Semka: NATO w połowie drogi

Nowa strategia sojuszu północnoatlantyckiego jest zgodna z polskimi oczekiwaniami – głosi Bronisław Komorowski. No cóż, może dlatego, że nasze oczekiwania nie były zbyt duże – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”

Publikacja: 23.11.2010 16:32

Piotr Semka

Piotr Semka

Foto: Fotorzepa, Kuba Kamiński kkam Kuba Kamiński Kuba Kamiński

Co łączy prezydenta Bronisława Komorowskiego, sekretarza generalnego NATO Andersa Fogha Rasmussena i prezydenta Baracka Obamę? To, że wszyscy oni już po paru godzinach szczytu NATO w Lizbonie uznali spotkanie za bezprzykładny sukces i zaczęli głosić, że nowa strategia sojuszu zwiększyła bezpieczeństwo wszystkich jego członków.

I trudno się dziwić. Cała trójka potrzebuje sukcesów, choć każdy z innych powodów. Rasmussenowi zależało na sukcesie, który zwieńczyłby pierwszy rok jego urzędowania na stanowisku szefa politycznego NATO. Obama, który walczy jak lew o ratyfikację w Kongresie układu New START , musiał pokazać, że sojusz wciąż jest silny, a z Kremlem można się dogadać. Komorowski z kolei ogłosił sukces, bo w kwestii bezpieczeństwa Polski zmaga się z wyjątkowo ostrą krytyką Jarosława Kaczyńskiego.

Gdy jednak spróbujemy odcedzić polityczny teatr od praktycznych korzyści, to się okaże, że lizbońskie spotkanie miało wprawdzie swoje plusy, ale też nie zmieniło pewnych tendencji, które mogą nas niepokoić.

[srodtytul]Plusy i minusy[/srodtytul]

Polska należy do krajów NATO graniczących z Rosją, więc wyczulenie na kwestie bezpieczeństwa winno być w nas silniejsze niż na przykład u Holendrów, których kraj leży daleko na Zachodzie, czy u posiadających własną broń atomową Brytyjczyków i Francuzów. Dobrze więc, że w nowej strategii sojuszu znalazło się potwierdzenie wagi punktu 5 traktatu waszyngtońskiego dającego członkom NATO gwarancje solidarnej obrony. Sojusz – na co oczekiwano od paru lat – rozszerzył swoją strategię o nowe rodzaje ryzyka, takie jak terroryzm, wojna cybernetyczna czy zagrożenia dla bezpieczeństwa energetycznego.

W kwestii budowania tarczy antyrakietowej przewidziano wprawdzie udział Rosji, ale tylko jako przyszłego partnera w ramach zintegrowania systemów antyrakietowych, a nie, jak proponowali niecierpliwi natowscy rusofile, by rozpocząć rozmowy z Moskwą o budowie wspólnie dowodzonej jednej natowsko-rosyjskiej tarczy.

W sprawie wycofania wojsk z Afganistanu zaś sojusz dał od zrozumienia, że w takiej czy innej formie w dłuższej perspektywie będzie obecny w tym kraju. Talibowie nie mają więc co liczyć na to, że wytrzymają jeszcze parę lat i ataki sił NATO się zakończą. To ważny sygnał w sytuacji, gdy rząd Hamida Karzaja bynajmniej się nie wzmacnia.

Nadal jednak wydaje się być respektowana niepisana umowa głównych państw NATO z Rosją, w myśl której nie następuje rozbudowa infrastruktury i nie są tworzone nowe bazy sojuszu w krajach, które niegdyś znajdowały się w sowieckiej strefie wpływów. Wciąż otwarte pozostaje pytanie, czy najsilniejsi gracze NATO potrafią wyczuć granicę współpracy z Rosją, po której przekroczeniu pakt może zacząć się zamieniać w swoją karykaturę. Co gorsza, za dziarskimi deklaracjami polityków nie poszły żadne namacalne przedsięwzięcia wzmacniające strukturę sojuszu. Nawet europejskie potęgi walczące z deficytem budżetowym zaczynają sygnalizować coraz dotkliwsze cięcia w nakładach na obronę. Odbiło się to na przyjętym bez większego rozgłosu programie reformy struktur dowodzenia sojuszu, która ma być realizowana w przyszłym roku. W ramach cięć liczba dowództw zmaleje z 11 do sześciu, ilość etatów w dowództwach zostanie zredukowana z 12 tys. do 8,95 tys., a liczba wyspecjalizowanych agencji NATO – 14 do trzech.

[srodtytul]Co z tego mamy?[/srodtytul]

Spisana na 11 stronach nowa koncepcja strategiczna NATO jest w pełni zgodna z polskimi oczekiwaniami – ogłosił Bronisław Komorowski w piątek wieczorem, pierwszego dnia szczytu. Według polskiego prezydenta głównym powodem do satysfakcji jest dla nas to, że strategia potwierdza, iż obrona terytorialna i solidarność sojuszników na wypadek ataku są podstawowym zadaniem NATO.

Czy uznawanie tego za sukces nie brzmi lekko groteskowo? Przecież po to właśnie stworzono pakt północnoatlantycki, żeby jego członkowie mogli – w obliczu agresywności ZSRR – liczyć na reakcję militarną sojuszników. To powinno być oczywiste. Niektórzy, jak politolog Grzegorz Kostrzewa-Zorbas, wskazują, że ów punkt 5 powinien być jeszcze dokładniej uściślony, aby – w sytuacji ataku na któregokolwiek z członków sojuszu – wszyscy uczestnicy paktu byli wprost zobowiązani do pomocy militarnej, a nie np. humanitarnej. Polscy dyplomaci wskazaliby zapewne, że przypomnienie o punkcie 5 trzeba było sobie wywalczyć. I można tylko zgadywać, którzy to liderzy państw NATO nie chcieli wspominać punktu 5 z racji przekonania, że w Europie nie ma już żadnego kraju (czytaj: Rosja), który mógłby kiedykolwiek na kogokolwiek z NATO napaść. Na tym tle przypomnienie punktu 5 to oczywiście sukces Polaków. Choć już to, że polska dyplomacja musiała m.in. walczyć o to, aby w nowej strategii przypomniano zasadę wzajemnej solidarności, nie najlepiej świadczy o morale paktu.

Czy poza tym nie mieliśmy żadnych innych oczekiwań? Zajrzyjmy do artykułu Bronisława Komorowskiego opublikowanego na łamach „Gazety Wyborczej” 18 listopada 2010 roku, czyli przed szczytem.

„Jak najbardziej naturalne były i pozostają nasze zabiegi o to, aby Polska była właściwie traktowana, jeżeli chodzi o rozłożenie i modernizację infrastruktury obronnej NATO”. Prezydent podkreślił, że w szczególności zależy mu na: „zagwarantowaniu aktualizacji planów ewentualnościowych” (na wypadek pojawienia się jakiegoś zagrożenia lub kryzysu u naszych granic) i m.in. „o dalsze inwestycje w infrastrukturę obronną NATO na terytorium Polski”.

W kwestii powstania planów strategicznych obrony nowych państw paktu Polska miała uzyskać zapewnienia władz sojuszu, że takie plany już zostały stworzone lub są prawie ukończone.

W dokumentach końcowych szczytu nie ma jednak o tym mowy. Na ile są więc one traktowane serio, możemy tylko zgadywać. Zwłaszcza że plany obrony przed Rosją, dysponującą jedną z największych armii na świecie, wymagają sporo wysiłku i szczegółowości. Ale o szczegółach nikt nie chce zbyt wiele mówić, bo polityczna poprawność zabrania traktować Rosję jako potencjalnego agresora i przeciwnika NATO.

Postulat rozbudowy infrastruktury natowskiej w „nowych” krajach paktu też nie znalazł się w nowej strategii NATO. Może to rodzić obawy, że Polska wciąż jest uznawana za członka drugiej kategorii.

Warto też zauważyć, że Czesi przez cały czas prowadzą akcję lobbingową, aby na terenie ich kraju znalazły się elementy tarczy antyrakietowej. Zaangażował się w to nawet sędziwy prezydent Vaclav Havel. Z deklaracji Komorowskiego nie wynika zaś, aby rozmawiał o instalacji elementów tarczy na terenie Polski, choć kiedyś George W. Bush to tu właśnie chciał je umieścić.

Na szczycie padły też bardzo blade i ogólnikowe deklaracje w sprawie dalszego rozszerzania NATO na Wschód. Dla Polski ważne powinno być uzyskanie jakiegoś znaczącego gestu wobec wciąż prozachodniej Gruzji. Tymczasem w natowskich deklaracjach Gruzję zrównano z Ukrainą, która pod rządami Wiktora Janukowycza wyraźnie ciąży ku Rosji.

[srodtytul]Rachuby Obamy[/srodtytul]

Jak to? – zapyta ktoś. – A propolska demonstracja życzliwości Baracka Obamy?

Zacznijmy od szerszej obserwacji. W Polsce nie ma rozdziału między polityką a piarem, więc to, że Platforma ogłosi szczyt lizboński za sukces, było wiadomo, zanim jeszcze Bronisław Komorowski i Radosław Sikorski postawili nogę na portugalskiej ziemi. Ale na korzyść tezy o sukcesie świadczyły telewizyjne migawki, na których Barack Obama przyjaźnie gawędził z prezydentem Komorowskim. Amerykański prezydent połechtał też miłość własną Radosława Sikorskiego, nazywając go drogim przyjacielem.

