Reklama
Rozwiń

Wacław Holewiński: Cieniem będąc, cieniem zostałem

Wygrał tej nocy w Monte Carlo dwa miliony franków, rozbił kasyno. Przeliczył swoją fortunę na ruble. Milion. To było… to było… nie mógł uwierzyć, ale tak… Mógł, miał… prawie osiemset kilogramów złota.

Publikacja: 10.03.2023 17:00

Mniej więcej w tym czasie, gdy w Monte Carlo grał w ruletkę bohater tej książki, w tych samych modny

Mniej więcej w tym czasie, gdy w Monte Carlo grał w ruletkę bohater tej książki, w tych samych modnych kasynach obsesyjnie bywał malarz Edvard Munch. Uwiecznił to na kilku obrazach, m.in. na „At the Roulette Table in Monte Carlo” z 1892 roku. Mężczyzna po lewej stronie, notujący wynik ruletki, ma rysy podobne do Muncha

Foto: akg-images

Rok tysiąc dziewięćset dziewiąty… Pius X beatyfikował wówczas Joannę d’Arc, miała miejsce prapremiera „Elek­try”, we Lwowie powstało Tatrzańskie Ochotnicze Pogo­towie Ratunkowe, von Bülow przestał być kanclerzem Niemiec, a Włosi i Rosjanie złożyli swoje podpisy pod traktatem z Racconigi, który zresztą ci pierwsi szybko zlekceważyli.

A on? Ten rok zdecydował o wszystkim. Całe jego życie uległo wtedy zmianie… Roześmiał się, bo przyszło mu do głowy, że może powinien wystąpić o poprawkę w metryce? Może to była prawdziwa data jego narodzin?

Wypuścił kłąb dymu z palonego cygara, potem ob­rócił je w palcach. Fonseca. Przywiązał się do tej marki, do tego tytoniu, do jego cedrowego posmaku.

Bóg tak chciał. Lubił powtarzać tę maksymę; przecież gdyby było inaczej… Przymknął oczy.

Monte Carlo. Zatrzymał się w zbudowanym ledwie kilka lat wcześniej hotelu Hermitage. Był zmęczony po­dróżą, nieprzespaną nocą. Wyszedł na taras i stał tam dłuższą chwilę. Miał wrażenie, że drobiny morskiej soli osadzają mu się na wąsach. Usłyszał stukanie. Lokaj wniósł do saloniku jego bagaże. Pokazał, gdzie ma zo­stawić kufer. Kazał uprasować jasny garnitur. I białą koszulę. Położył pod lustrem czarną muchę, którą za­mierzał założyć wieczorem.

Poczuł się zmęczony. Prawie natychmiast zasnął. Nie przeszkadzał mu szum ulicy, ale obudził się po godzinie, może dwóch, wyraźnie poruszony. Od wielu dni był w nim jakiś niepokój. Nie bardzo wiedział, z czego on wynika.

Zszedł do restauracji. Przez chwilę rozglądał się, szu­kając miejsca, ale wszystkie stoły były pozajmowane. Para przy oknie – on mniej więcej w jego wieku, ona zapewne pięć, sześć lat młodsza – widząc, że nie ma gdzie usiąść, gestami dłoni zaprosiła go do siebie. Po­dziękował, przedstawił się. Mówili po francusku z ob­cym akcentem, ale nie było w tym nic dziwnego, skoro pochodzili ze Sztokholmu.

Hrabina Eleonora Gyllenborg i jej brat Magnus byli – oznajmili to ze swego rodzaju dumą – potom­kami jakiegoś słynnego poety*. Ze śmiechem wybaczyli mu literacką ignorancję.

– A pan, monsieur Jaroszyński?

Odłożyli sztućce i czekali na odpowiedź.

Roześmiał się. Najpewniej był bogatszy od nich. Ale też zapewne gorzej wykształcony. To, co miał w głowie, dawno tak postanowił, miało wystarczyć. Bracia uwa­żali go, skłonny był w to wierzyć, za Żar-Pticę**. Pawia z kolorowym ogonem.

Zaczął opowiadać o Kijowie.

– Rossija? – Magnus najwyraźniej zaciekawił się miejscem jego urodzenia.

