– Nie posłano lekarzy do rannych, choć można było. Chodziło o podkręcenie atmosfery. Chciałam wejść do samolotu, przekonać ich, dałabym radę.
Nie pozwolono jej.
Do porywaczy zwrócił się Szewardnadze, który podszedł do samolotu. Przekonywał młodych ludzi do poddania się. Odpowiedzią wedle legendy miały być przekleństwa, jakie rzucił pod jego adresem Soso.
Nad ranem komandosi zaatakowali i w 7 minut zdobyli samolot. Ponoć kiedy zaczynał się atak, Gega powiedział do Tiny: „To nie dzieje się naprawdę". Kiedy specnazowcy prowadzili porywaczy, zebrani na miejscu partyjni aparatczycy, chcąc się zapewne wykazać przed Szewardnadzem, bili i kopali rannego i krwawiącego Soso. Nie dopuścili do niego lekarzy i przekazali go kagiebistom, którzy zaczęli od razu przesłuchanie. Niczego nie powiedział poza tym, że Tina nic nie wiedziała o planie. Co było nieprawdą. Pozwolili mu się wykrwawić. Zmarł kilka godzin później.
W Gruzińskiej Socjalistycznej Republice Radzieckiej ogłoszono żałobę. Zginęło trzech członków załogi, dwóch pasażerów i trzech porywaczy. Wdowa po pilocie: – Jeśli walczyli z reżimem, to dlaczego kosztem tych ludzi w samolocie? Niektórzy dzisiaj mówią, że od nich zaczęła się niepodległość Gruzji. Ale jak to możliwe, jeśli zabija się swoich współobywateli?
Wiktor Domuchowski, szef komisji śledczej gruzińskiego parlamentu z 1991 roku do sprawy porwania: – Nikt ich nie usprawiedliwia. Narazili ludzi na śmierć. Od Batumi tutce towarzyszyły dwa myśliwce. Gdyby piloci tupolewa ugięli się i przekroczyli granicę turecką, zostaliby zestrzeleni i zginęliby wszyscy. I to by była odpowiedzialność porywaczy. Ale oni sami nikogo nie zabili.
Zemsta za śledztwo
Na pierwszej sesji wybranej w październiku 1990 roku Rady Najwyższej Gruzji postanowiono powołać komisję śledczą w sprawie porwania. Jej przewodniczącym został 43-letni wówczas fizyk Wiktor Domuchowski, potomek polskiej rodziny, która po powstaniu kościuszkowskim trafiła do guberni smoleńskiej. Ojciec Wiktora, ranny w czasie drugiej wojny, trafił do szpitala w Gruzji, tam poznał swoją żonę i został. Wiktor był sygnatariuszem Deklaracji Odrodzenia Niepodległości z 9 kwietnia 1991 roku i współpracownikiem pierwszego prezydenta Zwiada Gamsachurdii, jednego z najsławniejszych dysydentów czasów ZSRR.
Śledztwo trwało dziewięć miesięcy. Jego wyniki wstrząsnęły krajem, podzieliły ludzi i do dzisiaj stanowią niezabliźnioną ranę. Nawet jeśli ludzie szukają wytłumaczenia motywów siódemki, dodają od razu: Dopuścili się przestępstwa, powinni byli ponieść karę. Pytanie: Kto i jaką?
20 lipca 1991 roku Domuchowski poprosił Szewardnadzego (który w tym czasie był ministrem spraw zagranicznych ZSRR) o spotkanie. Doszło do niego kilka miesięcy później. Domuchowski pytał go, dlaczego wymusił na wielu sygnatariuszach petycji o ułaskawienie, by wycofali swe podpisy, i dlaczego wyrok wykonano w ekspresowym tempie. Szewardnadze wykręcał się, aż wreszcie uciął: Jestem niewinny. Niczego mi nie udowodnicie, nie muszę odpowiadać, nie jestem przestępcą. Nie ma pan prawa mnie przesłuchiwać! Wasz parlament i prezydent nie mają widać nic innego do roboty, jak tylko zajmować się tą sprawą! (zapis rozmowy „Plus Minus" opublikował w artykule Piotra Mitznera 12.04.1997).
