Zaczyna się tak: ożywasz w świecie, w którym widzisz słońce (kanciaste), drzewa (kanciaste), wzgórza (kanciaste) i zwierzęta (zgadłeś – też kanciaste). Możesz się przejść i pooglądać krajobrazy w całej ich geometrycznej okazałości, żywcem wyjętej z gier sprzed dwóch dekad.
Ale lepiej się pośpiesz. Gdy zapadnie zmrok, wypełzną potwory. Dopadnie cię zielony zombi albo szkielet. I będziesz musiał zacząć od nowa.
Dlatego – jak radzi jeden z setek przewodników po świecie Minecrafta dla początkujących – zamiast oglądać widoczki, zacznij pracować. Do zmroku masz 20 minut realnego czasu. Znajdź drzewa i je zetnij. Zbierz piasek. Zabij kilka zwierząt i podnieś to, co z nich pozostanie. Jeżeli masz szczęście i jesteś szybki, wkrótce zrobisz sobie pierwszy drewniany kilof. Dzięki niemu wydobędziesz skałę (a to oznacza, że będziesz miał kamienny miecz, którym zabijesz w nocy potwory!). Z wełny owiec zrobisz łóżko. Z kamienia i desek – schronienie.
Jeśli nie dasz rady, pierwszą noc przesiedzisz po ciemku w dziurze wykopanej w ziemi. Nie wykopiesz – dorwą cię dosiadające pająków szkielety albo jeszcze gorsze creepery – zielone potwory kamikadze.
Fenomen
Ta gra nie wybacza błędów i nie prowadzi za rączkę. Jeżeli giniesz, to giniesz – nie masz „trzech żyć". Na najtrudniejszym poziomie po śmierci cały świat gry jest kasowany. Nie ma uproszczeń – jeśli chcesz oświetlić ciemne pomieszczenie, potrzebujesz pochodni. Zrobisz ją, ścinając drzewo, przerabiając na deski, później na kije. Zbudujesz warsztat, wykonasz kilof, kilofem wykopiesz węgiel. Połączysz węgiel z kijkiem i w ten oto prosty sposób uzyskasz pochodnię. Jedną. Jeśli chcesz więcej, wszystkie te czynności musisz powtórzyć.