Pani w tamtej kadencji zasiadała w komisji śledczej badającej aferę Rywina. Szybko pani z niej zrezygnowała.
Nie zrezygnowałam, tylko mnie wyrzucono. Ośmieliłam się złożyć wniosek o przesłuchanie ówczesnego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego i Adama Michnika, redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej". Komisja zresztą poparła moje wnioski. Ale postanowiono trzymać mnie na pasku i oskarżono o fałszowanie podpisów na listach poparcia do Sejmu.
Została pani uznana przez sąd za winną fałszowania list i dostała pani wyrok więzienia w zawieszeniu.
Grafolog orzekł, że żaden podpis nie został sfałszowany moją ręką. Gdy w sądzie przedstawiłam nagranie rozmowy z człowiekiem, który doskonale wiedział, kto fałszował podpisy, to sąd nie wziął tego pod uwagę. A świadek się wystraszył i wycofał ze wszystkiego. Twierdzę, że stało się to z powodu mojej działalności w komisji badającej aferę Rywina. Było z góry przykazane – skazać Renatę Beger, żeby się wyciszyła. Mało tego, później skazali mnie za to, czego ordynacja wyborcza w ogóle nie zakazuje.
Chodzi pani o płacenie za podpisy na listach?
Nie płaciłam za podpisy, tylko osobie, która zbierała podpisy pieniądze dałam za paliwo. Ordynacja wyborcza tego nie zakazuje. Osoba, która mnie oskarżała, najpierw powiedziała przed sądem, że dostała 5 tys. zł. od Renaty Beger, a potem, że od „Gazety Wyborczej". Sędzia na to nie zareagował. Nikt na to nie zareagował. Mogłabym książkę napisać na temat wymiaru sprawiedliwości. Dobrze robi PiS, że chce zmieniać sądy, żeby więcej takie sprawy się nie zdarzały.
W 2005 roku Samoobrona weszła do Sejmu i do koalicji z PiS, która skończyła się dla was fatalnie. Dlaczego?
Ta koalicja od początku była niefortunna. Nie byłam przy rozmowach pomiędzy Jarosławem Kaczyńskim i Andrzejem Lepperem, ale wiem, że pomiędzy nimi dochodziło do niesnasek. Brak było wzajemnego zaufania. Prędzej czy później musiało się to rozsypać. Miałam poczucie, że w grę wchodziły różnice programowe, ale też osobiste ambicje, bo skoro całej trójce liderów z Romanem Giertychem włącznie zależało na Polsce, to dlaczego nie mogli dojść do porozumienia? A Andrzej mówił, że nie idzie się dogadać i że chyba nic z tego wszystkiego nie będzie. Dobrze chociaż, że z tego, co głosił Andrzej Lepper, sporo zostało w głowach Jarosława Kaczyńskiego i jego ludzi. Cieszę się, że PiS kontynuuje to, co Andrzej zaczął.
Tak pani sądzi? A co z podejrzeniami o łapówkarstwo, czyli ze słynną aferą gruntową?
Ja w tę aferę wierzę tak samo, jak w seksaferę, czyli w ogóle nie wierzę. Jeżeli chodzi o seksaferę, to przez ponad 20 lat obserwowałam Andrzeja Leppera, widziałam jak się zachowuje i nigdy nie obserwowałam u niego takich skłonności, o które oskarżyła go Aneta Krawczyk. Nie nagabywał posłanek ani pracownic biura, za to niezwykle dbał o rodzinę. Aneta Krawczyk była tak samo wiarygodna, jak osoba, która oskarżyła mnie o kupowanie podpisów. Nie wierzę też w samobójstwo Leppera. Andrzej został zamordowany.
Z jakiego powodu?
Myślę, że posiadał jakieś dokumenty na ważnych ludzi i dlatego musiał zginąć. Pamięta pani, jak był wyśmiewany za to, że powiedział o talibach lądujących w Klewkach? A potem się okazało, że na Mazurach było tajne więzienie CIA, gdzie przywożono talibów. No i kto miał rację? Andrzej wiele rzeczy wiedział. A z tą aferą gruntową to nie wykluczam, że ktoś mógł celowo powoływać się na znajomość z nim, żeby uwikłać go w jakąś historię korupcyjną. Wszystko po to, żeby wykluczyć nas z parlamentu. I to się udało.
