W najnowszym „Kamerdynerze", podobnie jak w „Magnacie", reżyser kreśli epicką sagę rodzinną z tajemnicami, polityką i zakazaną miłością w tle. I znów odwołuje się do Luchina Viscontiego, genialnego włoskiego portrecisty świata XIX-wiecznej arystokracji.
Akcja „Kamerdynera" rozpoczyna się na Pomorzu w 1900 r., gdy na świat przychodzi Mateusz Kroll – syn kaszubskiej pokojówki oraz – jak wszystko wskazuje – Hermanna von Kraussa (Adam Woronowicz), który pokątnie spłodził już niejedno dziecko. Mati Kroll dorasta we dworze w towarzystwie dwójki pańskich dzieci – z Maritą, z którą połączy go zakazane uczucie (klasowo, narodowościowo i biologicznie), a także z Kurtem, z którym połączy go równie ognista nienawiść. Losy Von Kraussów śledzimy przez pół wieku, gdy ród będzie musiał się dostosować do zmieniających się granic i polityki, nie zawsze podejmując dobre decyzje.
Ale historia kilkupokoleniowej pruskiej familii to tylko jeden z wątków bogatego, dwuipółgodzinnego filmu, który, najogólniej mówiąc, stanowi wielonarodowościową panoramę Prus Zachodnich – akcja rozgrywa się w okolicach Wejherowa, dwór niemieckiej rodziny otaczają kaszubskie wioski, które po 1918 r. staną się terytorium odrodzonej Rzeczypospolitej. Kaszubów w tej historii reprezentuje Bazyli Miotke (Janusz Gajos) – uosobienie mądrości i lokalnego patriotyzmu.
Inspiracje „Zmierzchem bogów" i „Lampartem" Viscontiego są czytelne, choć jednocześnie niezwykle inteligentne i smaczne. Ale jest w „Kamerdynerze" mnóstwo autorskiego stylu samego Filipa Bajona – powraca tu jego skłonność do oniryzmu, objawiającego się w scenach dramatycznych. Tragedia i okrucieństwo mieszają się z surrealistyczną fantazją, jak choćby w niezwykłej scenie masakry w Piaśnicy, której dokonali Niemcy na Kaszubach, polskiej inteligencji z Pomorza oraz pacjentach szpitali psychiatrycznych i przytułków dla niepełnosprawnych. Podobnie jak obrazy wkraczających na Pomorze Sowietów, którzy dewastują dwór Von Kraussów i znęcają się nad pozostałymi domownikami.
Visconti patronuje „Kamerdynerowi" nie tylko z uwagi na fabułę, ale też formę filmową. Zdjęcia Łukasza Gutta (częściowo kręcone na taśmie filmowej) mają swoją niepowtarzalną fakturę. Nieustannie jesteśmy olśniewani perfekcyjnie skomponowanymi kadrami, filtrowanymi przez kurz unoszący się w komnatach, krople morskiej bryzy czy drzazgi sypiące się z tartaku. Kostiumy, charakteryzacja i scenografia są perfekcyjne. Twórcy zadbali nawet o to, by „Kamerdynera" promował artystyczny plakat Andrzeja Pągowskiego (na zdjęciu).