Święty Biurokracy

Krajowa Izba Gospodarcza (miałem przyjemność być zaproszonym na debatę z tej okazji) postanowiła uczcić sto dni Tuska opracowaniem dla niego “niezbędnika” gospodarczego, czyli spisu zmian, które są najważniejsze, aby nasi przedsiębiorcy mogli doprowadzić Polskę do rozkwitu.

Publikacja: 01.03.2008 00:19

W porównaniu z przemówieniami premiera, który jako sprawy priorytetowe zwykł wyliczać wszystko, jest to oczywiście dokument bardzo zwięzły i konkretny. I w sumie z każdym zawartym w nim postulatem nie można się nie zgodzić: tak, to jest ważna sprawa.

Ale można jeszcze zwięźlej. Ja swój prywatny “niezbędnik” mogę zawrzeć dosłownie w jednym punkcie. Przy czym, żeby było jasne, zacznę od wyjaśnienia, co uważam za sytuację idealną. Otóż: państwo tak zorganizowane, że polityk albo wysoki urzędnik państwowy bądź samorządowy, choćby nie wiem jak lubił jakiegoś konkretnego przedsiębiorcę, nie był w stanie mu w interesach pomóc, i choćby jakiegoś innego nie wiem jak nie lubił, nie był w stanie mu w nich zaszkodzić.

Powszechnie już wiadomo – po kilkunastu latach przebijania się z tą oczywistą prawdą do skutecznie ogłupianego w Peerelu społeczeństwa – że gospodarce szkodzi biurokracja. Tak, to prawda, ale jeśli sprowadzić problem do takiego sformułowania, zdaje się z tego wynikać, że biurokracja szkodzi gospodarce samym swym istnieniem. A ponieważ każdy odpowie na to, że z kolei tak zupełnie bez biurokracji państwo istnieć by nie mogło, sprawę łatwo przesunąć na półkę z postulatami niewątpliwie słusznymi, ale nierealizowalnymi.

Tymczasem biurokracja szkodzi nie samym swym istnieniem, ale sposobem, w jaki funkcjonuje. Mówiąc najzwięźlej, może być albo obsługującą państwo maszyną – i tak jest w krajach zachodnich, zwłaszcza anglosaskich, albo uprzywilejowaną, mandaryńską kastą – i tak jest na Wschodzie, w tym, niestety, także w Polsce. W systemie anglosaskim urzędnik musi wypełniać jasno określone procedury: jeśli dostaje taki a taki wniosek, musi żądać spełnienia takich a takich warunków, a następnie, jeśli zostaną one spełnione, wydać decyzję pozytywną w określonym terminie. I koniec. W systemie mandaryńskim natomiast urzędnik podejmuje decyzje, jak chce. Trzeba go przekonać.

Owoż właściwie wszystkie problemy polskiego przedsiębiorcy, jeśli się przyjrzeć, mają swe źródło właśnie w tym, że urzędnik każdego szczebla podejmuje u nas decyzje podług swojego widzimisię. Nawet jeśli ustawa narzuca mu jakieś rygory, ich złamanie praktycznie niczym nie grozi.

Stąd niespotykane w cywilizowanym świecie zjawisko, iż firma prowadząca działalność w jednym mieście zarejestrowana jest w drugim, często bardzo odległym, bo tam przedsiębiorca lepiej się dogaduje. W Polsce nie ma, de facto, jednolitego systemu podatkowego – to, co naczelnik urzędu w Łomży pozwala wpuścić w koszty, to w Gołdapi jest właśnie opodatkowane, a w Lesznie można sobie nawet odliczyć od podatku. W systemie anglosaskim od decyzji urzędnika można się odwołać do sądu, który sprawdzi, czy procedura została wypełniona, czy nie. U nas odwołanie polega na znalezieniu i przekonaniu do siebie innego urzędnika, wyższej rangi, który zmieni decyzję tego pierwszego, równie podług swego uznania.

Dodajmy, że za najgłupszą nawet i najbardziej sprzeczną z prawem decyzję urzędnik nie ponosi odpowiedzialności innej niż dyscyplinarna (a tej jakoś nikt się nie boi).

Kolejne rządy RP skupiają się na legislacji. Ale prawo nie działa samo z siebie – prawo jest realizowane poprzez administrację publiczną. Przez kilkanaście minionych lat zanotowałem jeden wypadek, gdy idący po władzę polityk zapowiadał dokonanie wyłomu w powszechnej zasadzie uznaniowości. Myślę tu o panu Gronickim, ministrze finansów w rządzie Belki. Obiecywał on, że wprowadzi tzw. wiążącą interpretację podatkową. Niestety, po dwóch tygodniach urzędowania oznajmił, iż właśnie urzędnicy przekonali go, że się nie da. I nadal obowiązuje w podatkach zasada “każdy wuj na swój strój”. I we wszystkich innych dziedzinach państwa też.

A wszystkie inne sprawy… Cóż, spotkałem kiedyś na promie właściciela sporej firmy, który kilka lat wcześniej przeniósł wszystkie interesy z Polski do Szwecji i był bardzo zadowolony. W pierwszej chwili nie mogłem tego pojąć. Przecież tam podatki są potwornie duże, biurokracja straszliwa, no jak to?!

A on odpowiedział: – Tak, podatki są tam wyższe niż w Polsce. Ale tam ja zawsze wiem jakie. Biurokracja, owszem, ale tam ja wiem, czego potrzebuję, żeby sprawę załatwić i nieważne, rozmawiam z urzędnikiem, którego znam, czy kimś zupełnie innym. A u nas…

Jeśli rząd Tuska – w końcu przecież deklarujący się jako rząd liberalny – zmieni w Polsce tylko tyle, to jak dla mnie już wystarczy, aby przeszedł do historii.

Plus Minus
„Lipowo: Kto zabił?”: Karta siekiery na ręku
Materiał Promocyjny
Przed wyjazdem na upragniony wypoczynek
Plus Minus
„Cykle”: Ćwiczenia z paradoksów
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Justyna Pronobis-Szczylik: Odkrywanie sensu życia
Plus Minus
Brat esesman, matka folksdojczka i agent SB
Plus Minus
Szachy wróciły do domu