Mimo drożyzny nie rezygnujemy ze świątecznego blichtru: wabią elektrycznym blaskiem monstrualne choinki, błyskają światełka nad jezdnią, przyciąga muzyka z centrów handlowych. Czasem zdarzy się jakiś podświetlony aniołek, ale on jest najmniej ważny; przecież nie o narodziny kogokolwiek dziś chodzi, ale o utarg.

To ostatnia w tym roku okazja, by sprzedać nieużyteczne zapasy, więc nasila się ofensywa blasku, dźwięku i wierszowanych sloganów, mająca zmusić do otwarcia portmonetek ludzi daremnie wspominających utracony dobrobyt. Pocą się z przejęcia copywriterzy agencji reklamowych, nie zasypiają ich dyrektorzy kreatywni. Kto by sobie zawracał głowę parą biedaków z Galilei, przycupniętych na noc w stajence: jaki mają limit na karcie Visa, gdzie ich smartfony z aplikacją płatniczą? Dlatego są coraz bardziej niedzisiejsi: nawet życzenia przesyłane pocztą lub internetem wyzbyły się staroświeckiej formułki „Bożego Narodzenia” na rzecz „Wesołych Świąt”, albo jeszcze lepiej „Season Greetings”. Wesołych, czyli sytych, trochę pijanych, a nade wszystko bezmyślnych. Myślenie nie sprzyja zakupom, więc nad eliminacją kłopotliwego przeżytku pracują całe rzesze internetowych influencerów.

Gdyby choć na chwilę wrócić do nieporęcznego nawyku, moglibyśmy pojąć, że eksplozja reklam i zysków służy tylko przysłonięciu naszej – i tak słabnącej – pamięci o człowieku, który okazał się Bogiem i właśnie dlatego przyszedł na świat w stajennym żłobie, a powitali go pasterze, najbardziej pogardzana grupa ówczesnego społeczeństwa. Nie narodził się w pałacu książąt – ówczesnych celebrytów – jak prorok Budda, nie wiódł wyznawców na wojnę jak prorok Mahomet. Trzech Króli doprowadziła do stajenki widoczna tylko dla nich gwiazda, a nie tłum rozentuzjazmowanych gapiów. Nauczał najprościej, że mamy być dobrzy dla siebie nawzajem, i za to został ukrzyżowany. Zmartwychwstał trzeciego dnia nie przy triumfalnym grzmocie archanielskich trąb, lecz po cichu w samotności i ukazywał się tylko niektórym.

Dlatego bluźnierstwem przeciw takiemu Bogu solidarnemu z ludźmi w biedzie i nieszczęściu jest festiwal zakupów. Nie pojawi się On nawet tam, gdzie Go formalnie czcimy, ale – tak jak w Betlejem – w biedzie i opuszczeniu. A więc tego roku Chrystus narodzi się wśród ruin Chersonia, Mariupola albo Buczy. Tylko my wiedzieć o tym nie chcemy.