Jarosław Kaczyński i jego ludzie byli przekonani o winie Leppera. Zbigniew Ziobro na konferencji prasowej pokazywał dyktafon i mówił, że to jest gwóźdź do politycznej trumny Leppera.
Pamiętam to doskonale. Pomyślałam sobie wówczas, że Zbigniew Ziobro jest zbyt młody i zbyt porywczy jak na ministra sprawiedliwości. Teraz jest bardziej stonowany. Ale jego słowa były w pewnym sensie prorocze, bo Andrzej Lepper spoczął w trumnie. Niestety, nie politycznej, tylko prawdziwej.
Pod koniec tamtej kadencji zasłynęła pani z tego, że nagrała Wojciecha Mojzesowicza i Adama Lipińskiego z PiS, gdy namawiali panią do zmiany politycznych barw. Dlaczego pani to zrobiła?
Dla mnie Wojtek Mojzesowicz wówczas był zdrajcą, który porzucił Samoobronę, żeby związać się z PiS. Na dodatek przyszedł nakłaniać mnie, żebym ja też zdradziła. Gdyby PiS nie posłużyło się Mojzesowiczem, albo gdyby ktoś z Prawa i Sprawiedliwości powiedział, że chce ze mną rozmawiać Jarosław Kaczyński, to poszłabym na takie spotkanie i niczego nie nagrała. Ale na takie coś nie mogłam się zgodzić. Nie cierpię ludzi, którzy zdradzają, a zmiana klubu parlamentarnego według mnie jest zdradą. I to nie tylko ugrupowania, ale i wyborców Samoobrony.
Przecież wtedy wasz klub sypał się wówczas w oczach. Nie tylko jeden Mojzesowicz odszedł.
Bo dla niektórych liczyło się tylko koryto. Ja uważam, że do końca kadencji trzeba trwać w tej partii, z której zdobyło się mandat.
To Ryszarda Czarneckiego, który też was porzucił na rzecz PiS, również pani nie lubi?
Wszystkich szanuję. Tylko niektórzy zasłużyli sobie na to, żeby w pewnym momencie powiedzieć im kilka dobitnych słów. Czarnecki, gdy odszedł z Samoobrony w czasie kadencji, też stał się zdrajcą.
A co zrobił pani Adam Lipiński, że go pani podpuszczała kolejnymi żądaniami, a potem to wszystko ujrzało światło dzienne?
Nie podpuszczałam go. Dochodziły do mnie informacje, że PiS zrobi wszystko, żebym odeszła z klubu. Chciałam się upewnić, czy to były pogłoski, czy tak faktycznie jest, a Lipiński na każde moje pytanie potakiwał. Przecież ja go nie zmuszałam. A poza tym nie chodzi się po pokojach poselskich na takie rozmowy.
A gdzie się prowadzi takie rozmowy?
W gabinetach, a nie w hotelu.
Nigdy pani nie pomyślała, że gdyby wtedy zgodziła się na propozycję PiS, to może Sejm by trwał, PiS nadał by rządziło, a i Samoobrona by tak całkiem nie przegrała?
Patrzyłam na to zupełnie inaczej. Widziałam, że panowie nie mogą się dogadać, a Andrzej Lepper przestaje być ministrem i wicepremierem. Tego było mi ogromnie żal. Andrzej Lepper był świetnym ministrem rolnictwa. Gdy pojechał do Brukseli rozmawiać o karach dla rolników za nadprodukcję mleka, to świadkowie tych rozmów mówili, że takiego ministra rolnictwa jeszcze nie było. Że wreszcie przyjechał ktoś kompetentny z Polski. Jeżeli ludzie postronni podchodzili, by mi pogratulować, że Andrzej Lepper jest moim przewodniczącym, to był to miód na moje serce.
Jednak Samoobrona przegrała następne wybory z kretesem i znikła ze sceny politycznej.