Tłumaczył zawikłaną historię miasta, w którym przenikały się kultury i narody. Trochę nie rozumie­li, dlaczego wciąż podkreśla, iż nie jest Rosjaninem, ale Polakiem. Nie wiedzieć czemu zaczął opowiadać o powstaniach, zwłaszcza tym ostatnim, sprzed prawie pół wieku.

Szwedzkie rodzeństwo słuchało z uwagą.

– Historia zna narody, które giną, są tylko… – Ele­onora, tak mu się zdawało, zawahała się, najwyraźniej nie chciała mu sprawić przykrości. – Są tylko – po­wtórzyła – przeszłością. Królestwo Aragonii…

Pokręcił głową, wszedł jej w słowo.

– To zły przykład. Aragonia połączyła się z Kastylią. Tylko tyle.

– A Polska z Rosją nie?

Była ignorantką, pewnie jak większość mieszkańców Szwecji, tej dziwnej krainy, gdzie od lat panował pokój.

– Niektórzy mówią, że są narody, które nie zasługują na swoje państwo. Ale Polacy – starał się, aby jego głos brzmiał pewnie – swoje państwo będą mieli.

Był tego pewien. Może to matka wpoiła mu to prze­konanie? Czasami myślał, że trochę na przekór ojcu. Przecież ojciec… Kto to wie? Powinien się tego wsty­dzić? Skupu polskich majątków, które po powstaniu mogły przejść w obce ręce? Nie był w tym jedyny. Tak, niewielu dostało na to carskie pozwolenie. Nigdy ojca o to nie zapytał. Nie potępiał go, bo i jak? Zresztą prze­cież odsiedział swoje w kijowskiej twierdzy.

Podszedł kelner przyjąć zamówienie. Zapytał, jakie­go napiją się wina. Eleonora bezradnie rozłożyła ręce. On zaproponował Corton Bourgogne Romanée-Con­ti. W duchu się roześmiał; miał poczucie, że chce im zaimponować. Swoją pozycją, bogactwem, lekką ręką w wydawaniu pieniędzy. Magnus kiwnął głową. W spojrzeniu Szweda nie do­strzegł niczego, co by wskazywało, że docenił jego gest.

– Przyjechał pan grać? Jest pan tu pierwszy raz?

Czytaj więcej

Dominik Hasek: NHL napluła w twarz dzieciom zabitym w Ukrainie

Grał on i kasyno

Potwierdził i zaprzeczył. Tak, chciał grać, ale w Mo­naco był po raz drugi. Wcześniejszego pobytu nie wspo­minał zbyt dobrze. To była katastrofa. Zgrał się do ostat­niego franka. Więcej, powystawiał weksle dłużne. Bracia przysyłali pieniądze, czym uratowali mu skórę.

Kelner nalał mu wina, poczekał, aż popróbuje. Skinął głową, a gdy i rodzeństwo miało już pełne kieliszki, pod­niósł swój na wysokość twarzy. Przez chwilę zastanawiał się nad toastem. Ten, który przyszedł mu do głowy, wydał się żartobliwy.

– Za poezję!

Roześmiali się. Eleonora, co tu kryć, podobała mu się, miała piękne, pełne usta i duże jasnoniebieskie oczy.

Zamówił pieczeń z sarny, a gdy już ją, po dłuższym oczekiwaniu, dostał, jadł powoli, rozkoszował się jej orzechowym smakiem.

Zaczął opowiadać o sukcesach brata, o jego kontak­tach z cesarskim dworem. Sam nie wiedział, dlaczego o tym mówił. Może chciał, aby cenili go wyżej, niż on sam siebie cenił? A może, tak myślał po latach, to instynkt nakazywał mu wejść z butami w towarzystwo bogaczy?

Umówili się na wieczór w kasynie. Eleonora – do­piero gdy wstała, zobaczył, że prawie dorównuje mu wzrostem – uśmiechnęła się do niego zalotnie.

– Niech pan koniecznie wygra, to wino było na­prawdę doskonałe.

Więc jednak doceniła. Skinął głową i obiecał, że bę­dzie się starał.

Poszedł do swojego apartamentu. Wrócił myślami do Kijowa, do swojej pierwszej szkoły. Zobaczył twarz Alek­sija Fiodorowicza Tuttego, zruszczonego Niemca, który koniecznie chciał w ich głowy wtłoczyć prawidła matema­tyki. Akurat z tym, w przeciwieństwie do wielu kolegów, nie miał problemów. Ale i on od czasu do czasu zasłu­giwał na uderzenie trzciną po wyciągniętych dłoniach. Kiedyś instynktownie je uchylił, a Aleksij Fiodorowicz poleciał do przodu i mało nie upadł. Przypłacił wtedy swoją krnąbrność oślą ławką, ale i podziwem kolegów.

