Jak pośmiertnie napisać książkę

Największym książkowym hitem w najbliższym czasie będzie czwarta odsłona „Millennium" Stiega Larssona. Wprawdzie szwedzki pisarz nie zdążył jej skończyć, ale powieści publikowane po śmierci autora sprzedają się świetnie.

Aktualizacja: 23.08.2015 09:10 Publikacja: 21.08.2015 05:00

Jak pośmiertnie napisać książkę

Foto: materiały promocyjne

Za „Co nas nie zabije" stoją ceniony dziennikarz David Lagercrantz i spadkobiercy Larssona, czyli jego ojciec Erland i brat Joakim. Książka ukazuje się równo dekadę po pierwszej odsłonie przygód dziennikarza Mikaela Blomkvista i hakerki Lisbeth Salander „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet". Do księgarń na całym świecie trafi w tym samym czasie, czyli w przyszłym tygodniu. Szczegóły owiane są tajemnicą, poza tym, że główny temat to sztuczna inteligencja, a spadkobiercy mają przeznaczyć swój dochód na działalność magazynu „Expo", z którym związany był szwedzki prozaik, trudno więc oskarżać ich o żądzę zysku.

„Co nas nie zabije" miało ponoć być oparte na materiałach samego Larssona, tyle że pierwszymi 200 stronami powieści i jej konspektem dysponuje jedynie jego wieloletnia partnerka Eva Gabriellson, skonfliktowana z powodów spadkowych – nie dziedziczyła po pisarzu, ponieważ nie zawarli związku małżeńskiego – z Erlandem i Joakimem Larssonami.

Niezależnie od tego, jak sobie poradzi Lagercrantz, a można założyć, że poradzi sobie dobrze, ponieważ jest sprawnym dziennikarzem i autorem udanych biografii (m.in. piłkarza Zlatana Ibrahimovicia i himalaisty Görana Kroppa), wiadomo, że w tym roku „Co nas nie zabije" będzie największym – obok czwartej odsłony erotycznej sagi E.L. James – bestsellerem na świecie. Trzy tomy „Millennium" sprzedały się w nakładzie 80 milionów egzemplarzy, więc nawet jeśli fani cyklu będą kręcić nosami, a Lagercrantz nie dołoży od siebie nic do nowatorskiej swego czasu formuły kryminału Larssona (zbrodnia na drugim planie, trochę publicystyki, zacięcie do stawiania diagnoz społecznych), to przynajmniej tym razem się skuszą. Będą przecież chcieli poznać dalsze losy ulubionych bohaterów.

Prawo sequela

Od lat w podobny sposób działają między innymi kontynuatorzy sagi Roberta Ludluma. Słynnemu autorowi szpiegowskich thrillerów przypisuje się pięć pośmiertnych powieści. Ostatnia z nich, „Strategia Bancrofta", ukazała się w 2006 roku. Spadkobiercy jednak nie próżnowali. Poza serią „Covert-One", w której ukazało się 12 książek napisanych przez siedmiu różnych autorów, pojawiają się kolejne części szpiegowskich powieści z Jasonem Bourne'em w głównej roli. Ludlum zdążył napisać tylko trzy z nich, kolejnych dziesięć jest autorstwa Erica von Lustbadera. Lustbaderowi pisanie powieści Ludluma wychodzi tak dobrze, że jedna z nich została już zekranizowana („Dziedzictwo Bourne'a"), a kolejna ma trafić do kin w 2016 roku.

Do księgarń trafią z pewnością kolejne odsłony przygód Herkulesa Poirot. Wprawdzie Agatha Christie nie żyje już od niemal czterech dekad, ale Mathew Prichard, jej wnuk i zarazem przewodniczący Agatha Christie Limited zarządzającej prawami do dzieł literackich i wizerunku autorki „Morderstwa w Orient Expressie", udzielił już zgody na to, by ukazywały się kolejne odsłony serii. Pierwszą z nich, „Inicjały zbrodni", opublikowano w ubiegłym roku, a jej autorką jest brytyjska pisarka Sophie Hannah.

Książki zza grobu świetnie się mają także w przypadku twórców fantastyki. J.R.R. Tolkien czy Frank Herbert mogliby liczbą tytułów sygnowanych ich nazwiskiem, które ukazały się już po ich śmierci, konkurować z gwiazdami popkultury. Spadkobiercy co rusz odkrywają jakieś „pierwsze powieści", „niedokończone historie" czy „pierwsze wersje arcydzieł". Trudno się temu dziwić, bo to właśnie fantastyka i kryminał są najpopularniejszą literaturą gatunkową, która jest w stanie przyciągnąć czytelnika na bardzo długo. Dzieje się to z trzech powodów – pierwszy to bohater, którego losy chcemy śledzić w kolejnych odsłonach. Druga przyczyna ogranicza się do fantastyki – jest nią unikalny świat stworzony przez gigantów tego gatunku. Najważniejszy powód jednak stanowi niepisane popkulturowe prawo sequela, które głosi, iż druga część komercyjnego hitu przebija zazwyczaj pod względem marketingowym pierwszą i tak samo jest z następnymi, dopóki publiczność się nie znudzi. A czytelnicy fantastyki są wyjątkowo wytrwali.