Ale ja mam czyste sumienie. Nie zdradziłam wyborców, jeszcze przez rok po przegranych wyborach trwałam przy Andrzeju Lepperze.
A dlaczego go pani ostatecznie porzuciła?
Dlatego, że za moimi plecami zorganizowano spotkanie działaczy wielkopolskiej Samoobrony z Andrzejem Lepperem. A ja byłam przewodniczącą tego regionu, tymczasem o spotkaniu dowiedziałam się od dziennikarzy i natychmiast za ich pośrednictwem zrezygnowałam z członkostwa w Samoobronie.
Nie rozmawiała pani z Andrzejem Lepperem, dlaczego doszło do takiej sytuacji?
Nie, bo się wściekłam. U mnie jest krótko – albo jestem wierna, albo się zabieram. Takie spotkanie nie miało prawa odbyć się pod moją nieobecność i bez mojej wiedzy. Po czymś takim nie mamy już do siebie zaufania.
Co pani wspomina z czasów, gdy była pani w Sejmie?
Różne były sytuacje. Kiedyś zorientowałam się, że jestem śledzona. Chyba przez służby. Później gazety pisały, że każdy z nas z Samoobrony miał swojego anioła stróża. Jeżeli to prawda, to mój anioł stróż niewiele miał do roboty. Pamiętam też, jak któregoś dnia, akurat miałam imieniny, dostałam ogromny kosz bordowych róż. Nie wiem od kogo, bo na bileciku był tylko napisane „wszystkiego najlepszego, wielbiciel".
Tajemniczy wielbiciel.
Do dzisiaj pozostał tajemniczy, bo nigdy nie odkryłam, od kogo były te róże.
Wierzy pani w to, że wszyscy byliście śledzeni?
Czemu nie? Stanowiliśmy zagrożenie, bo odważnie mówiliśmy o różnych przekrętach z przeszłości, które miały na sumieniu różne formacje. Elity polityczne od lat taplają się we własnym sosie, udają że się szachują, a tak naprawdę się wspierają. A my byliśmy kimś nowym, chcieliśmy to wszystko ujawnić i dlatego szukano na nas haków. Cieszę się, że chociaż PiS nas posłuchało. Program 500+ bardzo pomógł ludziom, dzieciom. Rodziny stały się spokojniejsze. Obniżyli wiek emerytalny, co też jest bardzo dobre. To przecież nie do pomyślenia, żeby pielęgniarka pracowała do 67. roku życia i opiekowała się np. obłożnie chorymi ludźmi. Atak na PiS pokazuje, że idą w dobrym kierunku. Starają się odbudować naszą gospodarkę i na razie im to wychodzi. Ale przeciwników mają mnóstwo, wśród elit brukselskich i naszych, choć słowo elity wzięłabym w cudzysłów.
Chciałaby pani wrócić do polityki? Znów być inspiracją dla twórców? Przecież pani weszła do popkultury. Śpiewano o pani piosenki, była pani w show Szymona Majewskiego.
Bo jestem szczera i prawdziwa. Ale do polityki nie chcę wracać, choć nigdy nie mówi się nigdy. W polityce czas bardzo szybko biegnie. Gdybym nie mieszkała poza Sejmem, to nawet nie wiedziałabym, kiedy jest wiosna, a kiedy zima.
Czy utrzymuje pani kontakty z kolegami z Samoobrony?
Co jakiś czas się spotykamy. Ostatnio było kilka osób: Krzysztof Filipek, Andrzej Grzesik, Bolesław Borysiuk, Danusia Hojarska, Gienia Wiśniowska, Zbyszek Witaszek. Zawsze na początku uczcimy Andrzeja minutą ciszy. Ja przynajmniej raz w roku, najczęściej 5 sierpnia, w rocznicę jego śmierci, jestem na jego grobie i stawiam kwiaty. Przecież dzięki niemu się poznaliśmy i dzięki niemu byliśmy w Sejmie.
— rozmawiała Eliza Olczyk, dziennikarka tygodnika „Wprost"
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95