Aż do 1989 roku polscy intelektualiści narzekali na obojętność Zachodu. Owszem, chętnie przekraczali żelazną kurtynę. Wyruszali do Paryża, Londynu czy Nowego Jorku, tam jednak przeżywali rozczarowanie. O „głupim Zachodzie” ciekawie pisali Czesław Miłosz, Zbigniew Herbert i wielu innych. Na emigracji i stypendiach literackich odkrywano własną wschodniość, odmienność, często naiwność, podobnie zresztą jak wcześniej czynili to nasi romantycy.
Oczarowanie dobrobytem mieszało się z rozczarowaniem tym, jak płytkie wydaje się rozumienie spraw świata. Pragnienie świętego spokoju, tak rozpowszechnione wśród najedzonych społeczeństw Europy Zachodniej czy USA, raziło rodaków. Polska krytyka bogacenia się Zachodu mieszała się z poczuciem, że Europa Wschodnia jest głębsza, wrażliwsza na cierpienie, gotowa stawać po stronie słabszych. Wreszcie, choć geopolitycznie ważniejsza – nierozumiana.