Plus Minus: W „Głuszy” poświęca pani dużo miejsca językowi migowemu. Czy właśnie czynność migania – często bardzo ekspresyjna – sprawiła, że zainteresowała się pani światem ludzi głuchych?
Nie tyle czynność migania, ile spojrzenie na głuchych jako na ludzi, którzy posługują się innym językiem. Historie, które opisuję w „Głuszy”, łączy – poza tym, że ich bohaterami są głusi – właśnie język. Od początku wiedziałam, że nie napiszę portretu środowiska. To duża i różnorodna grupa, w której są osoby z różnym ubytkiem słuchu i z różnymi potrzebami komunikacyjnymi. Są głusi dwujęzyczni, którzy posługują się biegle i językiem polskim, i polskim językiem migowym (PJM), ale są też głusi, którzy tylko migają. Polski język migowy jest jak każdy inny język – ma bogate słownictwo i własną gramatykę. To jednak wciąż nie dla wszystkich jest oczywiste. Pamiętam rozmowę z językoznawcą, profesorem jednego z najlepszych uniwersytetów w Polsce. Powiedziałam mu, że piszę książkę o głuchych i polskim języku migowym, na co on żachnął się i stwierdził, że to nie jest żaden język. Polski język migowy przez dekady był zakazywany w szkołach. W Polsce wciąż żyją osoby, które wspominają, że jeszcze 20 lat temu wstydziły się migać na ulicy. Doświadczenia głuchych były znane w ich środowisku, rzadko jednak docierały do słyszących. Dzisiaj nagrywają filmy w PJM, dodają napisy i zamieszczają je w mediach społecznościowych. Mogą zabrać głos w każdej sprawie.
Poprzez język wyrażają także swoją tożsamość.
Bartosz Marganiec, jeden z głównych bohaterów książki, przez wiele lat mówił o sobie: „jestem osobą niesłyszącą”, teraz używa zwykle słowa „głuchy”, bo dzięki niemu nie podkreśla, że czegoś mu brakuje. Określenie „jestem głuchy” – jak przekonują sami głusi – pozwala zaakceptować głuchotę, dać sobie też prawo do posługiwania się własnym językiem. „Głusi są nienormatywni. Oni są normalni, ale inni niż reszta” – precyzuje Bartosz. W takim myśleniu dopuszcza się, że nie trzeba za wszelką cenę starać się funkcjonować jak słyszący. Bohaterowie „Głuszy” opowiadali, jak bardzo ich dzieciństwo było skoncentrowane na nauce artykulacji. Uczyli się mówić, choć nie słyszeli swojego głosu. Jako dorośli zdawali sobie sprawę, że cały wysiłek komunikacyjny był przerzucony na nich. To oni musieli zrobić wszystko, żeby porozumieć się ze słyszącymi. Na jedno ze spotkań wokół książki przyszedł dwudziestokilkuletni głuchy mężczyzna. Jego rodzice są głusi, więc od najwcześniejszego dzieciństwa znał polski język migowy, rozwijał się w tym języku, miał bardzo bogaty zasób słów, poza tym biegle czyta i pisze. Opowiedział o zajęciach z logopedą, który wkładał mu ręce do buzi, o tym, że czuł zapach papierosów na jego dłoniach, o drewnianym patyczku, który drażnił mu język, i o tym, że płakał z bólu. Nie rozumiał, po co to wszystko. Logopeda nie znał polskiego języka migowego, nie miał jak wytłumaczyć chłopcu, że te ćwiczenia mają mu pomóc w nauce wymowy głoski „r”.
Czytaj więcej
Jeśli czytelnikom nie podoba się wniosek na temat śmierci Stanisława Pyjasa, do którego doszedłem w swojej książce, to i tak go nie zmienię. Przede wszystkim dlatego, że bazuję na dokumentach IPN i raczej relacjonuję ustalenia śledztwa niż swoje własne - mówi Cezary Łazarewicz, dziennikarz i autor reportaży.