Według Jutty Ditfurth pomiędzy głoszonymi przez niego rewolucyjnymi ideami a praktyką zawsze występowała poważna rozbieżność. Kolejny raz zetknęła się z Cohn-Benditem na początku lat 70., gdy był redaktorem naczelnym lewicowej gazety "Pflasterstrand" wydawanej we Frankfurcie.
"Jego ulubionym miejscem była kawiarnia Strandcafe. Za każdym razem żądał tam najlepszego stolika, darmowego szampana i natychmiastowej obsługi" - pisała Ditfurth.
Właśnie wtedy Cohn-Bendit zdobył sobie pierwszych wrogów na lewicy. W oficjalnym piśmie zachodnioniemieckiego sojuszu komunistycznego KBW ukazał się w 1975 roku obszerny, bardzo krytyczny tekst na jego temat.
We Frankfurcie Cohn-Bendit założył wraz z późniejszym ministrem spraw zagranicznych Niemiec Joschką Fischerem ugrupowanie Walka Rewolucyjna. Jego członkowie zajmowali się agitacją rewolucyjną w fabrykach wielkich niemieckich firm, takich jak Opel czy Hoechst.
- Obok rzucania kamieni o drzewa w lesie pod Frankfurtem Fischer i Cohn-Bendit pracowali jako bramkarze w knajpie Bartschknapp. Tam zasłynęli ze skłonności do bijatyk z klientami - opowiada Ditfurth. Według niej już wówczas "skończył się mit Cohn-Bendita - rewolucjonisty".
[srodtytul]Zdrajca sprawy[/srodtytul]
Dzisiaj wielu radykalnych lewicowców otwarcie mówi, że Cohn-Bendit "zdradził sprawę", ma w nosie walkę klas i wyzwolenie proletariatu. Sam się stał beneficjentem krwiożerczego kapitalizmu, z którego dobrodziejstw czerpie pełnymi garściami.
W latach 60. studenci Nanterre wybrali go na swego przywódcę. Kiedy 30 lat później - już jako prominentny działacz Zielonych - pojawił się na tym uniwersytecie, rzucono mu tortem w twarz. Mimo to Cohn-Bendit bardzo lubi się przedstawiać jako przyjaciel i wyraziciel opinii radykalnej młodzieży.
- On uparcie twierdzi, że należy do naszej grupy. To nieprawda. Nie wpłacił nigdy ani grosza składek i nie brał udziału w żadnym z naszych projektów - mówi Jean-Luis Soune, jeden z przywódców francuskiej organizacji ATTAC zrzeszającej młodych antyglobalistów.
Jego zdaniem "czerwony Dany" odszedł bardzo daleko od ideałów skrajnej lewicy. - To, co się stało z panem Cohn-Benditem, można nazwać, delikatnie mówiąc, ewolucją. Nie jesteśmy zainteresowani współpracą z tym człowiekiem, nie jest to polityk, do którego zwróciłbym się o pomoc - mówi Soune.
Lewicowców irytują jego rozmaite zaskakujące ideowe wolty. Do dzisiaj nie mogą mu wybaczyć, że poparł NATO-wską interwencję na Bałkanach czy pierwszą wojnę w Zatoce Perskiej.
Swoich lewicowych kolegów często szokował także stosunkiem do narodowego socjalizmu. W 1994 roku w wywiadzie udzielonym "Die Zeit" oświadczył, że nie podziela "wyrzutów sumienia, jakie trapią Niemców". "Jestem dzieckiem wolności. Powstałem wraz z pierwszym jajeczkowaniem po lądowaniu aliantów w Normandii. Może dlatego nie boję się niemieckiej interwencji wojskowej w Jugosławii. Nie mogę się czuć odpowiedzialny za narodowy socjalizm. Musimy kiedyś wyjść z tej antyfaszystowskiej przymusowej pedagogiki" - mówił. Gdyby słowa te padły z ust kogoś innego niż przywódca maja 1968, na pewno osobę tę okrzyknięto by neonazistą. Mimo że Cohn-Benditowi "wolno więcej", takimi wypowiedziami wywoływał niesmak po lewej stronie sceny politycznej.
- To prawda. Cohn-Bendit jest zdrajcą radykalnej lewicy. I bardzo dobrze! To świadczy, że jest normalnym człowiekiem - mówi amerykański dziennikarz i historyk Paul Berman, który specjalizuje się w dziejach rewolty 1968 roku i napisał o Cohn-Bendicie książkę. - Gdy się ma 20 lat, to miejsce człowieka jest na czele studenckiej rewolty, gdy sięma 62 lata, jego miejsce jest w parlamencie. To pragmatyczny facet, który rozumie, że tylko poprzez udział w normalnym życiu politycznym ma szansę na zrealizowanie swoich idei.
[srodtytul]Rewolucjonista na emeryturze[/srodtytul]
Czy więc dzisiaj zostało cokolwiek z rewolucjonisty sprzed lat? - Niewiele - mówi Jacek Saryusz-Wolski. - Niechęć do noszenia krawata, długie włosy i retoryka. Duch 1968 roku budzi się w nim, gdy przemawia. Robi to z prawdziwą werwą, formułuje radykalne tezy. Tak naprawdę Cohn-Bendit jest jednak obecnie częścią niegdyś kontestowanego przez niego establishmentu - opowiada polski eurodeputowany.
Podobnie uważa dawny znajomy Cohn-Bendita z czasów rewolty studenckiej Alain Krivine: - On jest obecnie jednak cieniem, karykaturą siebie z 1968 roku. Stał się pajacem, komikiem, który zabawia galerię w Parlamencie Europejskim. W rzeczywistości jest zwykłym liberałem, który dla picu zachował kilka lewicowych idei. Oczywiście jeżeli w ogóle je kiedykolwiek wyznawał. Mówi w europarlamencie to, co chcą usłyszeć chadecy i liberałowie. Podczas jego występów mają ubaw po pachy - mówi.
Jeszcze ostrzej ocenia go Roehl. - Dziś Cohn-Bendit, który nadal nie skończył żadnych studiów i nie ma żadnego zawodu, wędruje po mediach we Francji i Niemczech, gdzie gada, co mu ślina na język przyniesie. Od 40 lat jest finansowanym przez państwo wiecznym młodzieńcem. Istnieje duża szansa, że nawet w wieku 95 lat znajdzie jeszcze jakąś republikę bananową, w której parlamencie będzie mógł drzeć mordę, mimo iż już nie będzie pamiętał ani jak się nazywa, ani co to jest ruch '68 - mówi dziennikarka.
O ile Cohn-Bendit zbiera cięgi od lewicy, o tyle w wypowiedziach prawicowych polityków na jego temat rzeczywiście widać cień sympatii. - O dziwo, bardzo często się ze sobą zgadzamy. Ze względu na swoją wielką wrażliwość na prawa człowieka, a jednocześnie bezkompromisowość jest bardzo krytyczny wobec Rosji i Władimira Putina - mówi Konrad Szymański. Niemiecki polityk wielokrotnie krytykował politykę Kremla w Czeczenii, wyjątkowo ostro wypowiadał się w sprawie zabójstwa Anny Politkowskiej, a ostatnio zdecydowanie poparł Estonię w jej sporze z Rosją. - To prawda, że Armia Czerwona wyzwalała spod okupacji. Ale potem sama okupowała. Jeśli jakiś kraj przewraca pomniki tamtych wydarzeń, to jego miasta nie staną się przez to brzydsze, lecz raczej piękniejsze - mówił, wywołując konsternację swoich przyjaciół, wśród których nadal żywy jest mit "walki z faszyzmem".
Podobną postawę Cohn-Bendit zajmował w latach 60. wobec Związku Sowieckiego. "Musimy prześcignąć prawicę. To my jesteśmy prawdziwymi antykomunistami, ponieważ jesteśmy antytotalitarni, bez względu na to, czy chodzi o totalitaryzm komunistyczny czy nacjonalistyczny" - mówił w jednym z wywiadów.
Gdy w 1956 roku sowieckie wojska wkroczyły na Węgry, aby zdławić tamtejsze powstanie, rozwścieczeni paryżanie próbowali spalić redakcję komunistycznego "L'Humanite". Jednym z uczestników zamieszek był, wówczas 11-letni, Daniel Cohn-Bendit. - Polacy powinni to docenić - mówi Berman.
Konrad Szymański: - Lubię go słuchać. Swoimi ekscentrycznymi, wyrazistymi wystąpieniami wprowadza trochę ożywienia do sennego, ugrzecznionego Parlamentu Europejskiego. Mam wrażenie, że świat Cohn-Bendita jest światem barw z obrazów pop-artu Andy'ego Warhola. Cohn-Bendit widzi tylko jaskrawe kolory: czerwień, zieleń i żółć. Nie dostrzega żadnych odcieni. Na krótką metę oglądanie pop-artu może być interesujące, ale szybko staje się męczące i całkowicie odrywa od rzeczywistości.