Tą odpowiedzią skończyłam rozmowę i zgasiłam telewizor. Dzieci nie należy okłamywać, ale też przecież jedną z oficjalnych wersji, tą, którą rozgłasza Siergiej Ławrow, jest coś w rodzaju „spaceru". Żeby być sprawnym, trzeba się ruszać – po to spacery są. Po to są ćwiczenia wojsk. Wszystko jednak wskazuje na to, że będzie to wyjątkowo długi spacer i niespecjalnie odprężający. Język dyplomatyczny konferencji z Rosją jest pusty jak dzwon, nie obrażając dzwonów oczywiście, które mają jednak swoją wartość. Język dyplomatyczny z Putinowską Rosją wartości nie ma żadnej, bo obie strony uderzają w ten sam głuchy ton. Obie strony używają tych samych słów: wolność, niezależność, praworządność, kompromis, współpraca. Równie dobrze można by tu postawić automaty. Znacznie ważniejszy od słów jest sam fakt spotkania. Oto Rosja zasiadła do pokera jako główny szuler. Nie ma zamiaru nawet ukrywać, że nim jest, pytanie tylko, czy naprawdę chowa asa w rękawie, czy tylko udaje.
Czytaj więcej
Od kilku już lat w przestrzeni publicznej pojawiają się słowa, które mają określić stopień zdumienia tym, co się dzieje w naszej polityce: „to się w głowie nie mieści", „jak to jest możliwe", „paranoja", „świat zwariował" itp. Jeśli o mnie chodzi, granice niemożliwego przekroczono 16 grudnia 2016 roku, kiedy fizycznie zablokowano posłom opozycji możliwość uczestniczenia w obradach i głosowaniu, nie dopuszczając też do zapewnionej konstytucyjnie obecności obserwatorów i prasy.
Tymczasem dzieci zadają pytania, co to są za auta i dokąd jadą. I żadna konferencja im na to pytanie nie odpowiada. Mamy stan przedwojenny, mamy go na karku, chodząc spokojnymi ulicami. A tak niedawno w Europejskim Centrum Solidarności w Gdańsku prowadziłam konferencję dotyczącą samorządów. Jednym z wątków była początkująca samorządność ukraińska, a goście zaproszeni z tego kraju mówili o modelach struktur samorządowych, jakie interesują ich najbardziej. Nawiasem mówiąc, opowiadali się raczej za modelem francuskim, w każdym razie na poziomie wstępnych rozmów. Moim zadaniem było moderowanie tych rozmów w klimacie swobodnym, dalekim od języka oficjalnego. Tym większe było moje zdumienie, kiedy jeden z gości wstał i zapowiedział kilka pilnych słów w odpowiedzi na moje słowa. Kiedy szedł w stronę mównicy, starałam się domyślić, co mogło wywołać wzburzenie, jakiego nawet nie starał się ukrywać. Przecież niczego oprócz nazwisk gości i przedstawienia tematu nie powiedziałam. „Samorządność tworzona na Ukrainie jest podstawą dobrze działającej demokracji...". Może ten sprzeciw nie ma być kierowany do mnie, tylko do którejś z uczestniczek panelu?
Mówca jednak, stojąc przy mikrofonie, patrzył tak, jakbym była tu stroną wrogą. Mówił jasno – chodzi o zwrot „ na Ukrainie". W jego odczuciu, a także, jak rozumiem, pozostałych, bo nikt z gości się nie sprzeciwił, powszechnie używany u nas zwrot „ na Ukrainie" jest obraźliwym i upokarzającym rusycyzmem. Tylko Rosjanie mówią „na Ukrainie", podczas gdy w języku ukraińskim mówi się „w Ukrainie". Naprawdę nikt nie chciałby spotkać się z takim wzrokiem, jakim on mnie przeszywał, pytając: – Czy pani mówi „na Polsce?". Dlaczego przejęliście ten zwrot, ten rosyjski, a nie nasz, ukraiński? Proszę mówić „w Ukrainie", tak jak mówi pani „w Anglii" czy „w Holandii".