Herbatka z Brystygierową

Kim był Seweryn Eustachiewicz? Śmiałym emisariuszem ryzykującym bezpieczeństwo dla pozyskania informacji o prawdziwej sytuacji w Polsce? Narzędziem komunistycznej bezpieki realizującym jeden z elementów gry operacyjnej? Naiwnym idealistą biorącym za dobrą monetę taktyczne deklaracje swoich rozmówców związanych z władzami PRL? Zapewne wszystkim po trosze.

Aktualizacja: 13.03.2016 13:49 Publikacja: 11.03.2016 01:23

Seweryn Eustachiewicz, NN, Stanisław Stomma podczas zwiedzania Wersalu, lato 1957 r.

Seweryn Eustachiewicz, NN, Stanisław Stomma podczas zwiedzania Wersalu, lato 1957 r.

Foto: Archiwum autora

60 lat temu w Polsce system komunistyczny powoli wychodził ze swej najbardziej brutalnej i opresyjnej fazy. W grudniu 1954 roku zlikwidowano Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego, kilku jego najbardziej gorliwych funkcjonariuszy trafiło do więzień. Władza przyznawała się niechętnie do „błędów i wypaczeń". Wraz z ustępowaniem strachu narastał ferment w kulturze. Koryfeusze socrealizmu składali samokrytykę, twórcy zmuszeni przez lata do milczenia otwierali swoje szuflady. Symbolem złagodzenia cenzury stała się publicystyka tygodnika „Po Prostu", coraz śmielej penetrująca obszary dotąd zakazane. Od jesieni 1955 zaczęły powstawać kluby inteligencji, z Klubem Krzywego Koła na czele.

Polska emigracja obserwowała zachodzące w kraju zmiany z rezerwą. Choć podzielona, dość zgodnie widziała w nich sterowany odgórnie, tymczasowy „manewr taktyczny", nienaruszający istoty systemu. Podobnie oceniano rozpoczętą przez władze warszawskie latem 1955 roku zmasowaną kampanię propagandową wzywającą emigrantów do powrotu. Nawet krótki wyjazd do Polski wymagał przyjęcia obcego obywatelstwa lub paszportu PRL, co odbierało emigracji sens politycznego sprzeciwu. Wracali nieliczni.

Mimo to fala odprężenia zapoczątkowana w lipcu tego roku na genewskiej „konferencji uśmiechów" nieuchronnie ogarniała także emigrację. Akceptacja przez przywódców czterech mocarstw zasady „pokojowego współistnienia" oznaczała kres polskich marzeń o nowej wojnie powszechnej o wolność ludów. We wrześniu Armia Sowiecka opuściła jednak Austrię i Finlandię. Nowa nadzieja miała na imię neutralność. W połowie lutego 1956 roku rozpoczął się XX Zjazd Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. Na zakończenie obrad, nocą z 24 na 25 lutego, szef sowieckiej partii Nikita Chruszczow wygłosił „tajny referat" obalający kult Józefa Stalina. Historia wyraźnie przyspieszała. Na dwie doby przed wygłoszeniem przez Chruszczowa historycznego „tajnego referatu", 21 lutego 1956 roku, w sercu bierutowskiej Polski Ludowej wylądował pod fałszywym nazwiskiem Seweryn Eustachiewicz, działacz nieprzejednanej emigracji.

Pod nadzorem bezpieki

Eustachiewicz urodził się w roku 1910 w Lublinie. Był aktywny w Stowarzyszeniu Katolickiej Młodzieży Akademickiej Odrodzenie, studiował na KUL, przed wybuchem II wojny światowej zdążył jeszcze zrobić pierwsze kroki w polskiej służbie dyplomatycznej. Od 1940 roku związał się z działającymi w konspiracji organizacjami o profilu chadeckim: Unią, a następnie Stronnictwie Pracy. Równolegle pracował w Delegaturze Rządu.

