Wskazywanie, że w obliczu pandemii widać, co „naprawdę" jest ludziom potrzebne, stanowi lejtmotyw dyskusji na temat sytuacji gospodarczej. Celują w tym komentatorzy lewicowi, widząc w obecnej sytuacji potwierdzenie tezy, że kapitalizm jest niczym innym jak tylko systemem kreacji iluzorycznych potrzeb. Kiedy zmienia się perspektywa i zamiast nudy zaczyna zagrażać nam cierpienie – przekonują – to większą wartość zaczynamy przypisywać pracy osób odpowiedzialnych za wywóz śmieci, produkcję żywności, ochronę zdrowia i produkcję przemysłową, niż istnieniu wynagradzanych astronomicznymi kwotami finansistów, celebrytów i sportowców.
Uświadomiona konieczność
Jest w tym pewna doza racji. Trudno zaprzeczyć, że zagrożenie epidemiczne zmienia hierarchię potrzeb, a zatem kasza, makaron i ryż (a także z jakiegoś powodu papier toaletowy) stają się dobrami cenionymi wyżej niż dobra luksusowe, jak wizyta u kosmetyczki, fryzjera czy nowa para butów. Jednak przy próbie odpowiedzi na pytanie, w którym momencie ludzie zmieniają tę hierarchię potrzeb, potykamy się o bardzo konkretne trudności związane ze sposobem, w jaki sposób ludzki umysł dokonuje takich wartościowań.
Po pierwsze, większość wyrzeczeń konsumpcyjnych, które doprowadziły do redukcji etatów w rzekomo „nieesencjalnych" sektorach gospodarki, ma charakter administracyjny. Ludzie ograniczają wydatki konsumpcyjne na pewne konkretne cele nie dlatego, że istotnie zmieniła się hierarchia ich wartości, ale dlatego, że dystrybucja konkretnych dóbr i usług została prawnie – pośrednio lub bezpośrednio – ograniczona. Abstrahując już od dyskusji na temat tego, czy słusznie, arbitralna decyzja administracyjna nie może być miernikiem ludzkich potrzeb. Jest co najwyżej reakcją na aktualny stan wiedzy i wskazuje raczej na stopień suwerenności (swobody decydowania o stanie wyjątkowym i jego egzekucji) danej władzy państwowej.
Istotą ludzkich potrzeb jest bowiem to, że mają one charakter relacyjny. Decyzje o tym, co jest nam potrzebne, podejmujemy na podstawie niezliczonych przesłanek, które uniemożliwiają próby ich obiektywizacji na gruncie ekonomicznym. Popularne wyjaśnienia, że to przekaz reklamowy wywołuje potrzeby, a nie je odkrywa, są metodologicznie wątpliwe, a co najmniej dalekie od uniwersalności. Jeżeli trzymalibyśmy się redukcji do poziomu przeżycia, to właściwie każdy produkt (łącznie z papierem toaletowym i makaronem) mógłby zostać uznany za zbytek.