– Gieroj Paliak. – Nawet jego największy wróg, Jura Sawickij, uznał, że w czymś mu dorównuje.

Przebrał się, schował w wewnętrznej kieszeni mary­narki plik stufrankowych banknotów, wziął elegancką laskę i zszedł na dół.

Maître d’hôtel ukłonił się i zapytał, czy zna drogę. Roześmiał się, kasyno było dwa kroki od hotelu.

Szybko wymienił pieniądze na żetony. Rozejrzał się po sali, szukając wzrokiem swoich nowych znajomych, ale nigdzie ich nie dostrzegł. Przeszedł do kolejnej, ale i tu ich nie było. Stanął przy stole z ruletką. Nie mu­siał długo czekać. Gruby Niemiec wzruszył ramiona­mi i oznajmił, że to koniec, na dziś koniec. Zajął jego miejsce, zaczął obstawiać. Dziewiątkę, dwadzieścia sie­dem, trzydzieści jeden. Potem popatrzył na pozostałych siedmiu graczy. Trzech było wyraźnie starszych, musieli się zbliżać do pięćdziesiątki, dwóch mniej więcej w jego wieku, a dwóch kolejnych bez wątpienia młodszych. Pomyślał, że to oni pierwsi odpadną z gry.

Krupier zakręcił kołem. Przegrał. Jeden z młodych ustawił obok siebie stosik wygranych. Obstawił drugi raz i znów przegrał. Pomyślał, że tym razem nie może skończyć jak poprzednio. Ale trzeci i czwarty obrót koła też nie przyniósł mu sukcesu.

Poczuł delikatne dotknięcie dłoni na swym ramieniu. Eleonora pochyliła się do jego ucha.

– Miał pan wygrywać, panie Karolu.

– Przy pani zacznę – obiecał i postawił na te same numery, co za pierwszym razem.

Wygrał. Raz i drugi, ale potem znów zaczął przegrywać.

Odchylił się i zobaczył hrabinę przy innym stole. Stała za bratem, ale wzrokiem lustrowała resztę sali. Posłała mu swój uwodzicielski uśmiech. Skinęła głową.

Podwoił liczbę żetonów, którymi obstawiał coraz to nowsze pola. I wszystko się zmieniło. Wygrywał raz za razem. Tak jak przewidywał, pierwsi odpadli najmłodsi. Ich miejsce zajęli inni gracze, potem kolejni, wreszcie nie było już żadnego z tych, do których się dosiadł. Po dwóch godzinach wokół ich stołu zaczęli gromadzić się ciekawscy. Słyszał lekki poszum rozmów. Większość wyraźnie mu kibicowała.

Poprosił kogoś z obsługi o kieliszek białego wina. W kolejnej rundzie nie obstawił. Krupier popatrzył na niego ze zdziwieniem, ale on tylko kiwnął głową.

Czytaj więcej

Joseph H.H. Weiler: Płacz, ukochany kraju!

– Fin du jeu?***

– Non, non. – Wskazał na kieliszek.

Potem znów wygrywał. Nie odwracał się, ale wiedział, że Szwedka stoi za nim.

Stos żetonów rósł i rósł. W którymś momencie usły­szał oklaski.

Do krupiera podszedł dyrektor kasyna, coś mu szep­tał. Wiedział, kim jest. Wtedy, trzy lata temu, ten wy­niosły mężczyzna potraktował go jak śmiecia. Zdawało mu się, że i tamten go poznał. Znów obstawił i znów wygrał. Sąsiednie stoły opu­stoszały. Grał on i kasyno, on i kasyno. Nikt inny się nie liczył. Powinien przerwać to szaleństwo i wyjść z wygraną, ale wiedział, że tego nie zrobi. Kilka razy przegrał, a kiedy wydawało się, że szczęśliwa passa do­biegła końca, postawił ogromną kwotę na trzynastkę, dzień swoich urodzin. I wygrał. Potem zaryzykował dwa tysiące franków, tak, tak, umiał błyskawicznie przeliczyć wartość żetonów na banknoty, i położył je pomiędzy numery dwadzieścia dwa a dwadzieścia trzy.

To już był huragan oklasków.

Patrzył na twarz dyrektora, usiłował przypomnieć sobie jego nazwisko, miał je na końcu języka: Ettine, Ebimee, Estinne… Ale żadne, które przychodziło mu do głowy, nie było tym właściwym. Widział, jak krople potu spływają dyrektorowi po twarzy. Jego wygrana powoli stawała się katastrofą dla kasyna. Ktoś zakrzyknął, że od lat nikt tu tyle nie wygrał, że to nierealne, nierzeczywiste. Jemu samemu zdawało się, że to sen. Ale wciąż czuł, że powinien grać. Dłoń Eleonory zacisnęła się na jego ramieniu. Dotknął jej delikatnie własną, ale odwrócił się dopiero wtedy, gdy znów prosił o wino. Miał wrażenie, że tym razem dostał o wiele lepsze niż poprzednio. Przez dłuższą chwilę trzy­mał płyn w ustach, potem przełknął i postawił pięćdziesiąt tysięcy franków na czerwoną osiemnastkę. Zamknął oczy, nie patrzył, słyszał brzęk kulki przeskakującej w kole ru­letki z przedziału do przedziału, a potem już tylko krzyk.

Wygrał tej nocy dwa miliony franków, rozbił kasyno. Przeliczył swoją fortunę na ruble. Milion. To było… to było… nie mógł uwierzyć, ale tak… Mógł, miał… prawie osiemset kilogramów złota.

Podniósł się od stołu. Wręczył obsłudze napiwki. Większość ludzi, którzy go otaczali, chciała mu gratu­lować, zamienić z nim kilka słów, dotknąć, jakby ten dotyk miał przenieść na nich choć odrobinę jego szczę­ścia. Poszukał wzrokiem hrabiny. Stała razem z bratem w pewnym oddaleniu. Pili alkohol, zapewne mocniejszy od wina. Podszedł do nich.

– Stał się pan dzisiaj legendą, panie Karolu. Gdybym tego nie widział, nigdy bym nie uwierzył. – Magnus Gyllenborg schylił przed nim głowę. – Chyba nikt przed panem nie dokonał czegoś takiego…

Nie miał racji. Czytał przed laty o jakimś Ameryka­ninie, a może Angliku? Przypomniał sobie jego nazwi­sko: Charles Wells. Dziś wygrał sumę zbliżoną do jego wygranej. Ponoć władze kasyna szukały w jego grze oznak oszustwa, ale niczego mu nie udowodniono. Za­stanawiał się, czy i jego także będą podejrzewać.

Zamienił jeszcze kilka zdań z rodzeństwem. Podszedł do niego dyrektor kasyna. Z trudem, ale jednak uprzej­mie, pogratulował mu wygranej, a potem zaprosił do salonu milionerów. To było pomieszczenie, o którym zwykli gracze mogli wyłącznie pomarzyć.

– Panowie oczekują pana.

Przeprosił i pożegnał się z rodzeństwem. Eritine, jednak przypomniał sobie jego nazwisko, dyskretnie uchylił drzwi, przepuścił go przed sobą, a po wejściu zaanonsował: – Panowie, wasz gość, pan Karol Jaroszyński.

Tak, ta wizyta stała się dla niego przepustką do innego świata. Dwudziestu trzech mężczyzn. Elita, najbogatsi z bogatych. Był dla nich kimś obcym, ale jednocześnie kimś, kto ma szanse stać się jednym z nich. Gratulowali wygranej, rozmawiali z nim uprzejmie, zapraszali do swoich domów, wręczali bilety wizytowe. A on każde z tych nazwisk zapamiętał.

Tu nie pito wina, które serwowano przy stołach. Corton Bourgogne Romanée-Conti, którym chciał za­imponować Szwedom, w tym towarzystwie na nikim nie zrobiłoby wrażenia. Musiał się tego nauczyć, ale wiedział, tak, już wówczas wiedział, że ta nauka przyj­dzie mu z łatwością.

Czuł, że tej wizyty nie może przeciągać. Że zrobiw­szy dobre wrażenie, powinien pozostać w ich oczach tajemnicą. Dłuższą chwilę rozmawiał z jedynym Pola­kiem w tym gronie, hrabią Mikołajem Potockim****. Po­wiedział mu, skąd pochodzi, że jest właścicielem Anto­pola, Sawczyna, Krzyżopola, Wapniarki, że ma udziały w cukrowniach, rafinerii cukru i kamieniołomie granitu. To wystarczyło, wiedział, że informacje o nim rozejdą się jak kręgi na wodzie.

Potocki wspomniał, okrasiwszy tę informację jakimś zgrabnym bon motem, o nowo powstałym komitecie budowy pomnika Mickiewicza w Paryżu, jako że był jego członkiem.

Zadeklarował datek odpowiedniej wielkości.

Czytaj więcej

Jerzy Skolimowski: Trzy młodości starego mistrza

Brzoskwinie, morele, figi

Wszedł do hotelu. Kazał przysłać do apartamentu butelkę koniaku i dwa kieliszki. Drogiego, ale nie naj­droższego. Już nie musiał niczego udowadniać. Ani sobie, ani innym.

Usiadł na tarasie i poczuł na twarzy promienie wscho­dzącego słońca. Przez chwilę próbował na nie patrzeć, a potem usłyszał szmer za drzwiami. Otworzył je i wpu­ścił Eleonorę do środka.

Nalał koniaku do kieliszków. Powąchał, wziął ma­leńki łyk do ust. Martell Chanteloup pozwalał poczuć całą gamę owoców. Brzoskwinie, morele, figi. Ale też miód i orzechy. Nie rozmawiali. Zdjął z jej szyi złotą kolię, pomógł rozpiąć haftki w sukni. Miała piękne ciało z maleńkim znamieniem pod lewą piersią. Pachniała kobiecym potem i jaśminową perfumą.

Kochał się z nią jak z żadną z wcześniejszych kocha­nek, a kiedy skończyli, pomyślał, że teraz będzie się mu­siał opędzać od kobiet. I że o żadną, co nie okazało się prawdą, nie będzie już musiał zabiegać.

* Gustaf Fredrik Gyllenborg (1731–1808) – szwedzki hrabia, poeta. Był jednym z czołowych przedstawicieli Oświecenia w Szwecji. Członek Akademii Szwedzkiej.

** Żar-Ptica (ros.) – Żar-Ptak, często spotykany w baśniach rosyjskich.

*** Fin du jeu? (fr.) – Koniec gry?

**** Mikołaj Szczęsny Potocki (1845–1921) – hrabia, w slatach 1909–1911 członek komitetu budowy pomnika Adama Mickiewicza w Paryżu. Był też jednym z założycieli Towarzystwa Polskiego Literacko-Artystycznego, zawiązanego w Paryżu w styczniu 1910 r. Zapisał milion franków Szkole Narodowej Polskiej – polskiemu liceum założonemu w Paryżu przez polskich emigrantów. W okresie I wojny światowej prezes Towarzystwa Pomocy Polskim Rannym we Francji.

Fragment książki Wacława Holewińskiego „Cieniem będąc, cieniem zostałem”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Lira, Warszawa 2023

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

Wacław Holewiński jest pisarzem, wydawcą, redaktorem. Napisał kilkanaście powieści, dramatów i słuchowisk radiowych. Był działaczem opozycji, więźniem politycznym, współzałożył Wydawnictwo Przedświt.

Rok tysiąc dziewięćset dziewiąty… Pius X beatyfikował wówczas Joannę d’Arc, miała miejsce prapremiera „Elek­try”, we Lwowie powstało Tatrzańskie Ochotnicze Pogo­towie Ratunkowe, von Bülow przestał być kanclerzem Niemiec, a Włosi i Rosjanie złożyli swoje podpisy pod traktatem z Racconigi, który zresztą ci pierwsi szybko zlekceważyli.

A on? Ten rok zdecydował o wszystkim. Całe jego życie uległo wtedy zmianie… Roześmiał się, bo przyszło mu do głowy, że może powinien wystąpić o poprawkę w metryce? Może to była prawdziwa data jego narodzin?

Pozostało jeszcze 96% artykułu
Plus Minus
Konsumpcjonistyczny szał: Boże Narodzenie ulubionym świętem postchrześcijańskiego świata
Plus Minus
Kompas Młodej Sztuki 2024: Najlepsi artyści XIV edycji
Plus Minus
„Na czworakach”: Zatroskany narcyzm
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Plus Minus
„Ciapki”: Gnaty, ciapki i kostki
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku