I co z pana badań wynika?
Tradycyjna kultura polska jest niesamowicie dynamiczna i indywidualistyczna, a jej wyśmiewane rytuały służą głównie budowaniu poczucia wspólnoty. Poznałem rodziny z sześciorgiem dzieci, tatą od rana do nocy pracującym w polu, mamą ze średnim wykształceniem operującą finansami rodziny, zawiadującą całym domem, wychowującą dzieci. I to były rodziny pełne miłości, prawdziwych więzi, emocji i uczuć. I teraz można postawić pytanie, kto jest w tej tradycyjnej polskiej rodzinie ważniejszy: tata czy mama? Warto zerwać z tymi wszystkimi opowieściami o polskiej kulturze tradycyjnej i naprawdę spróbować ją poznać. Gwarantuję, że jej prawdziwy obraz jest naprawdę zaskakujący. Widać to choćby w niektórych statystykach. W końcu na wsiach to kobiety są znacznie lepiej wykształcone niż mężczyźni, to one wspinają się wyżej w hierarchii społecznej, rozwijają się.
Na ile więc polskie feministki odnoszą się w swych równościowych postulatach do polskiej kultury, a na ile po prostu przejęły poglądy i hasła z Zachodu?
Mam wrażenie, że polska lewica ma poważny kłopot. Z jednej strony jest nurt silnie zakorzeniony w polskiej tradycji, choćby badacze i publicyści związani z pismem „Obywatel". Oni nawiązują do klasyków polskiej lewicy: Edwarda Abramowskiego, Stanisława Brzozowskiego, Ludwika Krzywickiego, którzy mówili o tym, że celem polityki jest umoralnianie stosunków społecznych. Ta lewica widziała siebie jako kogoś, kto służy innym. Krzywicki, tłumacz Marksa, mówił, że aborcja jest postulatem kobiet z klasy średniej, bo to realizacja egoistycznego interesu, a nie służba społeczeństwu. Natomiast nowa polska lewica to już raczej import haseł z Zachodu, głównie haseł kontrkultury. Choć trzeba uczciwie przyznać, że w swych początkach te hasła również były piękne i sensowne, dotyczyły prawdziwych emocji, budowania wspólnoty, prawdziwych relacji międzyludzkich...
Z początku były piękne, ale już nie są?
Bo kontrkultura z czasem zaczęła się degenerować w hasła rewolucji seksualnej, co na samym końcu zostało przemielone przez współczesny marketing. Z wyzwolenia siebie, wolności i autentyczności pozostało nam „Bądź sobą, wybierz Pepsi". Podobnie stało się z wolną miłością. Kontrkultura po prostu zmieniła się w konsumpcjonizm, choć wcześniej była czymś absolutnie przeciwnym. Polską kontrkulturą był przecież Leszek Kołakowski, którego rozważania o autentyczności prowadziły do wizji wspólnoty, godności, a na samym końcu do wizji religijnej. Nie był to zresztą przypadek odosobniony, bo kontrkultura rzeczywiście miała różne religijne podteksty.
Tradycyjna polska lewica nie podnosiła postulatów wyzwolenia seksualnego?
Te wszystkie hasła wyzwolenia obyczajowego, dopuszczalności aborcji i rozchwiania tożsamości genderowych jak najbardziej były w Polsce obecne, ale podnosili je raczej dekadenci, jak Stanisław Przybyszewski. Znowu widzimy, że dziś polskiej lewicy ton nadaje klasa średnia, że te hasła mało wspólnego mają z problemami biednych ludzi, a raczej dotyczą interesów mieszczańskich.
Ale to realne problemy: szklany sufit w biznesie, mniejsze zarobki, niższa pozycja w hierarchii społecznej.
Kłopot w tym, że kobiety biorą za dobrą monetę to, co stworzyli mężczyźni. Uwierzyły, że prawdziwym światem jest władza, pieniądze i prestiż. A przecież zupełnie tak nie jest. Choćby po średniej długości życia mężczyzn widać, jak niszczący jest ten świat. Wolałbym zatem, by to nie kobiety pchały się do męskiego świata, ale raczej by to mężczyźni zrozumieli, że zamiast na wyniszczającej dla człowieka konkurencji, powinni bardziej skupić się na współpracy, relacjach międzyludzkich i budowaniu solidarności.
Łatwo panu zarzucić, że w ten sposób usprawiedliwia pan patriarchat...
Tak samo łatwo zarzucić feministkom, że tym patriarchatem zagłuszają kobiety, które nie chcą brać udziału w ich wyścigu szczurów. Ten argument służy im nie tylko jako oręż w walce z mężczyznami, ale też w walce z innymi kobietami. Z badań Fundacji Świętego Mikołaja rzeczywiście wynika, że menedżerowie skłonni są najwięcej płacić bezdzietnym mężczyznom. Tyle że na drugim miejscu są bezdzietne kobiety, a dopiero za nimi mężczyźni z dzieckiem. To nie jest więc tak, że panuje jakaś zmowa co do tego, że kobiety mają mieć niższe pensje. Po prostu osoby, które mają dzieci, zarabiają mniej niezależnie od płci, bo z zasady nie mogą poświęcić pracy całego swojego życia.
Ale jednak kobietom, które mają dzieci, płaci się jeszcze mniej niż mężczyznom, którzy są ojcami.
Taka już jest różnica między nami: kobiety rodzą dzieci, a mężczyźni nie. Ale dzięki temu trudniej je wykorzystać, kapitalizm nie może ich do końca pochłonąć. Dziecko to ostatni znak natury, który powstrzymuje nas przed zatraceniem się w tym świecie. Tym bardziej powinniśmy docenić, że udało nam się po 1989 roku zabronić w Polsce aborcji. Dla tej upadającej kultury to było coś niesamowicie orzeźwiającego. Dzięki temu wielu Polaków zrozumiało, że sensem życia niekoniecznie musi być spełnianie swoich zachcianek. Dla mnie oczywiste jest, że większość kobiet z czarnego marszu z pewnością nie była zwolennikami aborcji. Wierzę w ich deklaracje, że sprzeciwiały się jedynie karaniu kobiet i zaostrzaniu ustawy w tych trzech wyjątkach od reguły. Najważniejsze na tym marszu było dla mnie hasło: „Chcemy kochać, nie umierać". Rozumiem je jako wezwanie do odbudowania prawdziwych relacji między nami.
Michał Łuczewski jest doktorem socjologii, psychologiem, redaktorem magazynu „Czterdzieści i Cztery"
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95