Wina Mazurka: Clubbing po polsku

Znaleźć dobre wino to żaden problem, kupić świetne wino – poza wyjątkami – też nie problem. W świecie importerów problem jest tylko jeden – jak wino sprzedać. A to się świetnie składa, powiedzą państwo, bo my chcielibyśmy kupić.

Publikacja: 25.02.2022 17:00

Bodega López de Heredia Via Cubillo 2013 Envínate Albahra 2020 Winnica Skarpa Dobrska Inula 2020 Sch

Bodega López de Heredia Via Cubillo 2013 Envínate Albahra 2020 Winnica Skarpa Dobrska Inula 2020 Schloss Gobelsburg Langenlois 2020

Foto: Wino-online.pl

I tu zaczynają się schody. Sprzedaż przez internet to w gąszczu polskich przepisów terra incognita, ideałem byłaby więc sieć sklepów winiarskich, prawda? I żeby były w każdym mieście, żeby obsługa była miła i kompetentna, a ceny niziutkie, jak u producenta, żeby jeszcze mieli wina z całego świata, no i żeby można było spróbować. No dobrze, zejdźmy na ziemię, a tu amatorzy wina skazani są na Biedronkę lub Lidla. Nic dziwnego, że importerzy sięgają po pomysły ze świata i zakładają kluby wina, czyli uruchamiają sprzedaż wysyłkową. Szczerze? Jestem sceptyczny. Często z wielkim zadęciem sprzedają tam w dalece niekonkurencyjnych cenach banalne butelczyny. Tu ma być inaczej, bo twarz temu daje pierwszy polski mistrz sommelierski Adam Pawłowski.

Czytaj więcej

Wina Mazurka: Cud nad Wisłą

On ma wybierać do zestawu wina bezpieczne, klasyczne, a szef Spotu Lech Olszewski – te bardziej odjechane. Jakie? To tajemnica, bo wchodząc do tego klubu, godzicie się na to, że dostaniecie dwa (150 zł) lub cztery (280 zł) wina – niespodzianki w miesiącu. Co panowie znaleźli do debiutanckiego zestawu? Ano poszli po bandzie i to jest najciekawsze. Olszewski wybrał rarytasy. I tak biały to grüner veltliner, szczep znany z Austrii tu w wydaniu nadwiślańskim, i to dosłownie, bo spod Kazimierza. Inula jest leciutka (10 proc. alkoholu), czyściuteńko wytrawna i pełna papierówek. Pije się ją z najwyższą przyjemnością. Czerwone przekonało mnie dopiero drugiego dnia, ale przekonało na amen. Albahra to świeżuteńkie, ultrasoczyste (wiśnia, porzeczka, jeżyna) wino z solidną dawką pieprzu i słodkimi nutami w tle. Cuda-wianki!

Inula jest leciutka (10 proc. alkoholu), czyściuteńko wytrawna i pełna papierówek. Pije się ją z najwyższą przyjemnością. Czerwone przekonało mnie dopiero drugiego dnia, ale przekonało na amen. 

A drugą skrajnością są wybory master sommeliera, bo Pawłowski postawił na innego grüner veltlinera – z legendarnego, 850-letniego, austriackiego Schloss Gobelsburg. To wzorzec z Sevres tego szczepu, wino bez wad. A czerwień to kolejna ikona stylu, dziewięcioletnia rioja, która po trzech latach w beczce i sześciu, dojrzewając w piwnicy, wyrusza na podbój świata. Za dziesięć lat też będzie wielka. Cóż, clubbing w świecie wina ma swoje uroki.

Czytaj więcej

Wina Mazurka: Jego ekscelencja Furmint

I tu zaczynają się schody. Sprzedaż przez internet to w gąszczu polskich przepisów terra incognita, ideałem byłaby więc sieć sklepów winiarskich, prawda? I żeby były w każdym mieście, żeby obsługa była miła i kompetentna, a ceny niziutkie, jak u producenta, żeby jeszcze mieli wina z całego świata, no i żeby można było spróbować. No dobrze, zejdźmy na ziemię, a tu amatorzy wina skazani są na Biedronkę lub Lidla. Nic dziwnego, że importerzy sięgają po pomysły ze świata i zakładają kluby wina, czyli uruchamiają sprzedaż wysyłkową. Szczerze? Jestem sceptyczny. Często z wielkim zadęciem sprzedają tam w dalece niekonkurencyjnych cenach banalne butelczyny. Tu ma być inaczej, bo twarz temu daje pierwszy polski mistrz sommelierski Adam Pawłowski.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Mistrzowie, którzy przyciągają tłumy. Najsłynniejsze bokserskie walki w historii
Plus Minus
„Król Warmii i Saturna” i „Przysłona”. Prześwietlona klisza pamięci
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Polityczna bezdomność katolików
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Ryszard Ćwirlej: Odmłodziły mnie starocie
Materiał Promocyjny
Zarządzenie samochodami w firmie to złożony proces
teatr
Mięśniacy, cheerleaderki i wszyscy pozostali. Recenzja „Heathers” w Teatrze Syrena