Rzeczpospolita: Skąd pomysł na książkę „House of Cards"?
Przez wiele lat byłem jednym z najbliższych zauszników Margaret Thatcher, a moje zdolności doceniono ksywką „westminsterski cyngiel o twarzy dziecka". W końcu jednak nasze drogi z panią premier się rozeszły. Odsunięty i przybity tym, że moja kariera polityczna legła w gruzach, postanowiłem odpocząć. Wyjechałem na wakacje na niewielką, choć przepiękną wyspę Gozo (w pobliżu Malty – przyp. red.). W czasie słodkiego nieróbstwa zacząłem szukać nowego pomysłu na siebie, ale i wentyla, przez który upuściłbym nieco frustracji. Pewnego wieczora usiadłem nad basenem z kieliszkiem wina, notesem i ołówkiem, a zanim osuszyłem butelkę miałem już zarys fabuły „House of Cards". To było blisko 30 lat temu i wywróciło moje życie do góry nogami. Do dziś główny bohater tej przetłumaczonej na ponad 30 języków książki to mój najwierniejszy towarzysz.