Miesiąc po tym spotkaniu w wyniku zamachu stanu obalono prezydenta Gamsachurdię, który uciekł z kraju (wraz z nim Domuchowski). Puczyści zaprosili do Tbilisi Eduarda Szewardnadzego, który 10 marca 1992 roku objął władzę. Rok później służby specjalne Szewardnadzego porwały Domuchowskiego z Azerbejdżanu. Został skazany na 14 lat pod zarzutami uczestnictwa w grupie zbrojnej. W 1996 roku jego żona przyjechała wraz z synami do Polski, gdzie uzyskali status uchodźców. Udało jej się zainteresować losem męża Helsińską Fundację Praw Człowieka, Jacka Kuronia oraz ówczesnego ministra spraw zagranicznych Bronisława Geremka, który gdy spotkał się w 1998 roku z Szewardnadzem, nakłonił go do zwolnienia więźnia. Domuchowski do dziś pracuje w Warszawie w Instytucie Fizyki PAN.
Dziś nie ma wątpliwości, że jego porwanie i wyrok były zemstą Szewardnadzego za kierowanie pracami komisji, a szczególnie za opublikowanie w gruzińskiej prasie zapisu ich rozmowy.
Prowokacja KGB?
Guliko: – W tym spektaklu brakowało jeszcze jednego elementu – potrzebowali organizatora i przywódcy. Wybór padł na Teodora. Z punktu widzenia władz duchowny nadawał się idealnie.
Aresztowano go w lutym 1984 r. Dlaczego „spektakl"? Guliko, Domuchowski i inni zajmujący się przez lata sprawą są przekonani, że KGB i Szewardnadze wiedzieli o planach porwania i świadomie pozwolili na rozwój sytuacji.
Był jeszcze ósmy członek grupy, który wiedział o planach, był na weselu, ale nie wsiadł do samolotu. Zatrzymany po porwaniu, oddzielony od głównego śledztwa, został uwolniony. Guliko nie chciała wymienić jego nazwiska: – On ma dzieci, które niczemu nie są winne. Ale on wie, że my wiemy.
Guliko: – Od samego początku byli podpuszczeni, zdradzeni. Jak to możliwe, żeby tak łatwo było wnieść broń przez przejście dla deputowanych?
Niezwykła była zamiana samolotów na rejs do Batumi. Zmieniono – o czym porywacze nie wiedzieli – ustalone załogi. W dokumencie gruzińskiej telewizji zrealizowanym z okazji 25-lecia dramatu po raz pierwszy od rozmowy z Domuchowskim wypowiedział się Szewardnadze. Dziennikarz przytoczył teorię o ustawce. Zirytowany Szewardnadze żachnął się: – Ale po co by to było władzy? Jaki mielibyśmy pożytek?
Wiktor Domuchowski: – Według mnie Szewardnadze chciał się przede wszystkim popisać przed Moskwą, zapunktować i znaleźć bicz na gruzińską inteligencję. Po co była ta strzelanina po lądowaniu? Oficjalnie podano, że w samolocie było 108 dziur po kulach wystrzelonych przez wojsko. W 1991 roku poszedłem obejrzeć wrak. Przestałem liczyć po 200. dziurze. Dlaczego nie pozwolono pójść do samolotu matce Gegi? Bo chodziło właśnie o spektakl, jak najbardziej krwawy...
KGB wiedziało ze śledztwa, że Teodor nie miał z porwaniem nic wspólnego, że odwodził młodych od desperackiego aktu, wskutek czego znajomość prawie wygasła (nie było go na weselu). Zaproponowali mu układ: weź winę na siebie, wtedy darujemy im życie. Ojciec Teodor się zgodził i zeznał, że zaplanował i zorganizował porwanie. Kiedy sąd wydał wyrok, zrozumiał, że został oszukany.
