Reklama
Rozwiń

Joseph H.H. Weiler: Płacz, ukochany kraju!

Planowane przez rząd Izraela zmiany w wymiarze sprawiedliwości są jak atak na amerykański Kapitol 6 stycznia – ciosem w podstawowe wartości i instytucje demokracji.

Publikacja: 10.03.2023 10:00

W wyniku reformy zagrożone będą prawa m.in. wszelkiego rodzaju mniejszości. Na zdjęciu Izraelczycy w

W wyniku reformy zagrożone będą prawa m.in. wszelkiego rodzaju mniejszości. Na zdjęciu Izraelczycy w drodze na demonstrację przed parlamentem przeciwko zmianom w wymiarze sprawiedliwości; Jerozolima, 20 lutego 2023 r.

Foto: AHMAD GHARABLI/AFP

Izrael, jak wiele innych współczesnych demokracji, jest społeczeństwem głęboko spolaryzowanym. Dyskurs publiczny kształtuje się tu coraz wyraźniej wedle starożytnego modus operandi: „Czy jesteś po naszej stronie, czy też po stronie naszych wrogów?” (Joz 5,13). Niezależnie więc od tego, czy chodzi o niekończący się konflikt arabsko-izraelski i 55-letnią okupację Terytoriów Palestyńskich (nawet to, jak je nazwać, jest kwestią rodzącą podziały), czy też o kwestie Kościoła i państwa uwarunkowane nieuniknionymi napięciami wynikającymi z samookreślenia się Państwa Izrael jako żydowskie i demokratyczne, można z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością przewidzieć, kogo znajdziemy po tej, a kogo po tamtej stronie słownej, politycznej, a bywa, że i fizycznej barykady. W ostatnich czasach postać premiera Beniamina Netanjahu pogłębiła tę polaryzację.

W nowej rzeczywistości społeczeństwa informacyjnego złożone problemy muszą być wciśnięte w tweet, a skrajne stanowiska zastępują rozeznanie – koło ratunkowe deliberacyjnego dyskursu demokratycznego. W układzie: „wróg albo przyjaciel”, aby znaleźć się w „naszym” obozie, trzeba przełknąć szereg poglądów, które kiedyś stanowiły pożywkę obłąkanych odszczepieńców. Pozycje centrowe postrzega się jako „kolaborację” lub wykorzystuje do arbitralnego wybierania tych tylko argumentów, które są korzystne dla „naszej” strony.

Innym skutkiem ekstremistycznego dyskursu politycznego jest bezlik padających z obu stron okrzyków: „Zdrada!”, „Zdrada!”. Przyzwyczaiły one społeczeństwo do nieustannych ostrzeżeń „ojczyzna w niebezpieczeństwie!” prowadzących jedynie do politycznej apatii.

Czytaj więcej

Co naprawdę szykuje nam zielony mainstream. Niech Trzaskowski i Tusk o tym opowiedzą

***

Znamienne jest więc, że w odpowiedzi na nowy rządowy plan premiera Netanjahu, dotyczący reformy sądownictwa (11 stycznia 2023 r. opublikowano projekt ustawy, zgodnie z którym m.in. sposób wyboru sędziów izraelskiego Sądu Najwyższego uległby istotnej zmianie – przyp. tłum.), nie tylko liczba osób protestujących na ulicach jest bezprecedensowa, ale również można znaleźć zarówno w Izraelu, jak i w społecznościach żydowskich na całym świecie (w tym w USA), zadeklarowanych syjonistów o centrowych/prawicowych poglądach, których nikt nie spodziewałby się zobaczyć po antyrządowej stronie obecnej barykady. Nawet były prezydent, wieloletni członek Likudu, wraz z wieloma innymi członkami starej gwardii Menachema Begina, publicznie wyraził głębokie zaniepokojenie. Podobnie na arenie międzynarodowej – państwa od dawna przyjazne i wspierające Państwo Izrael zmieniają nastawienie.

Jednak nie powinno to być zaskoczeniem. Istnieje bowiem rozpowszechnione i nie całkiem bezpodstawne przekonanie, że rządowy plan, nakreślony przez nowo mianowanego ministra sprawiedliwości, jest izraelskim 6 stycznia (wtargnięcie protestujących na Kapitol w USA po przegranych przez Donalda Trumpa wyborach prezydenckich w 2020 r. – przyp. tłum.). Powszechne oburzenie nie było spowodowane bezprawnością czy nawet brutalnością tego wydarzenia, ale samym faktem, który demokraci i wielu republikanów postrzegało jako atak na podstawowe wartości i instytucje amerykańskiej demokracji. I właśnie to samo uczucie, podzielane nawet przez zagorzałych obrońców państwa spod znaku „Izrael na dobre i na złe”, jest obecne w protestach przeciw proponowanej reformie: to atak na podstawowe wartości i instytucje izraelskiej demokracji.

Miarę niepokoju ukazuje zachowanie prezes izraelskiego Sądu Najwyższego, dodajmy – zachowanie nietypowe dla kogoś, kto szefuje takiej instytucji. W niedawnym przemówieniu, wygłoszonym w gronie specjalistów, ale transmitowanym na żywo przez największe media, wyraziła ona poglądy wielu, w tym niektórych najbardziej kategorycznych i rzeczowych krytyków tego sądu. Jej zdaniem to, co nazywa się „planem reformy”, jest, zarówno w zamiarze, jak i w skutku, zamaskowanym planem zburzenia niektórych fundamentalnych podstaw praworządności i podziału władzy, bez których żadne państwo nie może prawowicie uważać się za demokratyczne.

***

Dla laika cztery główne proponowane reformy mogą wydawać się dość niewinne: uczynienie wszystkich nominacji sędziowskich przywilejem rządu sprawującego władzę (cóż, czyż nie jest tak choćby w USA i innych państwach?); wymaganie większości kwalifikowanej składu Sądu Najwyższego do zakwestionowania ustawy przyjętej przez parlament (co nie jest, na pierwszy rzut oka, propozycją nierozsądną), ale również umożliwienie parlamentowi uchylenia – większością choćby jednego głosu – konstytucyjnych decyzji SN (czyż Kanada lub Finlandia nie mają podobnych regulacji?); i wreszcie zakazanie sądom kontroli działań ministrów i urzędników państwowych w zakresie braku rzetelności lub nawet rażącego braku rzetelności (czyż nie jest to kwestia czysto techniczna, stanowiąca wodę na młyny profesorów prawa?).

Czy nie jest to uprawniona modyfikacja, skoro podobne rozwiązania można znaleźć w szanowanych demokracjach? Kim Scheppele, profesor z Uniwersytetu Princeton, omawiając sytuację na Węgrzech, nazwała ten argument „syndromem Frankensteina”: bierzesz nogę z tego państwa, rękę z innego, a nos z jeszcze innego i w efekcie otrzymujesz twór, który nie istnieje nigdzie indziej i nie byłby do zaakceptowania w żadnym państwie, które pretenduje do miana demokratycznego.

Rzeczywistym skutkiem planowanej reformy będzie demontaż podstawowych zasad trójpodziału władzy oraz mechanizmów wzajemnej kontroli i hamowania władz. Usunięcie sądowych i prawnych blokad, zaprojektowanych w celu powstrzymania legislatury, nawet demokratycznie wybranej, przed ustanowieniem „tyranii większości”. Wreszcie, umożliwienie władzy wykonawczej podjęcie dowolnych działań poprzez policję, poborców podatkowych i wszelkich innych urzędników, którzy podlegać będą jedynie pozornej, bo śmiertelnie osłabionej kontroli sądowej. Szczególnie zagrożone są tu prawa jednostki i prawa mniejszości.

Same zasady nie definiują demokracji – ważną rolę odgrywa również kultura polityczna i demokratyczny zwyczaj normatywny. W wielu państwach, w których nominacje sędziowskie są „polityczne”, istnieje zrozumienie, że takie nominacje powinny odbywać się w drodze konsensusu. Proponowane głębokie upolitycznienie wszystkich nominacji sędziowskich podważy bezpośrednio lub pośrednio niezależność sądów. Jest to tym bardziej niepokojące w oczach krytyków, ponieważ ten konkretny rząd jest zależny od koalicjantów kontrolujących kluczowe, wrażliwe ministerstwa. Ich program i deklarowane poglądy (jawnie rasistowskie i supremacyjne) pozostają daleko poza politycznym konsensusem i były objęte anatemą przez wszystkie izraelskie rządy, zarówno lewicowe, jak i prawicowe, zaledwie jeszcze dwa lub trzy lata temu. Teraz ugrupowania te będą miały wolną albo swobodniejszą rękę do realizowania swojej agendy, w niektórych przypadkach powodując zmiany nieodwracalne.

Czytaj więcej

Dominik Batorski: Spytasz jak zawiązać krawat, poznasz manipulacje algorytmów

***

Proszę nie wyciągać mylnych wniosków – izraelski system prawny i sądowniczy, podobnie jak wiele innych, jest daleki od doskonałości, a jego krytyków z lewicy i prawicy nie brakuje zarówno w środowisku akademickim, jak i w samym establishmencie prawnym.

Tytułem przykładu, zakres zagadnień, które izraelski Sąd Najwyższy przyjmuje do rozpoznania, jest szerszy niż gdziekolwiek indziej, co angażuje go w rozstrzyganie kwestii, które lepiej pozostawić w domenie polityki. Skład sądu pod względem tożsamościowym i ideologicznym nie odzwierciedla w odpowiedni sposób wielokulturowego społeczeństwa Państwa Izrael. I na tym lista się nie kończy.

Rozsądna reforma sądownictwa miałaby zatem szerokie poparcie. Ale to, co zostało zaplanowane przez rząd, jest nie mniej, a może nawet bardziej, niebezpieczne niż tłum szturmujący parlament. Fakt, że wrogowie Państwa Izrael (a jest ich wielu) dołączą do orkiestry, nie powinien powstrzymać tych, którym na sercu leży dobro państwa, przed wyrażeniem opinii.

tłum. Jakub Sewerynik

Joseph H.H. Weiler (ur. 1951) jest amerykańskim prawnikiem i intelektualistą, specjalistą w dziedzinie prawa konstytucyjnego i międzynarodowego. Urodził się w Johannesburgu w rodzinie pochodzącego z Litwy rabina, wychowywał się w Jerozolimie. W latach 2013–2016 był rektorem Europejskiego Instytutu Uniwersyteckiego (EUI) we Florencji, wykładał na Harvardzie i na Uniwersytecie Nowojorskim. Jest znawcą prawa unijnego, szczególnie roli Trybunału Sprawiedliwości, ale też ekspertem w dziedzinie wolności religijnej – bada miejsce religii w przestrzeni publicznej nowoczesnego państwa prawa.

* Tytuł stanowi nawiązanie do powieści A. Patona „Płacz, ukochany kraju” z 1948 r., będącej protestem przeciw strukturom społecznym, które w późniejszym czasie dały początek apartheidowi

Plus Minus
Konsumpcjonistyczny szał: Boże Narodzenie ulubionym świętem postchrześcijańskiego świata
Plus Minus
Kompas Młodej Sztuki 2024: Najlepsi artyści XIV edycji
Plus Minus
„Na czworakach”: Zatroskany narcyzm
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Plus Minus
„Ciapki”: Gnaty, ciapki i kostki
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku