– Niech pan koniecznie wygra, to wino było naprawdę doskonałe.
Więc jednak doceniła. Skinął głową i obiecał, że będzie się starał.
Poszedł do swojego apartamentu. Wrócił myślami do Kijowa, do swojej pierwszej szkoły. Zobaczył twarz Aleksija Fiodorowicza Tuttego, zruszczonego Niemca, który koniecznie chciał w ich głowy wtłoczyć prawidła matematyki. Akurat z tym, w przeciwieństwie do wielu kolegów, nie miał problemów. Ale i on od czasu do czasu zasługiwał na uderzenie trzciną po wyciągniętych dłoniach. Kiedyś instynktownie je uchylił, a Aleksij Fiodorowicz poleciał do przodu i mało nie upadł. Przypłacił wtedy swoją krnąbrność oślą ławką, ale i podziwem kolegów.
– Gieroj Paliak. – Nawet jego największy wróg, Jura Sawickij, uznał, że w czymś mu dorównuje.
Przebrał się, schował w wewnętrznej kieszeni marynarki plik stufrankowych banknotów, wziął elegancką laskę i zszedł na dół.
Maître d’hôtel ukłonił się i zapytał, czy zna drogę. Roześmiał się, kasyno było dwa kroki od hotelu.
Szybko wymienił pieniądze na żetony. Rozejrzał się po sali, szukając wzrokiem swoich nowych znajomych, ale nigdzie ich nie dostrzegł. Przeszedł do kolejnej, ale i tu ich nie było. Stanął przy stole z ruletką. Nie musiał długo czekać. Gruby Niemiec wzruszył ramionami i oznajmił, że to koniec, na dziś koniec. Zajął jego miejsce, zaczął obstawiać. Dziewiątkę, dwadzieścia siedem, trzydzieści jeden. Potem popatrzył na pozostałych siedmiu graczy. Trzech było wyraźnie starszych, musieli się zbliżać do pięćdziesiątki, dwóch mniej więcej w jego wieku, a dwóch kolejnych bez wątpienia młodszych. Pomyślał, że to oni pierwsi odpadną z gry.
Krupier zakręcił kołem. Przegrał. Jeden z młodych ustawił obok siebie stosik wygranych. Obstawił drugi raz i znów przegrał. Pomyślał, że tym razem nie może skończyć jak poprzednio. Ale trzeci i czwarty obrót koła też nie przyniósł mu sukcesu.
Poczuł delikatne dotknięcie dłoni na swym ramieniu. Eleonora pochyliła się do jego ucha.
– Miał pan wygrywać, panie Karolu.
– Przy pani zacznę – obiecał i postawił na te same numery, co za pierwszym razem.
Wygrał. Raz i drugi, ale potem znów zaczął przegrywać.
Odchylił się i zobaczył hrabinę przy innym stole. Stała za bratem, ale wzrokiem lustrowała resztę sali. Posłała mu swój uwodzicielski uśmiech. Skinęła głową.
Podwoił liczbę żetonów, którymi obstawiał coraz to nowsze pola. I wszystko się zmieniło. Wygrywał raz za razem. Tak jak przewidywał, pierwsi odpadli najmłodsi. Ich miejsce zajęli inni gracze, potem kolejni, wreszcie nie było już żadnego z tych, do których się dosiadł. Po dwóch godzinach wokół ich stołu zaczęli gromadzić się ciekawscy. Słyszał lekki poszum rozmów. Większość wyraźnie mu kibicowała.
Poprosił kogoś z obsługi o kieliszek białego wina. W kolejnej rundzie nie obstawił. Krupier popatrzył na niego ze zdziwieniem, ale on tylko kiwnął głową.
– Fin du jeu?***
– Non, non. – Wskazał na kieliszek.
Potem znów wygrywał. Nie odwracał się, ale wiedział, że Szwedka stoi za nim.
Stos żetonów rósł i rósł. W którymś momencie usłyszał oklaski.
Do krupiera podszedł dyrektor kasyna, coś mu szeptał. Wiedział, kim jest. Wtedy, trzy lata temu, ten wyniosły mężczyzna potraktował go jak śmiecia. Zdawało mu się, że i tamten go poznał. Znów obstawił i znów wygrał. Sąsiednie stoły opustoszały. Grał on i kasyno, on i kasyno. Nikt inny się nie liczył. Powinien przerwać to szaleństwo i wyjść z wygraną, ale wiedział, że tego nie zrobi. Kilka razy przegrał, a kiedy wydawało się, że szczęśliwa passa dobiegła końca, postawił ogromną kwotę na trzynastkę, dzień swoich urodzin. I wygrał. Potem zaryzykował dwa tysiące franków, tak, tak, umiał błyskawicznie przeliczyć wartość żetonów na banknoty, i położył je pomiędzy numery dwadzieścia dwa a dwadzieścia trzy.
To już był huragan oklasków.
Patrzył na twarz dyrektora, usiłował przypomnieć sobie jego nazwisko, miał je na końcu języka: Ettine, Ebimee, Estinne… Ale żadne, które przychodziło mu do głowy, nie było tym właściwym. Widział, jak krople potu spływają dyrektorowi po twarzy. Jego wygrana powoli stawała się katastrofą dla kasyna. Ktoś zakrzyknął, że od lat nikt tu tyle nie wygrał, że to nierealne, nierzeczywiste. Jemu samemu zdawało się, że to sen. Ale wciąż czuł, że powinien grać. Dłoń Eleonory zacisnęła się na jego ramieniu. Dotknął jej delikatnie własną, ale odwrócił się dopiero wtedy, gdy znów prosił o wino. Miał wrażenie, że tym razem dostał o wiele lepsze niż poprzednio. Przez dłuższą chwilę trzymał płyn w ustach, potem przełknął i postawił pięćdziesiąt tysięcy franków na czerwoną osiemnastkę. Zamknął oczy, nie patrzył, słyszał brzęk kulki przeskakującej w kole ruletki z przedziału do przedziału, a potem już tylko krzyk.
Wygrał tej nocy dwa miliony franków, rozbił kasyno. Przeliczył swoją fortunę na ruble. Milion. To było… to było… nie mógł uwierzyć, ale tak… Mógł, miał… prawie osiemset kilogramów złota.
Podniósł się od stołu. Wręczył obsłudze napiwki. Większość ludzi, którzy go otaczali, chciała mu gratulować, zamienić z nim kilka słów, dotknąć, jakby ten dotyk miał przenieść na nich choć odrobinę jego szczęścia. Poszukał wzrokiem hrabiny. Stała razem z bratem w pewnym oddaleniu. Pili alkohol, zapewne mocniejszy od wina. Podszedł do nich.
– Stał się pan dzisiaj legendą, panie Karolu. Gdybym tego nie widział, nigdy bym nie uwierzył. – Magnus Gyllenborg schylił przed nim głowę. – Chyba nikt przed panem nie dokonał czegoś takiego…
Nie miał racji. Czytał przed laty o jakimś Amerykaninie, a może Angliku? Przypomniał sobie jego nazwisko: Charles Wells. Dziś wygrał sumę zbliżoną do jego wygranej. Ponoć władze kasyna szukały w jego grze oznak oszustwa, ale niczego mu nie udowodniono. Zastanawiał się, czy i jego także będą podejrzewać.
Zamienił jeszcze kilka zdań z rodzeństwem. Podszedł do niego dyrektor kasyna. Z trudem, ale jednak uprzejmie, pogratulował mu wygranej, a potem zaprosił do salonu milionerów. To było pomieszczenie, o którym zwykli gracze mogli wyłącznie pomarzyć.
– Panowie oczekują pana.
Przeprosił i pożegnał się z rodzeństwem. Eritine, jednak przypomniał sobie jego nazwisko, dyskretnie uchylił drzwi, przepuścił go przed sobą, a po wejściu zaanonsował: – Panowie, wasz gość, pan Karol Jaroszyński.
Tak, ta wizyta stała się dla niego przepustką do innego świata. Dwudziestu trzech mężczyzn. Elita, najbogatsi z bogatych. Był dla nich kimś obcym, ale jednocześnie kimś, kto ma szanse stać się jednym z nich. Gratulowali wygranej, rozmawiali z nim uprzejmie, zapraszali do swoich domów, wręczali bilety wizytowe. A on każde z tych nazwisk zapamiętał.
Tu nie pito wina, które serwowano przy stołach. Corton Bourgogne Romanée-Conti, którym chciał zaimponować Szwedom, w tym towarzystwie na nikim nie zrobiłoby wrażenia. Musiał się tego nauczyć, ale wiedział, tak, już wówczas wiedział, że ta nauka przyjdzie mu z łatwością.
Czuł, że tej wizyty nie może przeciągać. Że zrobiwszy dobre wrażenie, powinien pozostać w ich oczach tajemnicą. Dłuższą chwilę rozmawiał z jedynym Polakiem w tym gronie, hrabią Mikołajem Potockim****. Powiedział mu, skąd pochodzi, że jest właścicielem Antopola, Sawczyna, Krzyżopola, Wapniarki, że ma udziały w cukrowniach, rafinerii cukru i kamieniołomie granitu. To wystarczyło, wiedział, że informacje o nim rozejdą się jak kręgi na wodzie.
Potocki wspomniał, okrasiwszy tę informację jakimś zgrabnym bon motem, o nowo powstałym komitecie budowy pomnika Mickiewicza w Paryżu, jako że był jego członkiem.
Zadeklarował datek odpowiedniej wielkości.
Jerzy Skolimowski: Trzy młodości starego mistrza
Kilka dni temu „IO” Jerzego Skolimowskiego zdominował galę wręczenia Orłów Polskiej Akademii Filmowej. A w niedzielę wieczorem nominowany w kategorii filmu zagranicznego będzie jednym z bohaterów gali oscarowej.
Brzoskwinie, morele, figi
Wszedł do hotelu. Kazał przysłać do apartamentu butelkę koniaku i dwa kieliszki. Drogiego, ale nie najdroższego. Już nie musiał niczego udowadniać. Ani sobie, ani innym.
Usiadł na tarasie i poczuł na twarzy promienie wschodzącego słońca. Przez chwilę próbował na nie patrzeć, a potem usłyszał szmer za drzwiami. Otworzył je i wpuścił Eleonorę do środka.
Nalał koniaku do kieliszków. Powąchał, wziął maleńki łyk do ust. Martell Chanteloup pozwalał poczuć całą gamę owoców. Brzoskwinie, morele, figi. Ale też miód i orzechy. Nie rozmawiali. Zdjął z jej szyi złotą kolię, pomógł rozpiąć haftki w sukni. Miała piękne ciało z maleńkim znamieniem pod lewą piersią. Pachniała kobiecym potem i jaśminową perfumą.
Kochał się z nią jak z żadną z wcześniejszych kochanek, a kiedy skończyli, pomyślał, że teraz będzie się musiał opędzać od kobiet. I że o żadną, co nie okazało się prawdą, nie będzie już musiał zabiegać.
* Gustaf Fredrik Gyllenborg (1731–1808) – szwedzki hrabia, poeta. Był jednym z czołowych przedstawicieli Oświecenia w Szwecji. Członek Akademii Szwedzkiej.
** Żar-Ptica (ros.) – Żar-Ptak, często spotykany w baśniach rosyjskich.
*** Fin du jeu? (fr.) – Koniec gry?
**** Mikołaj Szczęsny Potocki (1845–1921) – hrabia, w slatach 1909–1911 członek komitetu budowy pomnika Adama Mickiewicza w Paryżu. Był też jednym z założycieli Towarzystwa Polskiego Literacko-Artystycznego, zawiązanego w Paryżu w styczniu 1910 r. Zapisał milion franków Szkole Narodowej Polskiej – polskiemu liceum założonemu w Paryżu przez polskich emigrantów. W okresie I wojny światowej prezes Towarzystwa Pomocy Polskim Rannym we Francji.
Fragment książki Wacława Holewińskiego „Cieniem będąc, cieniem zostałem”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Lira, Warszawa 2023
Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji
Wacław Holewiński jest pisarzem, wydawcą, redaktorem. Napisał kilkanaście powieści, dramatów i słuchowisk radiowych. Był działaczem opozycji, więźniem politycznym, współzałożył Wydawnictwo Przedświt.