Aresztowany przez gestapo wiosną 1943 roku blisko dwa lata spędził w niemieckich obozach koncentracyjnych. Po uwolnieniu pozostał na Zachodzie, przez kilka lat mieszkał w Argentynie. W 1953 roku wrócił do Europy, by objąć stanowisko przedstawiciela międzynarodówki skupiającej stronnictwa chadeckie z krajów pozostających w sowieckiej strefie wpływów na obszar Francji. Szybko stał się jednym z liderów SP na Starym Kontynencie.

W listopadzie 1954 roku Eustachiewicz spotkał się z przebywającym w Paryżu działaczem Stowarzyszenia PAX Wojciechem Kętrzyńskim, sugerując możliwość nawiązania współpracy z krajowymi „postępowymi katolikami". Osiem miesięcy później potwierdził to stanowisko, sugerując, że jest ono uzgodnione z kierownictwem SP. Jednocześnie wyraził chęć wyjazdu do Polski w celu sprecyzowania ram planowanej współpracy, pod warunkiem gwarancji osobistego bezpieczeństwa, możliwości nieskrępowanego poruszania się po kraju i utrzymania podróży w tajemnicy. Dalsze kontakty przejął jeden z dyplomatów z paryskiej placówki rządu warszawskiego, faktycznie oficer wywiadu, używający pseudonimu Spokojny. Niebawem obaj panowie uzgodnili szczegóły podróży. W listopadzie 1955 roku nadeszło oficjalne zaproszenie od PAX do odwiedzenia kraju.

Kontakty z Eustachiewiczem były monitorowane przez bezpiekę. W maju 1955 roku założono stosowną „sprawę agenturalną na osobę", nadając mu pseudonim Roberek. Cele rozpracowania wpisywały się w rozpoczętą właśnie kampanię repatriacyjną: dywersja w łonie politycznych ugrupowań emigracyjnych, ściągnięcie do kraju możliwie licznej grupy poważniejszych działaczy chadecji i PSL, dokonanie werbunków w środowiskach emigracyjnych, pogłębienie rozbicia uchodźstwa.

Usta Turowicza

Eustachiewicz z pewnością miał świadomość, że treść prowadzonych przez niego rozmów jest raportowana władzom w Warszawie. Czy orientował się także, że nie rozmawia z dziennikarzami i dyplomatami, ale agentami i oficerami bezpieki prowadzącymi wobec niego zorganizowaną grę? Decyzję o podróży do Polski podjął na własną rękę, nie informując o niej nawet liderów SP. Zdawał sobie sprawę ze związanego z nią ryzyka. Opuszczając Paryż, pozostawił list, który w wypadku komplikacji miał być przekazany Popielowi. Prosił w nim „dla ważnych powodów osobistych" o skreślenie z listy członków stronnictwa oraz rezygnował z wszelkich stanowisk w emigracyjnych strukturach politycznych.

21 lutego 1956 roku rozpoczęła się wielka przygoda Seweryna Eustachiewicza. „Spokojny" wręczył mu na osobnej kartce papieru wizę uprawniającą do przekroczenia granicy PRL oraz... 60 tysięcy francuskich franków. Gościnność komunistycznych władz obejmowała pokrycie kosztów podróży. Wieczorem „Roberek" wyjechał pociągiem z Paryża do Zurychu, skąd dwa dni później wyleciał do Pragi. Na liście pasażerów samolotu figurował jako „Monsieur Severino", obywatel szwajcarski.

Na praskim lotnisku czekał już na niego oficer warszawskiego wywiadu, który przedstawił się jako pracownik MSZ oddelegowany do pomocy gościowi. Pomoc przydała się natychmiast – dzięki interwencji „dyplomaty" paszport Eustachiewicza nie został ostemplowany przez czechosłowackie służby graniczne. To samo powtórzyło się na Okęciu. W jego papierach nie pozostał żaden ślad wizyty. Oficjalnie przez cały czas przebywał w Szwajcarii.

