Sobotnia tragedia w Warszawie, gdy jeden z policjantów podczas interwencji śmiertelnie postrzelił drugiego, była nieszczęśliwym wypadkiem. Sytuacja ta niestety pokazuje, w jakiej kondycji znajduje się polska policja. Strzał padł z broni 21-latka, który pełnił służbę od roku, czyli tak naprawdę przygotowywał się dopiero do tej bardzo trudnej i niebezpiecznej pracy. Ofiarą jest doświadczony policjant, 35-latek, ojciec dwójki dzieci. Na pewno przyjęcie i staż tego młodego człowieka odbywało się zgodnie z przepisami i procedurami. Zapewne nabył podstawy obchodzenia się z bronią i wystrzelał wiele godzin na strzelnicy, tyle tylko, że to wszystko za mało. Kiedy doszło do interwencji, w której istniało ryzyko zagrożenia życia, pojawił się potężny stres, to stała się tragedia. Broń, która miała chronić, odebrała życie drugiemu człowiekowi, koledze.

Postrzelenie policjanta w Warszawie: śmiertelny wypadek ujawnia głębsze problemy w policji

Oczywiście można powiedzieć, że takie tragedie zdarzają się i zdarzały w policji. Tyle tylko, że patrząc na to, w jakim opłakanym stanie znajduje się ta formacja, jak obniżane są wymogi dla kandydatów na funkcjonariuszy, można wysnuć wniosek, że tragedia w Warszawie jest symptomem poważnej choroby w formacji, która ma dbać o nasze bezpieczeństwo.

Czytaj więcej

Śmierć policjanta w Warszawie. Jest komunikat KGP

Kilka tygodni temu pisaliśmy na łamach „Rzeczpospolitej” o niespotykanej dotąd na taką skalę zapaści kadrowej w policji. Brakuje 20 proc. policjantów, w Warszawie aż co czwartego. Nikt nie chce pracować w służbie niebezpiecznej, słabo wynagradzanej, nie zawsze cieszącej się szacunkiem. Jej prestiżu nie polepszają wybuchy granatników, groteskowe parady, ale również polityczne znieczulenie wobec tego, co się dzieje. Policjantów systematycznie ubywa od lat, a jednocześnie nie robi się nic, żeby to systemowo zmienić. Tak jakby ta sprawa dla państwa miała trzeciorzędne znaczenie, a przecież chodzi o sprawę fundamentalną – porządek publiczny i bezpieczeństwo nas wszystkich.

Tragedia w Warszawie powinna być syreną alarmową dla rządu

Zamiast wzmacniać budżetowo policję i uatrakcyjniać służbę np. poprzez rozbudowę socjalnych przywilejów dla funkcjonariuszy, obniża się kryteria przyjęć. Policjant może już nie mieć matury, a o testach sprawnościowych nie ma co wspominać. Ostatnio rozporządzeniem próbuje się zlikwidować nawet bieg testowy na 900 m, tłumacząc to oficjalnie – i to nie jest żart – warunkami atmosferycznymi. Selekcja jest negatywna. Do służby trafiają ludzie, którzy nie powinni się tam znaleźć, a którzy następnie kierowani są na ulicę z bronią i ostrą amunicją. Nie ma pewności – a powinna być 100-procentowa – czy taka sytuacja zapewnia nam poczucie bezpieczeństwa, czy raczej paradoksalnie stwarza zagrożenie. Tragedia w Warszawie powinna być syreną alarmową dla rządu, że coś w końcu z polską policją trzeba zrobić. Same deklaracje i poklepywanie się po plecach przy okazji różnych uroczystości nie uleczą choroby. Potrzebne są zdecydowane działania.