Dla Kaczyńskiego liderzy tej formacji to niesforni chłopcy gustujący w obrażaniu go. Dla konfederatów PiS to formacja dziadersów wycinających ich konsekwentnie z mediów publicznych w ciągu ośmiu lat rządów. Szukają więc okazji do odwetu. W komisjach śledczych dość konsekwentnie basowali, może tylko odrobinę cichszym tonem, rzecznikom rozliczenia pisowskich rządów „do samego spodu”.
Prawda, Konfederacja zbliżająca się do centrum byłaby nawet dogodniejszym partnerem dla pisowskiego mainstreamu. Pozbyła się dziwacznego ekstremisty Janusza Korwin-Mikkego. Teraz z kolei wysłała do Brukseli filorosyjskiego, antyukraińskiego i antyżydowskiego warchoła Grzegorza Brauna. Paradoksalnie jednak to ustatkowanie się podsyciło powrót pogłosek o tym, że Konfederacja mogłaby zastąpić słabnącą Lewicę w koalicji z… Tuskiem. Rzecznikiem takiego rozwiązania był już przed wyborami sejmowymi poseł Przemysław Wipler.
To absurd! Po co Tusk miałby się tłumaczyć przed Brukselą z sojuszu z eurosceptyczną formacją? Trzymając w koalicyjnych objęciach Lewicę, może ją poza wszystkim zadusić. Zapraszając Bosaka i Mentzena, mógłby ich wzmocnić. Także dla narodowców z Konfederacji byłby to alians niestrawny.
Same takie pogłoski są jednak znamienne. Poza wszystkim Bosak i Mentzen myślą wciąż kategoriami gry o całą prawicę. Mają nadzieję na rozbicie PiS i zastąpienie Kaczyńskiego w roli nowego hegemona. Pierwszym etapem miałby być rozbiór wyborców Trzeciej Drogi. Lewą część zabierze Tusk, antypisowskich prawicowców – a jest takich trochę – „Konfa”.
Tyle że to rachuby mocno na wyrost. Sukces Konfederacji był realny przy tak niskiej frekwencji i koncentracji debaty na unijnej tematyce. Przy powrocie wielu nieobecnych przy urnach wyborców, Bosak z Mentzenem mogą powrócić do 6,7 proc. uzyskanych 15 października. Dziś, gdy są silni, uważają, że PiS jest im do niczego niepotrzebny, ba, mogą snuć marzenia o jego „połknięciu”. Gdy osłabną, mogą nie być potrzebni PiS-owi.
Choć tak całkiem niepotrzebni się nie okażą, szczególnie w kontekście wyborów prezydenckich. Nieprzypadkowo pytamy zwłaszcza o nie. Polska polityka staje się siłą rzeczy coraz bardziej dwubiegunowa. Przechwycenie prezydentury przez kogoś z obecnej koalicji oznaczałoby zgodę na radykalną przebudowę kształtu społeczeństwa – od legalizacji aborcji na życzenie po ustanowienie poprawnościowej cenzury w postaci ustawy o mowie nienawiści. To byłby świat wypychający także Konfederację na margines.
Pytam o to jej ważnego polityka. – Wiele zależy od tego, kto będzie kandydatem Kaczyńskiego, jak będzie się zachowywał wobec nas podczas kampanii. Nawet Andrzej Duda przypomniał sobie o nas dopiero w drugiej kadencji. A wcale nie jest powiedziane, że to kandydat PiS wejdzie do drugiej tury. Nie wiemy nawet, czy kandydatem drugiej strony będzie lewicowiec Trzaskowski – pada typowa odpowiedź.
Czy PiS wchłonie Suwerenną Polskę? Krzysztof Bosak tylko na to czeka
Tyle że w roku 2020 Konfederacja nie zajęła stanowiska wobec tegoż Trzaskowskiego. Wtedy w drugiej turze prawie połowa wyborców Bosaka głosowała na kandydata KO. Zarazem trudno się oprzeć wrażeniu, że relacje z Konfederacją to dylemat także i dla PiS. Pojawiają się w nim głosy, choćby posła Arkadiusza Mularczyka, za współpracą tych dwóch partii. – Na dole niektórzy parlamentarzyści wierzą w taką koalicję, bo na przykład mają u siebie poprawne relacje z miejscowymi konfederatami. Wyniki tych wyborów wzmocniły takie tendencje. Ale kierownictwo stoi na stanowisku samodzielnej walki o ponad 40 procent – objaśnia poseł PiS.
To niejedyny problem PiS. Osaczona represjami i inwektywami Tuska, partia próbuje sugerować, że nie jest izolowana. Ale kończy się to telewizyjnymi apelami do Władysława Kosiniaka-Kamysza, aby został premierem wspólnego rządu. Mają one wywołać chaos w umysłach ludowców, którzy mogą się czuć nieswojo w coraz mocniej progresywnej i euroentuzjastycznej koalicji.
Jednak skuteczność takich manewrów jest ograniczona. Obecny prezes PSL zdaje się mocno związany z Tuskiem, jego ludzie chcą być w mainstreamie. A Kaczyński zbiera owoce swojej polityki traktowania PiS jako jedynej partii mogącej „zbawić Polskę”. Faktem jednak jest, że podczas afery wokół żołnierzy zakutych w kajdanki na granicy z Białorusią, Kosiniak był atakowany przez pisowców dość wstrzemięźliwie.
Za sukces można by uznać zapowiadane wchłonięcie przez PiS Suwerennej Polski. Różnice między nią a PiS w opozycji się zatarły, a choroba Zbigniewa Ziobry przyśpiesza ten proces. Zarazem oznacza to jeszcze mocniejsze wzięcie na swoje barki sprawek tego środowiska, które zmieniło Ministerstwo Sprawiedliwości w narzędzie wspierania swoich interesów.
No i jeszcze jedno: taki koniec partii Ziobry umocni zapewne opór Konfederacji przed wiązaniem się nadmiernie z PiS. Mający dobrą opinię u wielu wyborców prawicy Krzysztof Bosak jeszcze mocniej uwierzy wówczas w swoją szczęśliwą gwiazdę.