Może bym ich uratował
Proces zaczął się 1 sierpnia. To, że odbywał się w szczycie sezonu wakacyjnego, nie było przypadkiem. Na sali sądowej zasiedli kagiebiści, rodzice oskarżonych i ci świadkowie, którzy gwarantowali odpowiednie zeznania. Mimo wszystko zdecydowana większość Gruzinów spodziewała się, że oskarżeni dostaną wysokie wyroki, ale będą żyć.
Tina, kiedy trafiła do więzienia, była z Gegą w ciąży. Wykonali u niej przymusową aborcję. Kobieta w zaawansowanej ciąży albo młoda matka źle by wyglądała na sali sądowej jako krwiożercza terrorystka.
Akta liczyły 24 grube tomy, ale sąd dał sobie z nimi radę w 13 dni.
Teona Czadia, córka zastrzelonego mechanika Anzora Czadii: – Kiedy moja matka zobaczyła oskarżonych, powiedziała: Nie, ci młodzi ludzie nie mogą być mordercami. Nie mogła uwierzyć. Ale świadkowie na sali sądowej zeznawali: Trzeba było widzieć, jak ta dziewczyna o twarzy anioła skakała po rannych z dwoma pistoletami w rękach. Jeden ze świadków zeznawał:
– Porywacze grozili matce: Zabijemy dziecko, wypijemy krew, zjemy mięso, a pani będzie się musiała temu przyglądać.
Manana Meschi, żona Gii Tabidze, wspomina: – Świadkowie opowiadali tak niestworzone historie, że momentami, mimo okoliczności, aż chciało się śmiać.
Po 13 dniach sąd wydał wyrok: Tina Petwiaszwili – 14 lat więzienia. Gega Kobachidze – kara śmierci. Kacha Iwerieli – kara śmierci. Paata Iwerieli – kara śmierci. Ojciec Teodor – kara śmierci.
Jeszcze w dniu ogłoszenia wyroku przyjaciele rodzin zaczęli zbierać podpisy pod petycją o ułaskawienie skazanych. Chodzili po Tbilisi i przemierzali kurorty nad Morzem Czarnym, dokąd wyjechała połowa stolicy. W pięciomilionowej Gruzji podpisało się kilkaset tysięcy osób, w tym setki luminarzy kultury.
Prezydium Rady Najwyższej Delegatów Gruzińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, które miało prawo łaski, odmówiło. Jej członkowie powiedzieli po latach Domuchowskiemu, że nawet nie rozpatrywali prośby, taki mieli rozkaz.
Guliko z Eką postanowiły pójść po pomoc do głowy Cerkwi Gruzińskiej, katolikosa Eliasza II (jest nim do dziś). – Wtedy zobaczyłam pierwszy raz w życiu łzy w oczach Eki, bo tak ją wychowywałam, żeby nigdy nie płakała. – Mamo, wybacz – powiedziała – ale ja sama muszę pójść do katolikosa. Po to, żeby uratować tatę, muszę powiedzieć, że jesteś dziwką, że tylko tata mnie wychowywał i dlatego nie mogą go zabić.
Dla mnie to było jak grom, ale powiedziałam – Musimy uwolnić tatę, więc rób, co uważasz.
Ale była jeszcze jedna instancja – Rada Najwyższa ZSRR. Większość Gruzinów myślała, że to Moskwa domaga się śmierci, że Szewardnadze robi wszystko, by uratować „chłopaków". Ale Moskwa chyba nie żądała głów. Dla niej sprawa w sumie była załatwiona. I kiedy do stolicy imperium przyszły wieści o znanych nazwiskach pod petycją, władze były gotowe darować życie skazanym. Wtedy Srebrny Lis przystąpił do kontrataku na elity. Wiele osób się ugięło i podpisało list pokutny.
Historyk Marika Lortkipanidze: – Szewardnadze wezwał mnie do siebie. Tłumaczyłam, dlaczego nie wycofam podpisu – Panie Eduardzie, zdaję sobie sprawę, że to było przestępstwo, ale proszę jedynie o łaskę, żeby nie rozstrzeliwać tych młodych ludzi. I wtedy powiedział to, co do dzisiaj mnie porusza –Gdybyście nie szastali tymi papierami, to może i bym uratował tych chłopaków.
Szewardnadze wziął ze sobą do Moskwy luminarzy, którzy odcięli się od swoich podpisów. Pokazał ich Radzie Najwyższej. Ta odmówiła łaski. Kilka dni później wykonano egzekucję. Normalnie jeśli rozstrzeliwano naraz kilku skazańców, robiono to tak, że żaden nie widział kaźni pozostałych. Gegę, braci i Teodora zabijano prawie jednocześnie. Gega widział, jak strzelono do jednego z Iwerielich, ale niedokładnie. Ciałem szarpały agonalne konwulsje. Gega rzucił do katów: – Nawet nie potraficie porządnie zabić.
Podobno strasznie krzyczał przed śmiercią.
Wiktor Domuchowski: – W ZSRR średnio od orzeczenia kary śmierci do jej wykonania mijało dwa, dwa i pół roku. A czwórkę z samolotu rozstrzelano po półtora miesiąca.
W dniu egzekucji poinformował o niej Głos Ameryki. Media gruzińskie i radzieckie milczały. Wielu ludzi głęboko wierzyło, że tak naprawdę Szewardnadze ukrył gdzieś Gegę, braci i Teodora. Inna legenda głosi, że rodzinom kazano zapłacić za kule, którymi zabito ich synów (zapewnia mnie o tym Guliko Eristawi, według niej za kule płacił ojciec Teodora, co potwierdzono stosownym kwitkiem). Wedle kolejnej, wziętej wprost z greckiej tragedii ojciec braci Iwerieli, który znał osobiście Szewardnadzego, poszedł do niego prosić o litość. I Srebrny Lis odparł, że zgadza się ocalić jednego syna, a ojciec ma dokonać wyboru.
Jedyny pogrzeb
Na kilka lat zapadła cisza. Gdy Gruzja budziła się do niepodległości w 1989 roku, wypuszczono Tinę. Pod bramą więzienia czekał jeden z przyjaciół, który dziś wspomina: – To było niezwykłe. Nigdy bym nie powiedział, że spędziła sześć lat w surowym więzieniu. Wyglądała tak pięknie.
Po jakimś czasie Tina wyjechała z kraju. Mieszka na Cyprze, ma nową rodzinę. W rocznicowym dokumencie telewizyjnym pojawia się na chwilę pod koniec: „Żadna wolność nie ma wagi, jeżeli jest okupiona ludzkim życiem".
Rodziny zaczęły szukać zwłok swych synów i braci. Pojawiali się co rusz „dobrze poinformowani", byli kagiebiści, żołnierze, milicjanci, często żądali pieniędzy. Krewni chodzili we wskazane miejsca, rozgrzebywali ziemię gołymi rękami, wszystko na nic. W Tbilisi za czasów ZSRR znajdowało się centrum egzekucji, w którym rozstrzeliwano nie tylko gruzińskich skazanych, ale i przywożonych z innych republik. W 1995 roku w Gruzji zniesiono karę śmierci, więc katów pozwalniano. Ze znalezieniem zajęcia w ogóle było krucho, a z takim życiorysem szczególnie. Więc bezrobotni szukali każdej okazji do zarobku. Któryś spośród nich zwrócił się do matki Gegi, proponując informacje o miejscu pochówku syna. Natale zabrała profesora Iwerielego, ojca braci, i pojechali we wskazane miejsce. Znaleźli zwłoki. Ale to nie był Gega, lecz Soso, którego poznali po włosach i resztkach ubrania. Jako jedyny doczekał się więc pogrzebu. Innych nadal nie znaleziono.
