

Europejscy politycy położyli uszy po sobie. – Stany Zjednoczone są naszym najbliższym sojusznikiem – zareagowała pokornie duńska premier Mette Frederiksen. Warszawa w ogóle unikała reakcji, a kanclerz Niemiec Olaf Scholz, choć ostrzegł przed zmianą granic, to przecież nie wymienił ani Trumpa, ani Grenlandii. Tylko szef francuskiej dyplomacji Jean-Noël Barrot wyszedł przed szereg, ostrzegając, że „wracamy do czasów rządów silniejszego”, i zapowiedział, że zjednoczona Europa nie zgodzi się na odbieranie wbrew woli swoich członków przynależnych do nich terytoriów.

Czytaj więcej

Kiedy Polska będzie bogatsza od Niemiec? Autor książki „Kaput”: Kryzys Berlina to szansa

Czy Donald Trump uzna rosyjskie podboje w Ukrainie? Czarny scenariusz Niemców stałby się realny

Przerażenie jest zrozumiałe, bo Stary Kontynent pozostaje na łasce Donalda Trumpa. Bez pomocy Ameryki nie tylko zagrożony jest dalszy byt Ukrainy, ale i bezpieczeństwo samej Unii Europejskiej.

– Rosja nie daje żadnych oznak wygaszania ofensywy. Nic nie wskazuje też na to, aby chciała się na Ukrainie zatrzymać – uważa dowódca wojsk NATO w Europie, amerykański generał Christopher Cavoli.

– Rosja przeszła na gospodarkę wojenną. Zagrożenie zbliża się do nas z wielką prędkością – wtóruje mu sekretarz generalny sojuszu Mark Rutte.

W ciągu trzech lat Rosjanie zdołali co prawda tylko w niewielkim stopniu przesunąć na zachód przebieg linii frontu, i to za gigantyczną cenę: 700 tys. zabitych i rannych. Ale Władimir Putin przeznacza już ponad jedną trzecią budżetu (8 proc. PKB) na obronę, przez co zbudował siły zbrojne, które są większe niż u progu ataku na Ukrainę w lutym 2022 r.

Europejczycy wciąż ponoszą więc konsekwencje całkowitego zaskoczenia w ostatnich latach skalą rosyjskich podbojów. Co prawda coraz więcej mówi się o konieczności radykalnego zwiększenia wydatków na obronę, ale zdaniem NATO potencjał obronny europejskich sojuszników musiałby być przynajmniej o jedną trzecią większy niż obecnie, aby powstrzymać ewentualne rosyjskie natarcie. Niemiecki sztab generalny, któremu podlega armia licząca ledwie 64 tys. żołnierzy, szacuje, że Putin będzie gotowy do starcia z sojuszem już za cztery lata, w 2029 r.

Od obrony powietrznej, przez amunicję, systemy łączności czy siły pancerne: krajom Europy brakuje niemal wszystkiego. To jeden z powodów, dla którego zachodnie wsparcie dla Ukraińców pozostaje ograniczone.

W tej sytuacji kluczowe staje się pytanie, jakie są plany Trumpa wobec Putina? Czy nie tylko de facto uzna jego podboje terytorialne w Ukrainie, ale też nie przyzna żadnych realnych gwarancji bezpieczeństwa dla Kijowa, co w praktyce będzie oznaczało, że ten znów zostanie podporządkowany Moskwie? W takim przypadku czarny scenariusz niemieckiego sztabu generalnego stanie się jeszcze bardziej realny: po reorganizacji sił zbrojnych i ich wzmocnieniu Kreml znów podejmie ofensywę na zachód i być może nie zatrzyma się już na granicy NATO.

Nasz człowiek u Trumpa. Radosław Sikorski zbudował szczególne relacje z Keithem Kelloggiem

Od wybuchu wojny na pełną skalę Joe Biden nie spotykał się z Władimirem Putinem. Donald Trump zapowiedział jeszcze przed zaprzysiężeniem, zaplanowanym na 20 stycznia, że szykuje się do szczytu z rosyjskim dyktatorem za kilka dni lub tygodni. Poznanie planów Waszyngtonu stało się w tej sytuacji sprawą wręcz palącą w szczególności dla graniczącej z Ukrainą Polski.

Wyjątkową rolę widział tu dla siebie Andrzej Duda. Prezydent przeszedł do porządku dziennego nad tym, że Fort Trump i Trójmorze, dwa sztandarowe projekty ekipy PiS z pierwszej kadencji Donalda Trumpa, skończyły się niczym: nie powstała ani stała baza wojsk amerykańskich w Polsce, nie zrodził się też ani jeden projekt inwestycyjny w ramach inicjatywy, która miała połączyć kraje Bałtyku, Adriatyku i Morza Czarnego.

W kwietniu zeszłego roku Trump przyjął polskiego prezydenta w swojej wieży na Manhattanie. Szef gabinetu głowy państwa Marcin Mastalerek uznał więc, że także po wyborach miliarder zaprosi Dudę do swojej letniej rezydencji w Mar-a-Lago na Florydzie. To miała być dyplomatyczna ofensywa, która przynajmniej w równym stopniu co troską o bezpieczeństwo kraju byłaby podyktowana nadzieją, że Trump poprze kandydata PiS w wyborach prezydenckich i być może zapewni mu zwycięstwo.

Czytaj więcej

Enrico Letta: Nikt nie boi się dominacji Rzymu, dlatego to Włosi ratują UE

Jednak Andrzej Duda musiał obejść się smakiem. W Mar-a-Lago byli już po amerykańskich wyborach prezydent Argentyny Javier Milei, premier Węgier Viktor Orbán, podobnie jak jego włoska odpowiedniczka Giorgia Meloni czy szef rządu Kanady Justin Trudeau. Ale nikt z Polski. Duda nie otrzymał też zaproszenia na inaugurację drugiej kadencji 20 stycznia. Wiele wskazuje na to, że szykujący się do rozwiązania tak wielu problemów świata Trump po prostu stracił zainteresowanie prezydentem średniej wielkości kraju, który to prezydent za kilka miesięcy wpadnie w polityczny niebyt.

Niewiele lepiej z nawiązaniem kontaktu z ekipą Trumpa radzi sobie rząd Donalda Tuska. Z naszych informacji wynika, że na spotkanie z prezydentem elektem lub jego sekretarzem stanu Markiem Rubio wybierali się szefowie dyplomacji Polski, Niemiec i Francji. Zaproszenie zza Atlantyku jednak i do nich nie nadeszło.

W kręgu Trumpa szczególne relacje udało się zbudować szefowi polskiej dyplomacji Radosławowi Sikorskiego z wysłannikiem prezydenta elekta do Ukrainy, emerytowanym generałem Keithem Kelloggiem. To człowiek o rozsądnym podejściu do Rosji. Na ile jednak jego stanowisko przeważy w myśleniu nowego przywódcy USA, nie wiadomo. Elbridge Colby, którego Trump mianował zastępcą sekretarza obrony ds. strategicznych, uważa np., że Ameryka powinna wycofać swoje wsparcie dla Kijowa, aby móc skoncentrować się na tym, co naprawdę ważne: konfrontacji z Chinami. O tym, że prezydent elekt bierze pod uwagę takie podejście, świadczy choćby to, że na inaugurację zaprosił chińskiego przywódcę Xi Jinpinga (ten jednak z zaproszenia nie skorzysta).

W tej sytuacji rząd postanowił działać od podstaw, nawiązując kontakty z ekipą doradców niższego szczebla nadchodzącej administracji. Na rozpoznanie za ocean wyruszył na przykład kierujący departamentem strategii MSZ Łukasz Pawłowski. Do resortu Sikorskiego zwróciły się też inne ministerstwa z zapytaniem, czy i one w ramach swoich kompetencji mogą podjąć misję ustalenia, jak będzie wyglądała polityka nowej administracji.

Berlin nie zna planów nowej administracji „Nie sądzę, aby Trump i Putin doszli do porozumienia”

Nie tylko jednak Polska ma problemy z rozpracowaniem ekipy Trumpa. W podobnej sytuacji są Niemcy. Wysokiej rangi niemieckie źródła dyplomatyczne mówią „Plusowi Minusowi”, że inaczej niż w 2016 r. Berlin starał się zawczasu nawiązać kontakt z otoczeniem miliardera. W tym przedsięwzięciu kluczową postacią była Emily Haber, była ambasador RFN w Waszyngtonie, z mnogością kontaktów w amerykańskim establishmencie. Mimo to zespół kanclerza Scholza nie ma jasnych sygnałów, co ekipa Trumpa zamierza zrobić nawet w tak kluczowej sprawie jak porozumienie z Putinem.

– Nie sądzę, aby Trump i Putin doszli do porozumienia. Kreml uważa, że czas działa na jego korzyść, więc będzie wysuwał maksymalistyczne żądania sprowadzające się do przejęcia pełnej kontroli nad Ukrainą. I nawet jeśli Trump będzie gotowy pójść na daleko idące ustępstwa wobec Moskwy, to jednak nie odda wszystkiego – przekonuje nasz niemiecki rozmówca.

Dla Niemiec kalendarz jest szczególnie ważny. Z wyborów w lutym zapewne wyłoni się rząd z kanclerzem Friedrichem Merzem na czele. Jeśli miałby za koalicjantów Zielonych, oznaczałoby to znaczący zwrot ku jeszcze większemu wsparciu dla Ukrainy. To pozwoliło na przedstawienie Trumpowi dość spójnej polityki wobec Rosji, o ile wcześniej nie dojdzie do porozumienia między Amerykanami i Rosjanami.

Na razie jednak niepewność co do planów nowej amerykańskiej administracji pcha rządy Europy do daleko idącej ostrożności. 20 grudnia artykuł w „Rzeczpospolitej” wywołał burzę wokół udziału premiera Izraela Beniamina Netanjahu w obchodach uroczystości 80. rocznicy wyzwolenia Auschwitz. Wiceminister spraw zagranicznych Władysław Bartoszewski tłumaczył w nim, że nasz kraj jest zobowiązany do respektowania orzeczeń Międzynarodowego Trybunału Karnego (MTK). Nasze źródła tłumaczyły wówczas, o co chodzi: jeśli Polska chce, aby któregoś dnia i Putin zapłacił za popełnione zbrodnie, musi zatrzymać Netanjahu.

Trzy tygodnie później premier Tusk ogłosił jednak zwrot o 180 stopni w tej sprawie. Zapewnił, że wszyscy przedstawiciele Izraela mogą wziąć udział w uroczystościach w Auschwitz bez obaw o zatrzymanie. Bezpośrednim tego powodem wydawał się być apel prezydenta Dudy o takie rozwiązanie. Trudno mieć jednak wątpliwości, że prawdziwa przyczyna jest inna. Netanjahu pozostaje jednym z najbliższych sojuszników Trumpa i wchodzenie z nim w bezpośredni spór oznaczałoby już na wstępie otwarty konflikt z nową amerykańską administracją.

Poza kwestią ukraińską Tusk z pewnością bierze pod uwagę układ, w którym mimo dotychczasowego pomijania Dudy nowy prezydent USA, a raczej od niedawna niezwykle bliski mu Elon Musk, zaangażuje się w majowe wybory prezydenckie w Polsce po stronie przeciwników Rafała Trzaskowskiego.

To nie są tylko teoretyczne rozważania. Wywiad, jaki na platformie X Musk przeprowadził z kandydatką na kanclerza Alternatywy dla Niemiec (AfD) Alice Weidel, może znacząco wzmocnić poparcie dla skrajnej prawicy przed lutowymi wyborami do Bundestagu. Jeszcze dalej najbogatszy człowiek świata poszedł w swojej walce z laburzystowskim rządem Wielkiej Brytanii. Nie tylko uznał, że „jedynym ratunkiem” dla królestwa jest populistyczna, antyeuropejska partia Reform UK, ale wezwał też do rozpisania przedterminowych wyborów (ostatnie odbyły się ledwie kilka miesięcy temu).

Czytaj więcej

Trump może wygrać wybory w USA z dwóch powodów. Harris nie ma oferty dla uboższych

Czy Giorgia Meloni będzie faworytką Donalda Trumpa? Już nawiązała bliską relację z Elonem Muskiem

Nieprzewidywalność Trumpa i jego ekipy nie jest jednak jedynym powodem, dla którego może dojść do wielkiego kryzysu w stosunkach transatlantyckich. Winę za to ponoszą też sami Europejczycy. Tuż przed inauguracją odbudowanej katedry Notre Dame Emmanuel Macron zaproponował Trumpowi wymierny udział europejskich krajów NATO w ustanowieniu sprawiedliwego pokoju w Ukrainie. Miałby on polegać na powołaniu międzynarodowej misji rozjemczej, która gwarantowałaby obecny przebieg frontu.

W sytuacji gdy zaproszenie Kijowa do sojuszu atlantyckiego jest nierealne, realizacja pomysłu francuskiego prezydenta wydaje się jedyną gwarancją bezpieczeństwa, na jaką mogą liczyć Ukraińcy. Co z tego, kiedy poza włoskim ministrem spraw zagranicznych Antoniem Tajanim nikt z kluczowych europejskich polityków nie poparł takiego scenariusza. Francuzi ze szczególnym zawodem przyjęli deklarację Donalda Tuska po spotkaniu z Emmanuelem Macronem, że nasz kraj „na razie” nie zamierza przyłączyć się do takiej inicjatywy. Obawy, że mogłoby to zaszkodzić szansom wyborczym Trzaskowskiego i w tym przypadku wzięły górę. Podobną logiką przed wyborami parlamentarnymi kierował się Olaf Scholz, odmawiając podjęcia inicjatywy Macrona.

Sparaliżowane są nie tylko Polska i Niemcy, ale i Francja. Prezydent musi się zadowolić już po raz drugi mniejszościowym rządem, który na razie nie jest w stanie przyjąć budżetu na ten rok. Gdy trzy główne kraje Unii same zepchnęły się na margines, to Giorgia Meloni próbuje przejąć rolę głównego partnera Trumpa w Europie. Nie tylko została przyjęta już po wyborach przez prezydenta elekta w Mar-a-Lago, ale nawiązała też bliską relację z Muskiem. Właściciel Tesli i X powiedział, że „premier Włoch jest jeszcze piękniejsza wewnątrz niż na zewnątrz”, a Włoszka uznała swojego rozmówcę za „geniusza”. Zapowiedziała też, że wyposaży włoską armię w systemy łączności produkowane przez firmy Muska.

Atutem Meloni jest to, że jedną nogą stoi w świecie nacjonalistycznego populizmu, ale drugą ma zdecydowanie w głównym europejskim nurcie. Inaczej niż Viktor Orbán unikała otwartych sporów z Brukselą, po części z powodu ogromnego długu, jaki mają Włochy, przez co są zależne od stanowiska Europejskiego Banku Centralnego (EBC).

Mimo wszystko w oczach Trumpa Rzym ma dwa zasadnicze problemy. Nie tylko wydaje zbyt mało na obronę, ale ma też drugą po Niemczech największą nadwyżkę handlową w wymianie z USA. Trump zapowiedział, że zaraz po objęciu władzy wprowadzi nowe cła na import z Unii, aby zlikwidować tę nadwyżkę. To będzie wielki test dla jedności Europy. Na razie sprawa porozumienia o wolnym handlu z krajami Mercosur (Brazylia, Argentyna, Urugwaj, Paragwaj, Boliwia) pokazuje, jak może być z tym trudno. Chodzi o umowę, która mogłaby przynajmniej do pewnego stopnia być alternatywą dla współpracy z Chinami i USA. Jednak niektóre kraje, jak Francja czy Polska, są temu przeciwne z obawy przed konkurencją dla ich rolników.

Innym testem dla Unii jest dominacja amerykańskich firm technologicznych: X, Apple’a czy Mety. Nowa dyrektywa o usługach cyfrowych pozwala Brukseli na nałożenie na nie kary odpowiadającej nawet 6 proc. ich obrotów. Niewielu jednak sądzi, że Ursula von der Leyen odważyłaby się na taki krok. Potrzebna byłaby do tego jedność we Wspólnocie, o którą trudno. Wiele więc wskazuje, że Trump i Musk wcześniej zdołają rozegrać kraje Unii, zanim te będą potrafiły zdobyć się na twarde stanowisko wobec nowej amerykańskiej administracji.

Lepiej się nie wychylać. Od zwycięstwa Donalda Trumpa w wyborach 5 listopada ubiegłego roku rządy wolnej Europy starają się wykryć intencje nowego prezydenta USA, ale przede wszystkim nie chcą narazić się znanemu z pamiętliwości przywódcy. Zaraz po ogłoszeniu wyniku amerykańskich wyborów przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen powołała zespół najlepszych ekspertów, którzy pracują nad strategią odpowiedzi na inicjatywy miliardera. Ale i w tym gronie wybitnych przecież ekspertów nikt nie przewidział, że na początku stycznia prezydent elekt zagrozi przejęciem siłą Grenlandii, największej wyspy świata, która co prawda do Unii Europejskiej nie należy, ale której 56 tys. mieszkańców z racji przynależności do Danii jest obywatelami Wspólnoty.

Pozostało jeszcze 95% artykułu
Plus Minus
„The Outrun”: Wiatr gwiżdże w butelce
Plus Minus
„Star Wars: The Deckbuilding Game – Clone Wars”: Rozbuduj talię Klonów
Plus Minus
„Polska na odwyku”: Winko i wóda
Materiał Promocyjny
Kluczowe funkcje Małej Księgowości, dla których warto ją wybrać
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Michał Gulczyński: Celebracja życia
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego