Nie wywołało to żadnej istotnej debaty. A problem drąży przecież i naszą politykę.
Jak „The Economist” wzywał do reformy liberalizmu. „Liberałowie powinni zadbać, aby państwa chroniące ich sposób życia potrafiły się bronić”
Najbardziej kompletnym i spójnym projektem reformy liberalizmu był okładkowy „Manifest na rzecz odnowy liberalizmu” „The Economist” z września 2018 r. Było to specjalne wydanie na 175-lecie tego tygodnika, zrodzonego z kampanii na rzecz wolnego handlu (zniesienia ustaw zbożowych, które ograniczały międzynarodowy handel produktami rolnymi w Anglii).
„To czas na powtórne zdefiniowanie liberalizmu. Liberałowie muszą mniej czasu poświęcać na opędzanie się od swoich krytyków, jako głupców i bigotów, a więcej czasu poświęcać na naprawianie tego co jest złe” – czytamy tam we wstępie.
I dalej: „Liberalni myśliciele przykładają zbyt małą uwagę do spraw, które cenią ludzie poza samostanowieniem i dostatkiem ekonomicznym, jak ich religijna czy etniczna tożsamość”.
„Liberałowie muszą ograniczyć najdalej idące oczekiwania związane z imigracją, szukając sposobów na zwiększenie poparcia społecznego dla bardziej umiarkowanego napływu. Muszą uznać, że inni przywiązują większą wagę do etnicznej homogeniczności niż oni oraz, że jest to źródło napięć, którego nie da się zbyć (…) System państw Zatoki, gdzie nie ma drogi do obywatelstwa dla migrantów, jest dla liberałów trudny do strawienia i tak powinno być. Nie oznacza to jednak, że każde rozróżnienie między migrantami a obywatelami kraju docelowego powinno zniknąć w momencie, kiedy opuszczają lotnisko. W Ameryce uprawnienia emerytalne pojawiają się po 10 latach wpłat; we Francji, jak słyszymy, nikt nie dostanie darmowej bagietki, jeśli nie zacytuje Racine’a. Jest to całkowicie racjonalne i nie jest nieliberalne”.
Te słowa publikuje pismo będące niekwestionowanym liderem promocji międzynarodowego liberalizmu. Wprost zachęca ono „liberalnych idealistów” do tego, by „nie czynili z tego, co doskonałe, wroga tego, co dobre”: „Otwarte granice są rzadko, jeśli kiedykolwiek politycznie wykonalne”.
W tekście przeczytamy diagnozę i rekomendacje dotyczące nie tylko zaostrzenia polityki migracyjnej, ale także korekty wolnego rynku, systemu zabezpieczeń społecznych i zdolności do obrony. „Liberałowie powinni zadbać o to, aby państwa chroniące ich sposób życia potrafiły zdecydowanie się bronić, a gdy zajdzie taka potrzeba, ograniczać ambicje innych. Europejscy i azjatyccy sojusznicy Ameryki powinni wydawać więcej i mądrzej, zarówno na swoje arsenały, jak i na szkolenie swoich żołnierzy” – napisał tygodnik w 2018 r., zanim stało się to modne.
Od tego czasu zmieniło się trochę w liberalnym konsensusie, ale tekst nie przyniósł otwarcia realnej odnowy. Mamy wyraźne – z walnym polskim udziałem – przeniesienie ciężaru uwagi na ochronę granic, kontrolę ich przekraczania i politykę powrotów w Europie. To samo dzieje się w USA. Pierwszy kryzys na granicy białoruskiej, kiedy lewica wzywała do przyjmowania uchodźców, Rada Europejska szybko potępiła jako niedopuszczalny akt instrumentalizacji migracji przez Aleksandra Łukaszenkę. Tym samym to UE, nie tylko PiS, odrzuciła język moralnego szantażu aktywistów na granicy.
