Opowiem taką historię. Jakiś czas temu, działaczka pro life z Norwegii napisała do mnie – ten obieg informacji czasami mnie zadziwia – że w Szczecinie młoda kobieta potrzebuje pomocy. Dotarliśmy do niej. Okazało się, że kobieta szukała najpierw sponsora aborcji. Zgłosił się pan o poglądach pro choice. Chciał dać pieniądze na zabieg. Kiedy jednak kobieta się wycofała i postanowiła urodzić, odwrócił się od niej. Jego pomoc ograniczyła się do... śmierci. I tak to wygląda. Zwolennicy aborcji zajmują się nienarodzonymi, robiąc z nich nieżyjących. My pomagamy kompleksowo – żyjącym.
Kontaktował się ksiądz z tym aborcyjnym sponsorem?
On do mnie zadzwonił. Przedstawił się, że jest światopoglądowo od „Faktów i Mitów". Ja mu odpaliłem, że jestem od Jezusa Chrystusa. No i tak sobie pogawędziliśmy. Cenna to była rozmowa, bo opowiedziałem mu ciąg dalszy historii: dziewczyna urodziła, jest szczęśliwa, dziecko rozwija się dobrze. Nie wiem, czy dotarło do niego, co chciał zrobić.
Kiedyś usłyszałam, że pomoc finansowa kobietom przed decyzją, to... kupowanie ich dzieci. I że to niemoralne.
No, to będzie kolejna historia. Kiedyś dostaliśmy wiadomość, że pewna matka w ciąży szuka „pomocy" – w sensie aborcji. Dotarliśmy do niej. Maleńka, zimna, nieopłacona kawalerka, obraz absolutnej nędzy i rozpaczy. Kobieta spała na ziemi (!), jej starsze dziecko na jakimś rozwalającym się mebelku. Nie było czasu na dyskusje, szukanie tatusia, umoralniające gadki. W tym samym czasie (przypadek?), odebrałem telefon, że ktoś chce oddać meble. Błyskawicznie udało się zorganizować transport. Przeprowadziliśmy niezbędny remont, ustawiliśmy meble, które były w świetnym stanie. Skontaktowaliśmy też kobietę z ludźmi z Kościoła Domowego, by w razie czego pomogli. Kobieta o której mowa, pochodziła ze skrajnej patologii. Uciekła z niej, by potem wdepnąć po uszy. Wystarczyło jednak podać rękę i ją wyciągnąć... Notabene, gdy zaczęła rodzić, zadzwoniła do mnie. W środku nocy. I w środku nocy, przez telefon, organizowałem jej dowóz do szpitala. Naprawdę „kupiliśmy" to dziecko?
Nie do mnie to pytanie...
I tak myślę: jeśli do wyboru mam życie lub śmierć, to nie tylko wyłożę ostatnie pieniądze, ale i będę skomleć, by dziecko uratować. Gdy istnieje zagrożenie życia, nie ma czasu na formowanie kobiety, ojca dziecka. Po prostu trzeba zdusić wszelkie przeszkody, które stoją na drodze życia.
Od czasu do czasu zamieszcza ksiądz na Facebooku apel, by wpłacić po 10 złotych. Na pieluchy.
Konkretnie na 20 pieluch. Bo ta suma na tyle wystarcza. Pieluchy to jest zresztą symbol. Kiedy dziewczyna płacze, że nie da rady, że nie ma pieniędzy i w ogóle lipa, mówimy jej: „No dobra, twoje dziecko otrzyma od nas pieluchy na cały rok z góry". I to często działa! Potrzebująca pomocy finansowej matka dostaje też wózek, ubranka, kosmetyki dla dziecka. Gdy nie karmi piersią, to i mieszanki. Ale te pieluchy działają jakoś tak terapeutycznie... Zabawnie było, gdy musiałem kupić je po raz pierwszy. Znajoma rodzina rozpisała mi, ile mniej więcej potrzeba ich na rok. I jakiej wielkości. Pojechałem do marketu. Ładuję, ładuję. Nazbierała się wielka platforma pieluch. Poczułem się dość niepewnie, aż schowałem koloratkę. Idę z tymi pieluchami do kasy, a tu oczywiście spotykam parafian. „O czymś nie wiemy?" – grzecznie zapytali. A potem dołożyli do góry pieluch, jeszcze parę paczek. Teraz, gdy kupuję pieluchy, nie ukrywam, że jestem księdzem.
