Plus Minus: Jak z perspektywy sześciu lat ocenia pan ustanowienie Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych?
Jan Ołdakowski: To element przywracania pamięci o tym, o czym nie można było pamiętać w czasach PRL. Ze współczesną wolną Polską jest podobnie, jak było z II Rzeczpospolitą – wtedy również długo dyskutowano nad pewnymi kanonicznymi datami i postaciami. O tym, że 11 listopada 1918 r. jest właśnie tym dniem, w którym Polska odzyskała niepodległość, zdecydowano dopiero w latach 30. Z kolei dla nas data 4 czerwca 1989 r. też długo nie była wcale taka oczywista jako początek III RP. Może w przyszłości ustalimy, że układ jałtański upadł dopiero tego dnia, w którym do Polski wjechały amerykańskie abramsy, nie wiadomo.
Tylko właściwie po co nam takie dyskusje?
Częścią naszej tożsamości jest przeszłość. Popularna w latach 90. XX w. wizja końca historii szybko okazała się niesłuszna, bo totalitaryzmy zastąpił arabski ekstremizm, pojawiły się różne lokalne konflikty, ponadto powróciły aspiracje mocarstwowe Rosji. Dopóki trwała prosperity, dopóty można było wierzyć w tezy o kapitale, który nie ma narodowości, czy o tym, że w ramach Unii Europejskiej można zrezygnować z tożsamości narodowej. Ale gdy tylko nadszedł kryzys, powróciła twarda walka o własne interesy, a narody znów zaczęły dyskutować o własnej przeszłości. My mamy ten problem, że PRL na długo tę dyskusję zamroziła, choć naszą dzisiejszą tożsamość konstytuują doświadczenia XX w., czyli opór przeciwko dwóm totalitaryzmom.
Ale ten opór to nie tylko bohaterstwo Żołnierzy Wyklętych, o których dziś jest najgłośniej.