W przypadku herbaty mamy za to do czynienia z czymś niemal boskim. Czyżby to wpływ chińskich cesarzy? A może samego Buddy, który w herbacie zasmakował, ucząc się od pasterzy, że wrzątek zaprawiony jej liściem upiększa barwy świata?
Trudno mi sobie przypomnieć, kiedy pierwszy raz spróbowałem herbaty, ale pamiętam ją doskonale z późniejszego dzieciństwa. Mama przygotowywała ją zwykle w pośpiechu, najpierw buchał parą ogromny aluminiowy czajnik, potem szczyptę herbaty wrzucano do porcelanowego imbryka. W końcu na dnie mojego kubka lądowało kilkadziesiąt kropel esencji, którą mama zalewała mlekiem. Sam, od kiedy sobie z tym radziłem, dosypywałem dwie, a czasem i trzy łyżeczki cukru. Dopiero po latach dowiedziałem się, że tak przyrządzana herbata nosi nazwę „bawarka" i jest bliską krewną sposobów sporządzania herbaty w Mongolii i Tybecie. Na stepach od tysiącleci gotowano zieloną, prasowaną herbatę w mleku, z dodatkiem masła, mąki i soli, w Tybecie zaś do gotowanej w wodzie herbaty po prostu dolewano mleka jaka i doprawiano solą.