Przyjazd do Polski odbył się przy zachowaniu pełnej dyskrecji. Jedynym witającym był działacz PAX Jerzy Hagmajer, który miał służyć gościowi noclegiem. Faktycznie już na lotnisku „Roberek" został objęty ścisłą obserwacją przez Biuro „B", którego agenci śledzili odtąd dosłownie każdy jego krok w Polsce. Dzień po dniu, godzina po godzinie bezpieka skrupulatnie odnotowywała wszystkie jego kontakty, podając ich miejsca i czas trwania, identyfikując uczestników („O godz. 14:05 wszyscy trzej opuścili lokal i udali się na Dworzec Główny w Krakowie, gdzie ES pożegnał się z Turowiczem i Kisielewskim przez pocałunek w usta i wsiadł do pociągu odchodzącego w kierunku Stalinogrodu", notował jeden z wywiadowców). Równie ścisłej obserwacji poddana została jego siostra Wanda. Treść prowadzonych przez niego rozmów przekazywała sieć informatorów. Prym wśród nich wiódł agent „Borowski", były działacz SP, ówcześnie wzięty poznański adwokat, przyjaciel i współpracownik Eustachiewicza z okresu studiów i okupacji, z którym ten ostatni, nieświadomy jego nowej roli, w pełnym zaufaniu dzielił się wrażeniami z pobytu w kraju.

Emigracyjny polityk pozostał w Polsce niespełna dziewięć dni. W Warszawie przed działaczami PAX z Bolesławem Piaseckim na czele kreślił wizje neutralizacji Polski na wzór austriacki lub fiński, co stworzyłoby szanse działania konkurencyjnego wobec komunistów ugrupowania odwołującego się do wartości chrześcijańskich. Jego lewym skrzydłem miał być PAX, centrum i prawe skrzydło tworzyliby chadecy emigracyjni oraz „krajowe elementy konserwatywne".

Spełnił także swoje marzenie przedstawienia neutralistycznych koncepcji przedstawicielom władz. W masywnym szarym gmachu przy ul. Koszykowej odbył dłuższą, prowadzoną w nader kulturalnej formie, rozmowę z nieznaną mu kobietą. Opisywał ją jako osobę „bardzo na poziomie", posiadającą doskonałą orientację we wszystkich poruszanych w dyskusji problemach, m.in. prawie kanonicznym, sytuacji na emigracji, historii Kościoła, sprawach Watykanu.

Ku jego rozczarowaniu jej stanowisko nie odbiegało jednak od twierdzeń sowieckich, powielając zarzuty reakcyjności i utopijności koncepcji neutralistycznych. Na pytania o możliwość uwolnienia kardynała Wyszyńskiego oraz przebywających w więzieniach działaczy chadeckich udzieliła wymijającej odpowiedzi. Przy okazji przedstawiła mu materiały mające zdyskredytować prymasa, dowodzące jego „antynarodowej" postawy wobec Ziem Odzyskanych. Mimo to „Roberek" był pozytywnie zaskoczony formą spotkania. Dopiero wieczorem od opiekującego się nim „dyplomaty" dowiedział się, że rozmawiał z dyrektor Departamentu Politycznego Komitetu do spraw Bezpieczeństwa Publicznego, towarzyszką Julią Brystigierową. Nieszczęśnicy, których przesłuchiwała, mawiali o niej „Krwawa Luna".

Poszukując kontaktu ze środowiskami chadeckimi, Eustachiewicz odwiedził Kazimierza Kumanieckiego, jednego z garstki znaczniejszych działaczy dawnego SP pozostających wówczas na wolności. Ku jego zaskoczeniu profesor był wyraźnie przestraszony, prowadził rozmowę niechętnie, starannie unikając kwestii politycznych, i niemal wypchnął za drzwi swojego gościa. Emigrant nie mógł wiedzieć, że bezpieka traktowała Kumanieckiego jako swego informatora, uprzedziła go o wizycie i konieczności zdania z niej odpowiedniej relacji.

Wykorzystując dawne znajomości z Odrodzenia i Unii, Eustachiewicz zawędrował do Krakowa, gdzie spotkał się ze Stanisławem Stommą, Jerzym Turowiczem i Stefanem Kisielewskim. W podróży towarzyszył mu Andrzej Micewski, wówczas dobrze zapowiadający się przedstawiciel młodego pokolenia PAX. Spotkania pod Wawelem upłynęły w serdecznej atmosferze, nie przyniosły jednak konkretów. „Roberek" starał się także dotrzeć do duchowieństwa, aby z pierwszej ręki poznać opinie 0 sytuacji Kościoła w Polsce. W Częstochowie spotkał się z ks. Antonim Marchewką, byłym redaktorem katolickiego tygodnika „Niedziela", w Łodzi z biskupem Michałem Klepaczem, pełniącym w zastępstwie uwięzionego prymasa obowiązki przewodniczącego episkopatu.

2 marca Eustachiewicz opuścił Polskę. Nie wiedział, że widzi ją po raz ostatni. Rozmowy prowadzone przez niego w kraju nie spełniły jego oczekiwań. Nikt z jego rozmówców nie był w stanie wykrzesać z siebie wiary w realność projektu neutralizacyjnego. Zarzucał im zanik wyobraźni politycznej, brak jakichkolwiek oryginalnych koncepcji, niechęć do podjęcia próby zmiany systemu, w którym przyszło im żyć. Raziły go postawy przystosowania, bierności, pogodzenia się z dominacją komunistów. Mimo to był pełen pozytywnych wrażeń i planów na przyszłość. Zdumiony ogromem wysiłku odbudowy kraju, zachwycał się nową Warszawą, „europeizacją" polskich miast, brakiem „dziadostwa" i żebraków na ulicach, co korzystnie odróżniało je w jego oczach od ulic francuskich. Także położenie Kościoła z bliska nie wydawało mu się tak złe jak z emigracyjnej perspektywy. Niespełna dwa tygodnie po powrocie do Paryża odnowił kontakt ze „Spokojnym", potwierdzając ustalone w Warszawie ramy współpracy z PAX.

Tydzień później jego ambitne zamierzenia legły w gruzach. Niedyskrecja odwiedzającego Francję Jana Dobraczyńskiego, który spotkał Eustachiewicza w Warszawie, sprawiła, że jego wizyta w Polsce przestała być tajemnicą, przynajmniej w kierowniczych kręgach emogracyjnych partii SP i PSL. Ich reakcje były skrajnie różne. Związany z ludowcami Stanisław Mikołajczyk, nie kwestionując szczerości intencji podróżnika, uznał wyjazd za żelazną kurtynę czynnego działacza antykomunistycznego za niedopuszczalny. Liderzy SP Karol Popiel i Konrad Sieniewicz stanęli w obronie partyjnego kolegi, koncentrując uwagę na pozytywach podróży. Jego osobiste obserwacje i wrażenia z tej wizyty miały ogromny wpływ na ewolucję stanowiska SP wobec kraju.

Rozwój wydarzeń nad Wisłą działał na korzyść Eustachiewicza. Na początku października 1956 roku, dwa tygodnie przed partyjnym plenum, które wyniosło do władzy Władysława Gomułkę, u boku Popiela wziął udział w spektakularnej konferencji prasowej, podczas której SP, dopuszczając możliwość ewolucji systemu w kierunku „prawdziwej liberalizacji", zadeklarowało w takiej sytuacji gotowość powrotu do Polski i udziału w ewentualnych wyborach. Poszukiwanie modus vivendi z władzami warszawskimi, który dawałby szanse na odbudowę w kraju niezależnego ruchu o inspiracji chrześcijańskiej, stało się odtąd ważnym punktem programu emigracyjnych chadeków.

We francuskim areszcie

Zmierzając do osiągnięcia tak nakreślonych celów, Eustachiewicz, tym razem już w porozumieniu z kierownictwem SP, kontynuował poufne kontakty z paryską ambasadą PRL (jego sugestie dotyczące umożliwienia politycznej aktywności poza Frontem Jedności Narodu ambasador Gajewski uznał w depeszy do centrali za „interesujący przejaw makiawelizmu"). Pośredniczył też w spotkaniach Popiela z reprezentującym PAX Ryszardem Reiffem. Korzystając z gomułkowskiej liberalizacji, podobnie jak inni członkowie grupy SP angażował się bardzo intensywnie w kontakty z przedstawicielami krajowych niezależnych środowisk katolickich, jakie ukształtowały się po Październiku: Znaku, klubów inteligencji katolickiej, odnowionego „Tygodnika Powszechnego". Ułatwiał im wyjazdy na Zachód, organizując zaproszenia i sponsorów gotowych pokryć koszty pobytu, spotykał się z przybyszami z Polski coraz liczniej pojawiającymi się nad Sekwaną, snuł wspólne plany wydawnicze. Najbliższa ideowo była mu grupa krakowska.

Być może właśnie różnice w ocenie środowiska Znaku, którego postawa budziła wśród emigracyjnych chadeków narastające rozczarowanie, spowodowały, że w listopadzie 1961 roku Eustachiewicz niespodziewanie złożył na ręce Popiela rezygnację ze wszystkich funkcji piastowanych w SP. Być może prawdziwe powody były inne. Ostatecznie na początku lutego następnego roku rezygnacja została przyjęta.

„Roberek" nie zrezygnował jednak z aktywności politycznej. Nadal spotykał się z warszawskimi dyplomatami, zazwyczaj pracującymi na podwójnych etatach. Podtrzymywał kontakty krajowe, spotykał się z przybyszami z Polski. Sądząc po zachowanej korespondencji, szczególnie bliskie więzi łączyły go ze Stanisławem Stommą. W październiku 1962 roku rozmawiał w Rzymie z prymasem Wyszyńskim.

Bezprecedensowa podróż politycznego uchodźcy musiała wzbudzić zainteresowanie francuskiego kontrwywiadu. Tym większe, że utrzymywał on szerokie kontakty z działaczami MRP (francuskiej chadecji) i międzynarodówki chrześcijańskiej. Wiosną 1956 roku Eustachiewicz był parokrotnie zatrzymywany. Nie znaleziono żadnych obciążających go dowodów, jednak od początku lat 60. miał być oficjalnie zakwalifikowany przez Francuzów jako agent władz warszawskich i poddany inwigilacji. W styczniu 1963 roku francuski kontrwywiad aresztował w Paryżu Adama Bitońskiego, wybitnego działacza PSL we Francji i nie mniej wybitnego długoletniego agenta komunistycznej bezpieki, oraz jego oficera prowadzącego, oficjalnie pracownika konsulatu generalnego PRL. W atmosferze skandalu i polowania na komunistycznych szpiegów w połowie lutego zatrzymano także Eustachiewicza. Areszt opuścił w bardzo złej formie, fizycznej i psychicznej. Cztery dni później, 20 lutego 1963 roku, zmarł w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach. Jego żona była przekonania, że za tę śmierć odpowiada francuska policja.

Kim zatem był Seweryn Eustachiewicz? Śmiałym emisariuszem ryzykującym osobiste bezpieczeństwo dla pozyskania informacji o prawdziwej sytuacji w Polsce i odbudowania kontaktów z pozostającymi tam działaczami swej partii? Narzędziem komunistycznej bezpieki realizującym jeden z elementów gry operacyjnej? Obdarzonym wyobraźnią politykiem wychodzącym naprzeciw pierwszym powiewom politycznej odwilży czy naiwnym idealistą biorącym za dobrą monetę taktyczne deklaracje swoich rozmówców związanych z władzami PRL?

Zapewne wszystkim po trosze. Udało mu się przekonać grupę skupioną wokół Popiela, że ewolucyjna zmiana panującego w Polsce systemu jest możliwa. Stanowczo przecenił jednak polityczną atrakcyjność emigracyjnej chadecji dla rządzących Polską komunistów. Przecenił także ich polityczną elastyczność, zdolność do odejścia od sztywnych reguł doktryny. Na jego usprawiedliwienie dodać można, że nie był w swoich ocenach osamotniony.

Autor jest historykiem i prawnikiem. Powyższy tekst powstał na podstawie jednego z rozdziałów wydanej właśnie jego książki „Anders, Korboński, Sieniewicz..."

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy