„Może ze dwa razy w życiu" miała z kolei taką sytuację: przychodzi do nowego domu, niby wszystko w porządku, ale czuć w powietrzu, że coś jest nie tak. – Nie mogę powiedzieć, żeby ktoś mi ubliżył czy coś, po prostu tacy ogólnie niezbyt mili byli ci ludzie, to się po prostu czuje, rozumie pani? – wyjaśnia. Ten niewytłumaczalny rodzaj napięcia nigdy nie był podyktowany jej narodowością, co do tego Oksana jest pewna. Gdyby tak było, rozumuje, później nie przychodziłyby esemesy: „Ma pani czas w piątek?".
Piątki to na rynku usług domowych najbardziej chodliwy dzień. – Każdy chce mieć na weekend czyściutko. A człowiek się przecież nie rozdwoi – śmieje się Oksana. Jej zdaniem Polacy to generalnie porządny naród – a przynajmniej ci jego przedstawiciele, którzy ją pod swoje dachy wpuszczają. – Tylko dwa są takie domy, że jak przychodzę, to wygląda, jakby nic nie sprzątali przez dwa tygodnie, wszystko porozrzucane, sterta zmywania i prania – mówi. Olga nie ma takich doświadczeń: – Dziewczyny czasem mówią, że trafiają się bałaganiarze. Ale u moich ludzi nie ma brudu, syfu, zawsze nawet starają się coś poukładać, zanim przyjdę, żebym tylko mycie miała.
Żadna z nich nie doświadczyła też spoufalania się. – Wszyscy do mnie mówią per pani na początku, a ja zawsze chcę, żeby mówili po imieniu. Nie chcę na pani, bo się staro wtedy czuję. Olga, i to wszystko. Ale nie wszyscy się na to zgadzają, jedna pani mi powiedziała: „Nie chcę robić różnicy, że ja pani, bo mam firmę, a ty Olga, bo u mnie sprzątasz". I cały czas mówi do mnie: pani Olga – wyjaśnia. Ania z kolei opowiada, że kobieta, u której sprzątała prywatnie, zawsze proponowała: „Chodź, siądziemy, napijemy się kawki". – A ja się wstydziłam, nie lubię być koleżanką szefowej, unikam takich stosunków. Kierownik to kierownik.
Jeden za drugim do kościoła
Szczególnie miło robi się tuż przed świętami – Bożym Narodzeniem i Wielkanocą (według kalendarza katolickiego, nie prawosławnego). Wszyscy składają życzenia, według prywatnych statystyk Olgi i Oksany co drugi pracodawca dorzuca jakiś upominek. – Dostaję słodycze, kawę, herbatę, dodatkowe pieniądze – wylicza Olga. – Wiem, że niektóre dziewczyny dostają też jakieś ubrania – dodaje. Oksana: – Najczęściej dostaję czekoladki, wodę toaletową albo stówkę ekstra. To bardzo miłe, przecież nie trzeba nic dawać.
Tak na co dzień zazwyczaj słyszą: „Proszę się czuć jak u siebie". Dlatego Polaków widzą jako gościnnych i życzliwych. – Wszyscy mówią: „Jest woda, kawa, herbata, proszę korzystać", niektórzy nawet: „Jest lodówka, proszę się częstować". Ale jak to tak, zaglądać komuś do lodówki? To znaczy musisz zaglądnąć, bo umyć trzeba, ale poza tym objadać będziesz kogoś? – opowiada Oksana.
Nieprzyjemności żadne nie spotkały ich również poza domami i mieszkaniami, które sprzątają. – Raz tylko słyszałam w autobusie czy tramwaju, jak jedna pani, więcej jak 50 lat miała, denerwowała się: „My wam chleb dajemy, a wy tak krzyczycie!". Bo jakaś dziewczyna z Ukrainy gadała przez telefon na cały autobus – opowiada Oksana. I dodaje: – Ja wiem, że Wołyń i tak dalej, że trudna historia, ktoś może się zdenerwować. Ale udaję, że nie słyszę, idę dalej, robię swoje.
Ani się to (jeszcze) nie przydarzyło. Raczej jako anegdotę, choć z nutką oburzenia, opowiada o Polaku, który co ją widział, to się „chwalił", jak umie przeklinać po rosyjsku. – Raz puściłam mimo uszu, drugi raz, za trzecim zapytałam: „Jak panu tak nie wstyd mówić?". I mu się wstyd zrobiło, i już więcej nie przeklinał.
Oldze z kolei znajomi czasem wspominają, że usłyszeli z wyrzutem: „Zabieracie nam pracę". Takie komentarze, jeśli już, padają według niej z ust młodych; starsi, jeśli mają jakąś pretensję, to za przeszłość. – Sama tylko raz w autobusie słyszałam komentarz: „Już nie mogę słuchać tego ukraińskiego!". Z drugiej strony dużo ludzi mówi, że my jesteśmy pracowici.
Co do różnic, to Ani szczególnie podoba się podejście Polaków do religii. – Wy bardzo szanujecie Kościół, i starzy, i młodzi. Byłam na Wigilii, tak pięknie było, z taką powagą. I w niedzielę zawsze jak patrzę przez okno, to ludzie jak mrówki, jeden za drugim do kościoła. Ja sama chodzę do różnych, nie zawsze do cerkwi, Bóg to Bóg, wszędzie jest taki sam. A u was podoba mi się, że można siedzieć, u nas stoi się dwie godziny albo więcej. I ja już wtedy nie myślę o Bogu, tylko że mnie nogi bolą – śmieje się. Zaskoczyło ją też to, że w Polsce bardziej szanuje się pracownika, że mu się daje na przykład telefon czy laptop służbowy. – Jak pracowałam w policji, to wszystko musiałam sobie kupić sama: komputer, biurko, krzesło, drukarkę, nawet papier, bo dawali nam jedną paczkę na wszystkich śledczych, a ja sama zużywałam jedną albo dwie na miesiąc. A Polacy robią wszystko, żebyś dobrze pracował. Generalnie jednak w ich oczach Polacy i Ukraińcy są do siebie raczej podobni. To widać chociażby po językach – zauważają Olga, Oksana i Ania. W praktyce można to sprawdzić na przykładzie tej ostatniej: jest w Polsce raptem kilka miesięcy, całkiem sprawnie posługuje się polskim (choć parokrotnie w czasie rozmowy przeprasza, że jeszcze za słabo go zna), kiedy brakuje jej jakiegoś słowa, przechodzi na ukraiński. I wtedy nadal ją świetnie rozumiem.
Olga zauważa, że różnice, nie językowe, tylko ludzkie, to już kwestia indywidualna. – Różni są ludzie, różne są charaktery – wzrusza ramionami. Oksana też mówi krótko: – Język jest podobny, charaktery i temperamenty, można by powiedzieć, też. Pani chyba wie, że wszędzie, w każdym narodzie, są ludzie i ludziska.
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95