Mamy nawet próby rozwiązania kwadratury koła w sprawie określenia granic wspólnoty politycznej, która w potocznym rozumieniu liberalnej tradycji powinna zawsze dawać prymat indywidualnym wyborom i pragnieniom przed tak nieokreślonymi wartościami, jak tradycja, obyczaj czy tożsamość. Kontrowersyjnym tego przykładem jest próba ograniczenia islamizacji życia publicznego przez wprowadzanie zakazu oznak religijnych w szkołach we Francji. Inny przykład to manifest wyborczy holenderskich liberałów (VVD) w wyborach 2017 r. Odezwa Marka Ruttego w przewrotny sposób podkreślała przywiązanie Holandii do ideału społeczeństwa otwartego, jednocześnie warunkując miejsce w tym społeczeństwie dla każdego, kto respektuje prawa kobiet i mniejszości seksualnych.
Wśród tych rzadkich przykładów pokrętnych prób reformy liberalizmu należy też odnotować zaostrzenie polityki migracyjnej przez skandynawskie, szczególnie duńską, socjaldemokracje. Tu pretekstem – by uniknąć zarzutu ksenofobii – są z kolei prawa pracownicze.
Wszystko to dzieje się jednak za wolno w stosunku do rzeczywistości. Głównie za sprawą ciążenia status quo i kolonizacji tego obszaru polityki przez aktywizm i moralnie absolutystyczną politykę tożsamości. Zmiany, nawet jeśli następują, są niewypowiedziane, jakby wstydliwe.
Klimatyczna łamigłówka prawicy
Prawicowi szarlatani straszą Polaków kosztami klimatycznej transformacji UE i mamią możliwością odejścia od niej. Tymczasem wybór jest prosty: możemy zrealizować drogi i ambitny program zmian ze wsparciem pieniędzy unijnych i prywatnych, by na dłuższą metę korzystać m.in. z taniej energii, lub trzymać się – na koszt podatnika – jeszcze droższego węglowego status quo.
Polityka klimatyczna i kolosalne napięcia społeczne. Europa musi podejmować decyzje bardziej wspólnie
Oprócz tożsamości i migracji tematem, który istotnie uderza w wiarygodność naszego systemu politycznego, jest sprawa nierówności i solidarności społecznej. Pozostają one problemem społeczeństw Zachodu mimo aktywizowania roli państwa w gospodarce po 2008 r. Platformy internetowe łudzą młode pokolenie cyfrową pracą dorywczą, która bez systemowej korekty zostawi nam poważne problemy w obszarze zabezpieczenia społecznego. Pozycja wielkich korporacji stawia poważne pytania o realną otwartość gospodarki cyfrowej i pozycję w niej małych przedsiębiorstw. Stąd europejska inicjatywa Digital Market Act (akt o rynkach cyfrowych). Rolnicy tracą cierpliwość z powodu modelu handlu globalnego oraz swojej słabnącej pozycji w stosunku do przemysłu spożywczego i handlu.
Nowa generacja polityki klimatycznej to specyficznie europejski wymiar nierówności społecznych. Podobnie ambitne cele transformacji klimatycznej w USA realizowane są za pomocą zachęt (dotacji). UE wobec chronicznych ograniczeń fiskalnych nie może sobie na to pozwolić. Stąd dominacja regulacji, za którymi nie idą wystarczające pieniądze. Nierówne rozłożenie kosztów wdrożenia tych regulacji w obszarze transportu, mieszkalnictwa i rolnictwa czyni politykę klimatyczną przedmiotem kolosalnych napięć społecznych.
W momencie, kiedy radykalnie wzmocnione mają być parapodatkowe instrumenty w obszarze transportu, mieszkalnictwa i rolnictwa, sprawa staje się nagle bliska obywatelom. Podstawowym błędem kształtowania decyzji UE w tym obszarze było pominięcie osądu politycznego – Rady Europejskiej – w ukształtowaniu rozsądnego, sprawiedliwego i wykonalnego podziału kosztów tej operacji. Był to przez lata kluczowy postulat Mateusza Morawieckiego.
