Czy to nie paradoks, że Jürgen Roth, krytyk prawicowych populistów, bada katastrofę smoleńską wspólnie z polską prawicą, którą straszą na co dzień zachodnie media?
Nie ma w tym żadnej sprzeczności. Miałem tak wiele informacji na temat Smoleńska, że choć daleko mi do rządzącego dziś w Polsce Prawa i Sprawiedliwością, uznałem, że wyjaśnienie tej katastrofy jest moim obowiązkiem. Na tym zresztą polega praca dziennikarza. Niezależne od tego, jakie ma poglądy polityczne, próbuje dotrzeć do prawdy, a ja na podstawie zebranych materiałów doszedłem do wniosku, że oficjalna wersja zdarzeń, zarówno rosyjska jak i polska, nie jest prawdziwa.
Dlaczego wokół katastrofy smoleńskiej zapadła w świecie taka cisza?
Kilka lat po katastrofie w Smoleńsku, nad Ukrainą, kilkadziesiąt kilometrów od granicy z Rosją, rozbił się malezyjski samolot MH17. Zginęły 283 osoby. Kto za tym stał? Wszyscy wiedzą, że Rosja, ale europejscy politycy starają się nie rozmawiać o tym głośno, bo musieliby przyznać, że za śmierć tak wielu osób odpowiada Putin.
A co myślą o Smoleńsku?
Jestem pewien, że w tej sprawie też podejrzewają Rosję, ale nie chcą jej drążyć z obawy, że groziłoby to polityczną katastrofą.
Czy Niemcy stracili już złudzenia na temat polityki imigracyjnej swojego rządu?
Jeśli nawet tak jest, to nie jest powód, żeby podpalać ośrodki dla uchodźców, atakować meczety i posługiwać się mową nienawiści, a takich przypadków są tysiące.
Czy gdyby Niemcom nie narzucano otwartości wobec obcych kulturowo imigrantów, takich ataków byłoby mniej?
We wschodniej części Niemiec imigranci stanowią zaledwie 1 proc. mieszkańców, a właśnie tam największą popularnością cieszą się antyimigranckie ruchy skrajnie prawicowe.
Większość Niemców nie ucieka się jednak do użycia siły. Niepokoi ich tylko polityka „otwartych drzwi"...
To jest tylko pani interpretacja. W ciągu ostatniej dekady, 80 proc. Niemców zawsze głosowało na CDU/CSU, SPD i Zielonych, czyli opowiadało się właśnie dokładnie za taką polityką imigracyjną, jaką prowadzi obecny rząd. Tylko pozostałe 10–20 proc. wyborców ma poglądy prawicowe i jest przeciwnych przyjmowaniu uchodźców. Wniosek z tego jest taki, że większość Niemców chce pomagać ludziom uciekającym przed wojną i torturami. Polacy, którzy są przecież chrześcijanami, powinni to zrozumieć.
W Polsce schronienie i pracę znajdują tysiące Ukraińców.
Ukraińcy są chrześcijanami, a Niemcy opowiadają się za przyjmowaniem wszystkich potrzebujących, bez względu na religię i kulturę.
I naprawdę nie mają przy tym obaw o bezpieczeństwo?
Często słyszę, że islamscy uchodźcy są niebezpieczni dla naszych kobiet, dla naszej kultury i tradycji, tymczasem problemy tworzy absolutna mniejszość przybyszów. Większość jest szczęśliwa, że znalazła w Niemczech bezpieczną przystań.
Czy przez wycofywanie ze szkolnych stołówek wieprzowiny i pozbywanie się bożonarodzeniowych ozdób z niektórych sklepów Niemcy nie zrzekają się na dłuższą metę tożsamości?
Sklep, o którym pani wspomniała, działa w dzielnicy, gdzie w 90 proc. od wielu lat mieszkają muzułmanie. To decyzja czysto ekonomiczna. Niemcy niczego nie stracą. Mieszkam we Frankfurcie, gdzie żyje mnóstwo obcokrajowców, także muzułmanów i naprawdę się ich nie boję.
Czy zaproszeni do Niemiec uchodźcy nie powinni się jednak dostosować do niemieckich zwyczajów?
Mieliby chodzić w niedzielę do kościoła i obchodzić Boże Narodzenie? Wystarczy, że będą szanować naszą konstytucję.
Jeśli Niemcy rzeczywiście popierają przyjęcie miliona imigrantów, to dlaczego media unikają określeń typu „zamach" czy „islamski terroryzm"?
Niemal codziennie ukazują się teksty krytyczne wobec polityki imigracyjnej rządu. Doniesienia na temat rzekomego milczenia niemieckich mediów o molestowaniu kobiet w Kolonii były nieprawdziwe. Kolońska gazeta „Kölner Stadt-Anzeiger" poinformowała o tym następnego dnia, a inne media dwa, trzy dni później, ponieważ czekały na ustalenia policji.
Jednak według badań Dimap, opublikowanych przez „Die Zeit", aż 53 proc. Niemców nie ma specjalnego zaufania do politycznych relacji mainstreamowych mediów. Zresztą podobnie nieufni wobec głównych mediów byli w trakcie prezydenckiej kampanii Amerykanie i dlatego woleli szukać informacji w internecie. Czy to pana jako dziennikarza nie niepokoi?
Internet służy wyładowaniu frustracji. Działał tak już przed pojawieniem się w Niemczech ubiegłorocznej fali uchodźców. Trudno się też dziwić amerykańskim mediom, że życzliwiej traktowały Hillary Clinton. O Donaldzie Trumpie niewiele było wiadomo.
Barack Obama w pierwszej kampanii wyborczej też był mało znany, ale jest demokratą i mainstreamowe media go wyraźnie wsparły. Czy nie razi pana taka stronniczość?
W końcu żyjemy w liberalnym społeczeństwie, dlaczego więc nie popierać liberalizmu?
Jürgen Roth jest niemieckim publicystą i dziennikarzem śledczym, autorem książki „Smoleńsk 2010. Spisek, który zmienił świat", najbardziej znanym z bestsellerów na temat korupcji i przestępczości zorganizowanej w Europie Wschodniej i w Niemczech, krytycznym obserwatorem Rosji Putina. Do jego najbardziej głośnych książek należą: „Mafialand Deutschland" (Niemcy – kraj mafii), „Gazprom – Das unheimliche Imperium" (Gazprom – groźne imperium) i „Der stille Putsch" (Cichy pucz). W tej ostatniej opisuje mechanizm stopniowego pozbawiania władzy państw narodowych w Europie przez skorumpowany świat biznesu, polityki i mediów. W listopadzie opublikował w Niemczech „Schmutzige Demokratie" (Brudna demokracja), książkę, w której ostrzega przed rządami prawicowych populistów, które według niego zagrażają liberalnej demokracji, m.in. w Austrii, Francji i na Węgrzech
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95