Jacek Haman: Wysoka frekwencja wyborcza jest pożądana, ale…

Gotowość ponoszenia wydatków na realizację słusznego celu to jedno, a gotowość ponoszenia dowolnych wydatków „w ciemno” to zupełnie inna rzecz.

Publikacja: 11.05.2023 07:33

Jacek Haman: Wysoka frekwencja wyborcza jest pożądana, ale…

Foto: Adobe Stock

W „Rzeczpospolitej” z 22 marca opublikowany został artykuł mec. Dariusza Lasockiego, członka Państwowej Komisji Wyborczej (z rekomendacji Prawa i Sprawiedliwości), w którym autor wyraża zdziwienie, że „szerokie grono ekspertów (akademików)” krytycznie podchodzi do uchwalonych ostatnio „profrekwencyjnych” zmian w Kodeksie Wyborczym, podczas gdy – z jednej strony – w zgodnej opinii wielu polskich i światowych autorytetów wysoka frekwencja jest w demokracjach zjawiskiem bardzo pożądanym, z drugiej zaś – są w Polsce miejsca z utrudnionym dostępem do miejsc głosowania (przywołane przykłady wsi Wołosate, Radacz, Momajny i Romanówka).

Nie byłem wprawdzie uczestnikiem posiedzenia trzech komisji senackich z 17 marca, do którego wprost odwołuje się mec. Lasocki, ale jako współautor opinii o zmianach w Kodeksie Wyborczym przygotowanej pod auspicjami Fundacji Batorego, a także uczestnik jednego z wcześniejszych posiedzeń komisji sejmowej w sprawie tej samej ustawy, na którym w znacznej mierze padały te same zarzuty wobec nowelizacji, czuję się niejako wywołany do podjęcia próby wyjaśnienia, dlaczego ten krytycyzm podtrzymuję (i to pomimo że właściwie nie kwestionuję całkowicie żadnego z argumentów przywoływanych w artykule mec. Lasockiego).

Tak – wysoka frekwencja wyborcza jest pożądana, choć tu akurat argumentowałbym nieco inaczej niż mec. Lasocki. Frekwencja wyborcza jest jednym ze wskaźników funkcjonowania demokracji i społeczeństwa obywatelskiego i od samego podniesienia jego wartości poprzez działania o charakterze technicznym jakość demokracji nie wzrośnie; jedyny bezpośredni pozytyw to podniesienie legitymizacji wybieranego akurat organu.

Ale cel, jakim jest usuwanie barier utrudniających obywatelom korzystanie z ich praw, w szczególności z czynnego prawa wyborczego – tu pełna zgoda – jest niewątpliwie słuszny; ostatecznie zresztą ma chodzić nawet nie o frekwencję w ogólności, tylko o indywidualne prawa obywateli – w szczególności tych z Wołosatego i Radacza. Tak – państwo powinno być gotowe ponosić koszty, by niwelować nierówności w możliwościach realizacji praw obywatelskich. W tym zakresie poglądy moje (a pewnie też i innych znanych mi ekspertów) z poglądami mec. Lasockiego są zbieżne.

Problemy pojawiają się jednak na poziomie szczegółów, o których mec. Lasocki już nie pisze. Przywołam najważniejsze, w możliwie dużym skrócie.

Wysokie koszty

Generalna gotowość ponoszenia wydatków na realizację słusznego celu to jedno, a gotowość ponoszenia dowolnych wydatków „w ciemno” to zupełnie inna rzecz. Autorzy projektu nowelizacji ani nie wskazali, ile narzucone nową ustawą „działania profrekwencyjne” (przede wszystkim „dogęszczenie” sieci obwodów głosowania oraz obligatoryjny system dowozu głosujących z odległych od punktu głosowania miejscowości) będą kosztowały, ani nie wskazali, jakie realnie przyniosą korzyści (ilu – w przybliżeniu oczywiście – wyborców, którzy by nie zagłosowali, gdyby zmian nie wprowadzono, istotnie by zagłosowało po wprowadzeniu proponowanych regulacji).

A sporo wskazuje, że koszty te byłyby wysokie (zarówno bezpośrednio finansowe, jak i pośrednie, organizacyjne, związane np. z koniecznością zapewnienia tysiącom nowych komisji obwodowych kompetentnej obsady, podczas gdy już teraz bywa to problemem), natomiast korzyści – niewielkie.