Nie dziwi więc, że Brian Herbert, syn Franka, pisze kolejne odsłony słynnej „Diuny", a Christopher Tolkien ciągle publikuje nowe książki nieżyjącego już od 42 lat ojca. Wkrótce podobną drogą pójdzie córka Terry'ego Pratchetta Rhianna, którą przed śmiercią ojciec oficjalnie namaścił jako kontynuatorkę popularnego cyklu „Świat Dysku". „Pierwsza" powieść J.R.R. Tolkiena, „The Story of Kullervo" („Historia Kullervo"), ukaże się zaś jeszcze w sierpniu. Wydawca pompuje balonik – sukces murowany – twierdząc, że to „najmroczniejsza i najbardziej tragiczna" książka Tolkiena, mimo że wiadomo, iż nie została ona ukończona i była ledwie literacką wprawką.

Pośmiertne publikowanie książek wyszperanych na dnie szuflady nie jest jedynie domeną światowego rynku. W Polsce ma ono nieco inne oblicze. Owszem, pojawiają się np. kontynuacje „Pana Samochodzika" i jest ich kilkakrotnie więcej niż części napisanych przez Nienackiego. Największy medialny hałas towarzyszy jednak pośmiertnym „debiutom" – tak było w przypadku „Czarnej piosenki" Wisławy Szymborskiej, tak będzie we wrześniu z „Wilkiem" Marka Hłaski. W przypadku noblistki dostaliśmy rzecz kuriozalną, zbiór wierszy z lat 1944–1948, który ponoć zatrzymała cenzura. Czy sama poetka wydałaby go i to w takim kształcie? Wątpliwe. Czy naprawdę został zatrzymany przez cenzurę? Trudne do udowodnienia. Czy szum medialny był w minimalnym choćby stopniu adekwatny do literackiej wartości tomiku? Z pewnością nie, bo po pierwsze – część wierszy znana była z prasy i kolejnych książek, po drugie, Szymborska raczej do tego okresu swojego życia wracać nie chciała (nigdy nie włączała do antologii wierszy z pierwszych dwóch socrealistycznych zbiorów), po trzecie – jej najlepsze wiersze przyszły zdecydowanie później.

Jeszcze większy rozgłos towarzyszył „tajnemu dziennikowi" Gombrowicza. „Kronos" spoczywał w rękach żony pisarza, Rity. Jego wydanie w 2013 roku miało być – jak chciał wydawca – „największym wydarzeniem literackim XXI wieku". Okazało się jednak, że wprawdzie media poświęciły książce mnóstwo miejsca i na chwilę trafiła ona na listy bestsellerów, ale już odbiorcy – zarówno krytycy, jak i czytelnicy – nie zostawili na niej suchej nitki. Wszak nie ma tu nic poza – by użyć określenia Iwaszkiewicza – „chędożeniem", problemami z uzębieniem i nieco mniejszą niż zwykle dawką egotyzmu. O ile właściwe „Dzienniki" Gombrowicza na stałe weszły do naszego literackiego kanonu, o tyle „Kronos" okazał się meteorem, o którym dziś – zaledwie po dwóch latach – nikt prawie nie pamięta.

Humbug goni humbug

Zapewne podobny los czeka wspomnianego „Wilka", czyli ponowny debiut Hłaski, który niebawem wydadzą Iskry (61 lat temu to samo wydawnictwo utwór odrzuciło). Z wypowiedzi Radosława Młynarczyka, który tekst odkopał, można wywnioskować, że nie wniesie on absolutnie nic do historii literatury, poza tym, że przekonamy się, iż talent Hłaski ewoluował, a sam pisarz zaczynał od prozy dość archaicznej, z wyraźnie zaznaczonym narratorem, i starał się ponoć igrać z estetyką socrealistyczną. Sytuacja przypomina tę z „Górami Parnasu" Czesława Miłosza. Nieudaną powieść Miłosza, do której ten – podobnie jak Hłasko do „Wilka" – nie zamierzał nigdy wracać, opublikowała Krytyka Polityczna. Książka powstawała w latach 60. Jej wartość literacka jest żadna, poznawcza ogranicza się do tego, że to jedyne dzieło science fiction autora „Rodzinnej Europy", a Miłosz zaciągnął tu duży dług u Aldousa Huxleya („Nowy wspaniały świat"), co nie dziwi o tyle, że obaj pisarze z dużym dystansem spoglądali na pędzącą do przodu cywilizację Zachodu, która wyzbyła się indywidualności i sacrum.

Wydawane pośmiertnie książki to przede wszystkim literaturoznawcze przyczynkarstwo (w Polsce) lub okazja, by zarobić parę groszy (na świecie). Nie powinniśmy się raczej spodziewać po cudownie ocalałych rękopisach czy powieściach pisanych zza grobu przez zręcznych ghostwriterów odkryć na miarę poezji Norwida albo – w tym wypadku rzeczywiście cudownie ocalałego – „Procesu" Franza Kafki.

Plus Minus
„Lipowo: Kto zabił?”: Karta siekiery na ręku
Materiał Promocyjny
Koszty leczenia w przypadku urazów na stoku potrafią poważnie zaskoczyć
Plus Minus
„Cykle”: Ćwiczenia z paradoksów
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Justyna Pronobis-Szczylik: Odkrywanie sensu życia
Plus Minus
Brat esesman, matka folksdojczka i agent SB
Plus Minus
Szachy wróciły do domu