Wspomnieliśmy wcześniej o... lisie.
O ile pamiętam, o niekonwencjonalnych metodach pomocy. No są takie. Czasem, gdy kobieta jest w takim amoku, paraliżuje ją strach. Nie da się do niej dotrzeć racjonalnymi argumentami. Wtedy trzeba kombinować. Kiedyś uknułem spisek z dziewczyną, której przyjaciółka uparła się na aborcję. Miała już pigułki... Niby przypadkiem spotkaliśmy się w centrum handlowym. Ja, znajoma dziewczyna i jej ciężarna przyjaciółka. Porozmawialiśmy o pogodzie, o sprawach miłych i nieistotnych. W końcu, niby przypadkiem, tak na odchodne przypomniało mi się że mam coś wyjątkowego na komórce. „A przy okazji: to moja chrześniaczka! Będę ojcem!" – mówię, pokazując dziewczynom filmik z USG. „Anulka wierzga, serce jej bije. Ale fajnie". I pożegnaliśmy się. Trzy dni później telefon: „Koleżanka wywaliła te pigułki. Martwi się, co będzie, jak urodzi". Innym razem, gdy kolejna dziewczyna strasznie mi płakała i rozpaczała, że dziecko nie będzie miało ojca, więc je usunie, wystrzeliłem (to prawda, nie przemyślałem tego): „W takim razie uznam to dziecko!".
Ksiądz. Uzna cudze dziecko.
Tak. Mimo że ojcostwo księdza to raczej powinno pozostać na poziomie duchowym, jednak poszedłem na całość. Pomogło. Dziewczyna otrzeźwiała, czy może się trochę przestraszyła tego mojego ojcostwa. Przyjęła „niechciane" macierzyństwo. I potem mi dziękowała. Jej dziecko ojca nie ma. Ale... jest.
Wolno się księdzu angażować aż tak?
Pewnych granic przekraczać nie wolno. Praca pro life nie może być ekwiwalentem biologicznego ojcostwa, za którym przecież każdy normalny facet tęskni. Tu się trzeba pilnować i mieć dystans. Niemniej, czy to naprawdę dziwne, że facet w koloratce wzrusza się, widząc uratowane przed aborcją bliźniaki? Maleńkie, takie po dwa kilo każdy, różowe, fikające nogami? Dla których zresztą trzeba było przywieźć dwa razy więcej pieluch niż zwykle?
Pracuje ksiądz z biologicznymi ojcami tych dzieci?
Bywa. Często wymaga to wielkiej cierpliwości, żeby chłopu po prostu nie przyłożyć. Tak, żeby oprzytomniał i żeby odezwała się w nim odpowiedzialność. Ale spokojnie, opanowuję się. Pamiętam jak jednemu opornemu pokazałem w komputerze jego nienarodzone dziecko. Tak się poryczał, że mi ekran zapaskudził. Nie chciał ciąży. Pokochał w końcu bezgranicznie syna.
A jak ksiądz skomentuje opinię – wygłaszaną wśród samych katolików – że działania środowisk pro life skupiają się wyłącznie na gadaniu teoretycznych mądrości i wieszaniu plakatów?
Czytałem. Trochę przykre. Ale nie zamierzam prostować. Czasu nie mam.
Co czuje facet w koloratce, któremu nie udaje się uratować dziecka?
Bywa i tak. I cholernie boli. Nie jestem potem w stanie zapomnieć ani dziecka, ani matki. Z trudem dochodzę do siebie. Zastanawiam się, gdzie popełniłem błąd, jaki element naszych działań zawiódł. Czy zrobiłem naprawdę wszystko, co w mojej mocy? Ale... żyć trzeba nadal.
—rozmawiała Agata Puścikowska