Kilka dni temu litewska telewizja publiczna pokazała sentymentalny obrazek: prezydenci Polski i Litwy, Lech Kaczyński i Valdas Adamkus rozmawiają na pokładzie polskiego samolotu rządowego. Był to ten sam samolot, który 10 kwietnia rozbił się w Rosji, w Smoleńsku. Ta katastrofa dotknęła wielu Litwinów. Od razu nasunęło się jednak pytanie: czy w obecnych warunkach prezydenci dwóch sąsiadujących ze sobą państw będą mogli wsiąść do tego samego samolotu bez obawy, że polscy i litewscy wyborcy nie odbiorą tego wrogo?
Polski minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski już odpowiedział: „Uważam, że relacje z Litwą są tak naprawdę takie same jak od wielu lat, tylko teraz zostały nazwane”. Minister Sikorski jest w Polsce popularnym politykiem. Pozostaje nadzieja, że jest nim nie ze względu na swoje poglądy na stosunki polsko-litewskie. Rzadko się bowiem zdarza, by szef dyplomacji europejskiego kraju publicznie przedstawiał pogorszenie się stosunków z sąsiadem jako sukces.
[srodtytul]Hojność Orlenu?[/srodtytul]
Wrzodem na stosunkach polsko-litewskich jest energetyka, a konkretnie inwestycja polskiego kapitału w rafinerię Mażeikiu Nafta (Możejki). Wśród polskich polityków powszechne jest przekonanie, że od 2006 roku Litwini ciągle wsadzają polskim inwestorom kij w szprychy. Zajmujący się tą sprawą polscy dziennikarze dodają, że Litwa nie doceniła szlachetnego wysiłku Polski. Oto za 3 miliardy dolarów Orlen wyrwał perłę w koronie litewskiej energetyki z rąk rosyjskiego kapitału. Jest to, delikatnie mówiąc, bardzo przesadzona ocena sytuacji.
W 2006 r. do litewskiego rządu należała tylko jedna trzecia akcji rafinerii w Możejkach, reszta była własnością pozostającego dziś w stanie upadłości rosyjskiego koncernu naftowego Jukos. Zamiarem litewskiego rządu była nie tylko korzystna sprzedaż akcji, ale również zagwarantowanie zakładowi pracy w przyszłości. Orlen nie spełniał co najmniej jednego kryterium przetargu ogłoszonego przez litewski rząd: nie miał złóż ropy naftowej i nie mógł zapewnić ciągłości dostaw surowca.