Przyrost liczby głosujących raczej nie przekroczyłby kilkudziesięciu, maksymalnie stu kilkudziesięciu tysięcy osób – a więc ogólna frekwencja wyborcza wzrosłaby o mniej niż jeden punkt procentowy (nie ma tu miejsca, by szerzej uzasadnić to oszacowanie, ale, jakkolwiek zgrubne, nie jest wzięte znikąd – jeśli ktoś twierdzi, że jest zaniżone, niech przedstawi własne rachunki: to do postulującego poniesienie wydatków należy ich szczegółowe uzasadnienie, a nie do tego, kto ma względem nich wątpliwości).

Ta dysproporcja między kosztami a korzyściami jest konsekwencją zasadniczo błędnego podejścia przyjętego przez wnioskodawców nowelizacji, którzy, poza ogólnym stwierdzeniem istnienia problemu, nie przeprowadzili analizy jego skali, a zaproponowali rozwiązania, które narzucają podejmowanie pewnych działań (tworzenie nowych obwodów głosowania, organizację transportu) w tysiącach miejscowości, w oderwaniu od tego, czy w danych, lokalnych warunkach ich stosowanie jest rzeczywiście potrzebne.

Gdyby nowelizacja ograniczyła się do wprowadzenia ułatwień czy zachęt do usuwania barier w dostępie do punktów głosowania tam, gdzie one rzeczywiście występują to, zarzut niegospodarności byłby istotnie nietrafny, a ponoszone wydatki mogłyby być zasadną inwestycją w demokrację, ale ich wymuszenie wedle mechanicznych kryteriów, bez uprzednie analizy potrzeb, należy oceniać zupełnie inaczej.

Czytaj więcej

Dariusz Lasocki: 16,5 km do najbliższej komisji wyborczej

Partykularny cel

Jeśli już chcemy rozwiązać jakiś problem, starajmy się to zrobić kompleksowo. W przypadku omawianej nowelizacji nikt nawet nie ukrywał partykularnego celu – ułatwienie głosowania w tych miejscach, gdzie partia wnioskodawców oczekuje ponadprzeciętnego poparcia (czy słusznie, to inna sprawa).

Tak, warto starać się usuwać – w sensowny sposób – bariery w dostępie do wyborów mieszkańców małych wsi. Ale swoje problemy mają także mieszkańcy miast (tłok i kolejki w punktach głosowania, z kolei peryferyjne obszary dużych miast mają często nie mniejsze problemy z odległością od punktów wyborczych, jak małe wsie – a im nowelizacja nie pomoże!). Wielkie problemy będą miały setki tysięcy wyborców z zagranicy, którzy od najbliższych wyborów stracą możliwość głosowania korespondencyjnego, z którego w ostatnich latach masowo korzystali (np. w wyborach prezydenckich w 2020 roku było ich ok. 400 000).

Głosowanie korespondencyjne mogłoby zresztą rozwiązać problemy wielu kategorii wyborców, którzy z bardzo różnych względów mają trudności z dotarciem do lokali wyborczych – także tych, do których adresowane są rozwiązania z ostatniej nowelizacji, jest to rozwiązanie już sprawdzone (wiemy też sporo, co w nim należy poprawić) – więc dlaczego odchodzimy od możliwości głosowania korespondencyjnego, skoro jakoby zależy nam na ułatwieniu uczestnictwa w wyborach?

Ryzyko chaosu

Prawo wyborcze można zmieniać – ale należy to robić w określony sposób. Nie będąc prawnikiem, nie chcę wchodzić w dyskusję, czy omawiana nowelizacja zawiera zmiany „istotne”, które – zgodnie z orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego z 3 listopada 2006 r. – muszą być wprowadzane na co najmniej sześć miesięcy przed pierwszą czynnością w kalendarzu wyborczym (który to termin, jak wiemy, w tym przypadku dotrzymany nie był).

Ale nawet jeśli przyjmie się tak silnie zawężającą interpretację wspomnianego wyroku, by uznać, że nie został on bezpośrednio naruszony, to wprowadzanie – i to w trybie jak najdalszym od konsensualnego – tak szerokiej nowelizacji Kodeksu Wyborczego w roku wyborczym jest absolutnie sprzeczne z dobrym obyczajem. I nie chodzi tu jedynie o zasadę dla zasady, ale możliwość porządnego przeanalizowania konsekwencji wprowadzanych zmian, starannego przygotowania przepisów wykonawczych, wreszcie – wprowadzenie nowych rozwiązań w życie (a mówimy tu m.in. o reorganizacji znacznej części sieci obwodów głosowania czy zawieraniu tysięcy nowych umów z przewoźnikami) – nawet w tym zakresie, w jakich same w sobie miałyby one sens, realizacja ich w tym trybie może doprowadzić do chaosu i skutków kompletnie niezgodnych z najlepszymi nawet intencjami pomysłodawców.

Sędziowie we własnej sprawie

Drugą kwestią, którą mec. Lasocki poruszył w swoim artykule, jest funkcjonowanie Państwowej Komisji Wyborczej w nowym modelu (od 2019 roku dawny „model sędziowski” – członkami PKW byli wyłącznie sędziowie Sądu Najwyższego, Naczelnego Sądu Administracyjnego i Trybunału Konstytucyjnego – został zastąpiony modelem, w którym siedmiu na dziewięciu członków PKW to osoby zgłaszane przez kluby parlamentarne). Kwesta ta jest mało obecna w debacie publicznej, a rzeczywiście bardzo ważna.

W największym skrócie: tak, taki model centralnej komisji nadzorującej przeprowadzanie wyborów bywa w państwach demokratycznych stosowany i nie budzi specjalnych zastrzeżeń – choć jego przewaga nad „modelem sędziowskim” wcale oczywista nie jest. Problem w tym, że w Polsce Państwowa Komisja Wyborcza, oprócz nadzoru nad wyborami, pełni jeszcze jedną istotną funkcję: nadzór nad finansami partii politycznych. Jak wielkie jest polityczne znaczenie jej decyzji o pozbawieniu poszczególnych partii subwencji lub dotacji, nikomu tłumaczyć nie trzeba. W nowym rozwiązaniu członkowie PKW, którzy – choć członkami partii politycznych nie są, są jednak w praktyce przez poszczególne partie delegowani – stają się przez to nie tylko „sędziami we własnej sprawie”, ale, co gorsza, sędziami w sprawach bezpośrednich politycznych konkurentów.

Póki więc nie przeniesie się kompetencji w zakresie nadzoru nad finansami partii do innego organu (a to wcale nie jest to takie proste, zresztą w ogóle nie próbowano tego zrobić), nowy model PKW musi budzić poważne wątpliwości (choć nie dotyczą one samego nadzoru PKW nad wyborami).

Autor jest członkiem Zespołu Ekspertów Wyborczych Fundacji im. Stefana Batorego, adiunktem na Uniwersytecie Warszawskim

W „Rzeczpospolitej” z 22 marca opublikowany został artykuł mec. Dariusza Lasockiego, członka Państwowej Komisji Wyborczej (z rekomendacji Prawa i Sprawiedliwości), w którym autor wyraża zdziwienie, że „szerokie grono ekspertów (akademików)” krytycznie podchodzi do uchwalonych ostatnio „profrekwencyjnych” zmian w Kodeksie Wyborczym, podczas gdy – z jednej strony – w zgodnej opinii wielu polskich i światowych autorytetów wysoka frekwencja jest w demokracjach zjawiskiem bardzo pożądanym, z drugiej zaś – są w Polsce miejsca z utrudnionym dostępem do miejsc głosowania (przywołane przykłady wsi Wołosate, Radacz, Momajny i Romanówka).

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Prawne
Mateusz Mikowski: Politycy! Nie kradnijcie naszych treści! Dziennikarz to nie wolontariusz
Materiał Promocyjny
Dodatkowe korzyści dla nowych klientów banku poza ofertą promocyjną?
Opinie Prawne
Rochowicz: Podatkiem nie zawsze można odzwyczaić od nałogów. Ale minister Leszczyna tego nie wie
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Wejście Bodnara do KRS. Sędziowie „dobrej zmiany” dostali ostrzeżenie
Opinie Prawne
Sulina Connal: Google będzie licencjonować treści wydawców w Polsce
Materiał Promocyjny
Lidl Polska: dbamy o to, aby traktować wszystkich klientów równo
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Oddajmy Trybunał Konstytucyjny wyborcom