Wszystko to pięknie, nie należy jednak zapominać, że gesty Obamy to wynik kłopotów demokratycznego prezydenta na własnym podwórku. Republikanie szykują się właśnie do przełożenia lub nawet zablokowania ratyfikacji układu New START o redukcji broni nuklearnej. Uważają, że jest on zbyt korzystny dla Rosji, a „reset” w relacjach Waszyngton – Moskwa oznacza zdradę interesów krajów Europy Środkowej. Można więc podejrzewać, że to dlatego Obama w ekspresowym tempie zaprosił Bronisława Komorowskiego do Białego Domu, aby pokazać wszystkim, iż polski prezydent reprezentujący największy z krajów środkowoeuropejskich popiera New START i nie czuje się specjalnie zaniepokojony polityką Rosji.

[srodtytul]Schizofrenia naszej dyplomacji[/srodtytul]

Dopiero na tym tle ujawnia się schizofrenia polskiej dyplomacji. Jak lew walczyliśmy o potwierdzenie art. 5 traktatu waszyngtońskiego, bo wciąż mamy w pamięci atak Rosji na Gruzję w 2008 roku. Jednocześnie jednak nasi politycy jak ognia unikają wskazywania, że głównym potencjalnym agresorem w naszej części Europy pozostaje Rosja. W rezultacie nie bardzo kto ma przypominać w NATO, że Rosja Miedwiediewa i Putina nie jest takim samym demokratycznym państwem jak kraje zachodnioeuropejskie.

Co więcej, jakiś czas temu Radosław Sikorski nie wykluczał przyjęcia Rosji do NATO i wyskakiwał przed szereg, popierając wizję usunięcia taktycznej broni jądrowej z naszego kontynentu. Prezydent Komorowski w czasie wizyty w Paryżu u prezydenta Nicolasa Sarkozy’ego miał ponoć wyrazić zrozumienie dla planów sprzedaży Rosji francuskiego okrętu „Mistral”.

Wciąż nic też nie wiadomo, czy polska dyplomacja w jakikolwiek sposób wykazała zaniepokojenie szczytem w Deauville, na którym Francja i Niemcy prowadziły konsultacje z Rosją przed szczytem NATO. Ten fakt wywołał zaniepokojenie w wielu krajach członkowskich sojuszu. Zapewne nikt sprawy nie poruszył, bo – jak lubią mówić „off the record” nasi dyplomaci – „mamy pełne zaufanie od naszych niemieckich i francuskich partnerów”. Tak jakby przyjaźń wykluczała podkreślanie własnych priorytetów bezpieczeństwa i parę słów przestrogi przed zbyt daleko posuniętym wciąganiem Rosji do NATO.

– Nowa strategia sojuszu północnoatlantyckiego jest zgodna z polskimi oczekiwaniami – głosi Bronisław Komorowski. No cóż, może dlatego, że nasze oczekiwania nie były duże.

NATO znalazło się w połowie drogi między swoim starym kształtem z lat konfrontacji z ZSRR a jakimś nowym wcieleniem wychodzącym na spotkanie Rosji. Teraz, gdy sojusz rozpoczyna flirt z rosyjskim misiem, Polska powinna mieć odwagę głośno wskazywać, że nie może się to odbywać kosztem krajów byłej sowieckiej strefy wpływów. Że Polska nie może się znaleźć w szarej strefie między Zachodem a Rosją, z czego Kreml – choć nie mówi tego otwarcie – byłby zapewne bardzo rad. Czy Platformie wystarczy sił, by takie plany skutecznie zwalczać?

Co łączy prezydenta Bronisława Komorowskiego, sekretarza generalnego NATO Andersa Fogha Rasmussena i prezydenta Baracka Obamę? To, że wszyscy oni już po paru godzinach szczytu NATO w Lizbonie uznali spotkanie za bezprzykładny sukces i zaczęli głosić, że nowa strategia sojuszu zwiększyła bezpieczeństwo wszystkich jego członków.

I trudno się dziwić. Cała trójka potrzebuje sukcesów, choć każdy z innych powodów. Rasmussenowi zależało na sukcesie, który zwieńczyłby pierwszy rok jego urzędowania na stanowisku szefa politycznego NATO. Obama, który walczy jak lew o ratyfikację w Kongresie układu New START , musiał pokazać, że sojusz wciąż jest silny, a z Kremlem można się dogadać. Komorowski z kolei ogłosił sukces, bo w kwestii bezpieczeństwa Polski zmaga się z wyjątkowo ostrą krytyką Jarosława Kaczyńskiego.

Pozostało jeszcze 92% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Po spotkaniu z Zełenskim w Rzymie. Donald Trump wini teraz Putina
Opinie polityczno - społeczne
Hobby horsing na 1000-lecie koronacji Chrobrego. Państwo konia na patyku
felietony
Życzenia na dzień powszedni
Opinie polityczno - społeczne
Światowe Dni Młodzieży były plastrem na tęsknotę za Janem Pawłem II
Opinie polityczno - społeczne
Co nam mówi Wielkanoc 2025? Przyszłość bez wojen jest możliwa