Mój ulubiony reporter to Martin Pollack. Wielkie wrażenie zrobiła na mnie jego „Śmierć w bunkrze". Reportaż, w którym zmierzył się z historią swego ojca – członka SS, zbrodniarza wojennego. I z historią całego regionu. Cenię też Swietłanę Aleksijewicz. Ostatnio przygotowywałam się do prowadzenia spotkania z noblistką i trafiłam na wywiad, w którym powiedziała, że zajmuje się historią pominiętą, nieopisaną przez historyków, historią uczuć, duszy. A najciekawsze nie jest to, co się mówi z mównicy. Dodała, że zajmuje się „socjalizmem domowym", na poziomie i w przestrzeni zwykłego człowieka. Zachowując proporcje, jest to podejście najbliższe temu, co myślę o moim warsztacie.
Dlatego żeby napisać książkę „Greenpoint. Kroniki małej Polski", musiałam pojechać do Nowego Jorku. Pierwszy raz byłam tam w 2001 r. Greenpoint, polska enklawa na Brooklynie, to była skondensowana Polska. Tam jak w soczewce skupiała się polskość z całym dobrodziejstwem inwentarza: katorżnicza praca, problemy z komunikacją, patriotyzm, uprzedzenia, nadzieja... Dziś polski Greenpoint znika, zmienia się w międzynarodową, modną, hipsterską dzielnicę. To był ostatni moment, żeby porozmawiać z mieszkańcami.
Piszę zazwyczaj w ciszy. Muzyki słucham, kiedy biegam, jadę autem, podczas spacerów z psem.
Wychowałam się na brytyjskim punk rocku i muzyce w duchu The Specials czy English Beat. Wzruszam się zawsze przy „Ever Fallen in Love" grupy Buzzcocks. To znakomity kawałek punkowy.
W zimie oglądałam z synem serial „The Durrells" na podstawie autobiograficznej trylogii przyrodnika Geralda Durrela. Opowiada o brytyjskiej rodzinie: nadużywającej ginu matce i jej czwórce nieprzystosowanych dzieci, którzy w latach 30. XX wieku emigrują na Korfu. Kolory Grecji, pogoda ducha, z jaką ta szalona rodzina mierzy się z przeciwnościami losu, świetni aktorzy: Josh O'Connor i Keeley Hawes jako matka, to był balsam dla duszy.