O Tomaszu Mercie wiele ostatnio powiedziano – że był erudytą, wspaniałym dyskutantem, wychowawcą i wykładowcą akademickim. Był człowiekiem skromnym i pracowitym, jako państwowiec przedkładał służbę publiczną nad przyjemność pisania i mnożenia publikacji.
W czasach polskiej transformacji, wspólnie z przyjaciółmi, wypracował formułę konserwatyzmu krytycznego, ale i afirmującego rzeczywistość. Należał do grupy twórców teorii, ale i praktyki nowoczesnej, polskiej polityki historycznej, a wreszcie – włączając się w działania rządów tworzonych w 2005 i w 2007 roku – do elitarnego grona opierającego się wojnie polsko[pauza]polskiej.
Jako wiceminister służył Polsce do końca. Do 10 kwietnia 2010 roku. Wszystkie te określenia padły podczas spotkań promocyjnych pism wybranych Tomasza Merty "Nieodzowność konserwatyzmu", które ukazały się dzięki Muzeum Historii Polski i "Teologii Politycznej". Ale zostawmy to.
Rozmowa pokoleń
Nie byłem uczniem Merty, nie znałem go osobiście. Ten dystans, ale i zapośredniczona ideowo i środowiskowo bliskość prowokują do czegoś więcej. Doświadczenie śmierci jednego z tych, którzy wykuwali podstawy konserwatywnej krytyki naszej sfery publicznej zobowiązuje. On sam zapewne nie pozwoliłby traktować się jak pomnik.
Lektura pism wybranych to okazja na rozmowę kolejnego pokolenia z Mertą. Czas na twórczy krytyczny przegląd naszej tradycji i wybór tych wątków z wypracowanej przez niego myśli, które okażą się użyteczne dla budowy siły wspólnoty, którą przyjdzie współtworzyć nam, 30-latkom. Jak pisał: "W każdym kraju istnieje możliwość zrekonstruowania jądra jego tradycji politycznej. Taka rekonstrukcja (...) pozwala na ocenę zmiany jako doskonalącej bądź też osłabiającej istniejący konsensus podstawowy".
Merta przypomina, że każde pokolenie w szybko zmieniającej się rzeczywistości musi wypracować ten konsensus na nowo. Nie będzie zatem mądre powielanie sporów 50-latków z lat 90. Znając je, musimy je przedyskutować na nowo i stworzyć własną agendę.
To niejedyny obowiązek. W ostatnich dyskusjach powraca dylemat – jak bardzo się zbuntować przeciwko otaczającej nas rzeczywistości, czy owa rebelianckość powinna mieć jakieś granice? Co będzie zdradą, a co mądrym osiąganiem tego, co możliwe? Kto jest konserwatystą kawiarnianym, flirtującym z głównym nurtem, a kto skoszarowanym, tworzącym drugi obieg? Jeśli wątpliwości te potraktujemy nie jak pytania o bieżące sympatie polityczne, nie jak nużące kłótnie kilku środowisk, dostrzeżemy spór o to, jak możliwe jest realizowanie cnoty obywatelskiej, jak możliwe jest wzmacnianie i wzbogacanie debaty o tym, co mamy ze sobą wspólnego.