Eka i Guliko w latach 90. dostały sutannę ojca Teodora. Kiedy powstała komisja Domuchowskiego, Eka zyskała dostęp do dokumentów śledztwa. Po kilku latach zaczęła szykować książkę o historii porwania. Wkrótce poten redaktor wydawnictwa został potrącony przez samochód, do Eki ktoś strzelał, została ranna w ramię. Nie trafili? Ostrzeżenie? Guliko Eristawi: – Kiedy Szewardnadze umrze, wielu ludzi zacznie mówić. Dziś nadal się boją.
Nie zamieść pod dywan
Zebrane przez Ekę dokumenty i wspomnienia posłużyły także autorowi sztuki „Pokolenie dżinsów" Dawidowi Turaszwilemu zwanemu przez przyjaciół Turikiem. W 1983 roku miał 15 lat. Przyjaźnił się ze swoim równolatkiem z podwórka młodszym bratem Dato, studenta architektury – tego, który popełni samobójstwo, gdy samolot wyląduje w Tbilisi. Kiedy mieli po 15 lat, nagle, jednego dnia, w ich świat podwórkowej piłki, szczeniackiej chuliganerii wkroczyła Wielka Polityka i ciągnący się latami dramat.
Kiedy Szewardnadze wrócił na początku lat 90. z Moskwy do Tbilisi, opromieniony sławą pieriestrojkowego ministra spraw zagranicznych ZSRR, który wraz z Gorbaczowem zakończył zimną wojnę, w Turiku narastała frustracja, że człowiek, który rządził gruzińską republiką radziecką, teraz przewodzi niepodległej Gruzji. A co za tym idzie, historia porwania samolotu do Batumi, krwawego odbicia, procesu i egzekucji zamieciona została pod dywan. Choć większość ludzi, w tym przyjaciele Turika, zajęta była głównie kombinowaniem, jak dotrwać do następnej wypłaty, myśleniem o emigracji zarobkowej, on postanowił napisać sztukę o wydarzeniach z 1983 roku.
Zaznaczyć tu trzeba, że rządy Szewardnadzego w latach 90. były wprawdzie autokratyczne i złodziejskie, ale jednocześnie media cieszyły się zadziwiającą jak na kraje byłego ZSRR swobodą (prawdę mówiąc, większą niż dzisiaj za Micheila Saakaszwilego).
Sztukę Turika odważył się wystawić prywatny Teatr Wolności. I od premiery w 2001 roku nie zeszła z afisza. Tysiące zwłaszcza młodych ludzi odkrywały historię z innego świata, z zaginionego imperium, z głębin narodowej podświadomości.
Pytam Turika, dlaczego minęło siedem lat, aż zdecydował się na wydanie powieściowej adaptacji sztuki. – Najpierw chciałem ją wydać niedługo po premierze. Ale pod koniec 2003 roku zwyciężyła rewolucja róż. Wydawało mi się, że komunistyczna przeszłość, którą symbolizował Szewardnadze, została ostatecznie zamknięta. Aż przyszła wojna z Rosją 2008 roku. Mogłem wyczuć, jak już całe zastępy tylko czekają, żeby tworzyć nową prorosyjską władzę. Czułem ten duch konformizmu, w którym taplała się duża część gruzińskiej inteligencji za komunizmu i który teraz groził rozlaniem się w nowym wydaniu. Tej nocy, kiedy czekaliśmy w Tbilisi na wejście Rosjan do miasta, postanowiłem, że opublikuję powieść, by potrząsnąć ludźmi.
Tylko „Harry Potter" osiągnął w niepodległej Gruzji wyższą sprzedaż.
Niektóre wypowiedzi pochodzą z filmu gruzińskiej telewizji Rustavi 2