Na „Walkę z Globalnym Ociepleniem” (dalej: „GlOcie”) można patrzeć jak na spisek sporej grupki cwaniaków, którzy uszczknęli dla siebie i na swoją działalność polityczną sporą część wydanych na to 3 bilionów euro. W tej sprawie złożyłem doniesienie do prokuratury, która je kompletnie zlekceważyła. W wolnej Polsce p. Andrzej Seremet stanie za to, mam nadzieję, przed sądem.
Na Walkę z GlOciem można jednak patrzeć jako na świadectwo odmóżdżenia ludzi przez telewizję. Ludzie niemal bezkrytycznie przyjmują zupełnie nonsensowne treści. Jest charakterystyczne, że w Europie większość wierzy, że GlOcie spowodowane jest działalnością człowieka – a w USA: odwrotnie. Przyczyna jest oczywista: w Stanach Zjednoczonych nie ma reżymowej telewizji.
Na Walkę z GlOciem można też patrzeć jako na ciekawy eksperyment socjologiczny: całe tabuny profesorów, docentów i innych „naukowców” tworzą „naukowe” uzasadnienia dla niewytrzymujących żadnej naukowej weryfikacji tez. Ten stadny pęd już raz zresztą się pojawił w latach 60. XX wieku. Światek „naukowy” podpisywał się wtedy bezkrytycznie pod jeszcze bardziej katastroficznymi tezami Klubu Rzymskiego. Co ciekawe: wtedy (według niezbitych argumentów „naukowców”) zagrażało nam, w sposób nieunikniony, straszliwe Globalne Oziębienie. Tyle że wtedy nikt nie wpadł na pomysł, że można by na tej histerii zarobić ogromne pieniądze.
Kara śmierci dla przepowiadaczy pogody
Z wszystkimi tezami o antropogenicznym GlOciu (na dowód których przytacza się dziesiątki tysięcy stron bełkotu!) można rozprawić się na dwóch kartkach papieru – co niniejszym czynię.