Polityka klimatyczna to zasadniczy, ale niejedyny przykład rozstrzygnięć, gdzie Europa potrzebuje więcej, a nie mniej wspólnego politycznego osądu, który zrównoważy technokratyczne modele. W tej perspektywie techniczne udrożnienie procesu decyzyjnego za sprawą forsowanego odejścia od weta w tych nielicznych przypadkach, gdzie jeszcze obowiązuje, jest niezrozumieniem podstawowego deficytu, z jakim mamy do czynienia w UE – deficytu legitymizacji i politycznego wyważenia tego projektu. By uniknąć rozchodzenia się ze społecznymi uwarunkowaniami, Europa musi podejmować decyzje bardziej, nie mniej, wspólnie. To warunek instytucjonalny postulowanej tu adaptacji.
Kto najbardziej zagraża bezpieczeństwu Zachodu?
Konieczna i paląca dziś potrzeba odnowy zachodniego ładu politycznego bez adaptacji kluczowej tu tradycji liberalnej nie jest możliwa. Dalsza reforma polityki migracyjnej potrzebna jest, byśmy mieli więcej poczucia kontroli nad naszą przyszłością. Nasz model społeczny musi być chroniony przed nierównościami kreowanymi przez handel globalny i gospodarkę cyfrową. Potrzebujemy w Europie bardziej sprawiedliwego podziału społecznych kosztów polityki klimatycznej. Potrzebujemy poczucia sprawczości i dlatego logika partyjnej, grubo ciosanej gry kordonami sanitarnymi powinna ustąpić polityczności naszych parlamentów oraz roztropnej dyfuzji programowej z tymi siłami, które chcą odnowy, nie destrukcji ładu europejskiego. Nie mniej do przemyślenia ma tradycyjna prawica, która bezkrytycznie godząc się z retoryką radykałów, igra z własnym losem.
Wbrew wszelkim radykałom, którzy zrobią wszystko, by absurdalne i konfrontacyjne modelowanie tożsamości grupowych trwało, sam liberalizm nie był zerwaniem, a reformą ładu politycznego. Kluczowe wartości naszych głównych tradycji politycznych – od starożytności – są wspólne. W kolejnych, wciąż niedoskonałych historycznych odsłonach to zawsze godność osoby ludzkiej, jej wolność, równość, chronione są prawem przed tyranią. Bez chrześcijańskiej koncepcji indywidualnego charakteru duszy ludzkiej, która jest bytem kompletnym, wolnym, a której prawa wynikają z godności dziecka Bożego, a nie z kaprysu władcy, narodziny liberalizmu mogłyby w ogóle nie nastąpić.
„Najbardziej podstawowy urok liberalizmu nie wynikał z odrzucenia przeszłości, lecz z oparcia się na pojęciach, które miały fundamentalne znaczenie dla politycznej tożsamości Zachodu” – dostrzega z perspektywy katolickiej Patrick J. Deneen.
Bardziej funkcjonalna tęsknota za wspólnotą widoczna jest u liberalnego Marka Lilli: „Urok polityki tożsamości, który utrzymał w zniewoleniu dwa pokolenia, musi zostać złamany, po to abyśmy mogli skoncentrować się na tym, co mamy ze sobą wspólnego jako obywatele”.
Tym najważniejszym, „co mamy ze sobą wspólnego jako obywatele”, jest dziś bezpieczeństwo Zachodu, zagrożone militarnie przez Rosję oraz handlowo przez Chiny. Nasza kolektywna zdolność do odpowiedzi na te wyzwania jest zależna od powodzenia odnowy zachodniego konsensusu politycznego.
Rosnące napięcia i wrogość, które toczą dziś Zachód, oznaczają, że wszyscy mamy do odrobienia jakieś trudne lekcje. Ale są one konieczne i pilne.
Konrad Szymański
Były minister ds. europejskich w rządach Beaty Szydło i Mateusza Morawieckiego, były zastępca dyrektora Polskiego Instytutu Ekonomicznego.