Często wracają w niej fakty i tematy miłośnikom twórczości Kieślowskiego dobrze znane. Na przykład interpretacja, jak rozumieć tajemniczą postać, w którą w „Dekalogu" wcielił się Artur Barciś. Czy była sumieniem, aniołem, wysłannikiem z innego świata? Dowiadujemy się też, dlaczego zdjęcia w „Krótkim filmie o zabijaniu" są pożółkłe niczym stare fotografie. Nie jest to książka o całej twórczości Kieślowskiego i kinie moralnego niepokoju. Znajdziemy tu raczej opowieść o przyjaźni i efektach współpracy z jego imiennikiem Krzysztofem Piesiewiczem (obydwaj na zdjęciu). Kolejne rozdziały zawierają wspomnienia z pracy nad filmami, które stworzyli wspólnie. To właśnie dziesięcioczęściowy „Dekalog", trylogia filmowa „Trzy kolory" i „Bez końca". Ich tłem są wcześniejsze produkcje Kieślowskiego, do których scenariusze napisał jeszcze sam – „Amator" czy „Przypadek".




Rozmowa Piesiewicz–Jazdon pokazuje, dlaczego w filmach Kieślowskiego ważną rolę odgrywają detale, niby przypadkowe przedmioty i sytuacje. Najkrótsza odpowiedź brzmi: inspiracją było życie, fabuła wyrastała z codziennych doświadczeń. Zaglądamy za drugą stronę kamery, przypominane są dyskusje, w czasie których wykluwały się pomysły. „W spotkaniach z Krzysztofem odnajdywałem jakąś szansę na opowiedzenie o bardzo wielu sprawach, o których nie mogłem krzyczeć jako adwokat" – wspomina Piesiewicz, wracając do okoliczności powstawania scenariusza do „Krótkiego filmu o zabijaniu" i „Dekalogu VII". Nawet scena, w której główny bohater „Białego", grany przez Zbigniewa Zamachowskiego, niepewnie korzysta z bankomatu we Francji, swój początek wzięła z zagranicznych wyjazdów duetu Kieślowski–Piesiewicz („Ten fragment mógłby znaleźć się w jakimś dzienniku z czasu naszej pracy w Paryżu, gdyby któryś z nas taki dziennik prowadził"). Pomysł fałszywego awizo, jakie do skrzynki pocztowej swojej sąsiadki wkładał główny bohater „Krótkiego filmu o miłości", wywodzi się z historii wuja Krzysztofa Piesiewicza, który pobyt w obozie koncentracyjnym przeżył w dużej mierze dzięki temu, że zatrudnił się na obozowej poczcie. Takie opowieści będą czytelne dla tych, którzy twórczość Kieślowskiego dobrze znają. Czy zachęcą do zainteresowania się nią nowych widzów? Tu pewności nie mam.

Wspominane w książce sytuacje wydarzyły się ponad ćwierć wieku temu. W połowie marca minęło równo 25 lat od śmierci autora „Przypadku". Takie rocznice bywają punktem wyjścia do zadania pytania: jakie filmy realizowałby dzisiaj Krzysztof Kieślowski? Podpowiedź mogą nam dać jego niezrealizowane pomysły. Wśród nich był film dokumentalny pod roboczym tytułem „Zdjęcie tygodnia". Kieślowski chciał filmować w momencie ogłoszenia sądowego wyroku twarze osób skazywanych za to, że wystąpiły przeciwko prawu stanu wojennego. Czy dzisiaj fotografowałby tych samych ludzi w kolejnych dniach kwarantanny albo kolejnych miesiącach pandemii, sprawdzając, jak trudna sytuacja zmienia ich twarze i rodzaj maseczki? We wspomnieniach ludzi, którzy dobrze znali Krzysztofa Kieślowskiego, często powraca zdanie, które reżyser lubił powtarzać: „Nieważne, gdzie stawiasz kamerę. Ważne jest – po co?".