Kim Dzong Un raz jeszcze przekroczył czerwoną linię. We wtorek wydał rozkaz jednoczesnego odpalenia w kierunku południowego sąsiada 17 rakiet, w tym sześciu balistycznych. Po raz pierwszy weszły one w strefę przybrzeżną Korei Południowej. Jeden z pocisków wylądował ledwie 150 km od zamieszkanej przez 10 tys. osób wyspy Ulleung, przez co ludzie przez chwilę zeszli nawet do schronów.
Podobnie jak wystrzelony przed miesiącem pocisk, który przeleciał nad Japonią, północnokoreańskie rakiety mogą być uzbrojone w ładunki jądrowe. Na razie bezpośrednim celem Kim Dzong Una jest odpowiedź na prowadzone od paru dni, doroczne ćwiczenia wojskowe sił zbrojnych Korei Południowej i USA. Pjongjang uważa, że chodzi o scenariusz inwazji na komunistyczne państwo, więc konieczne jest pokazanie, jaka byłaby na to odpowiedź.
Czytaj więcej
Biały Dom twierdzi, że Korea Północna potajemnie wysyła „znaczną liczbę” pocisków artyleryjskich do Rosji, aby wesprzeć inwazję Moskwy na Ukrainę.
Jednak myślenie Kima szybko może się zmienić. Amerykański wywiad twierdzi, że Korea Północna jest teraz skoncentrowana na rozwoju pocisków krótszego zasięgu, które mogą przenosić ładunek jądrowy i dosięgnąć Korei Południowej i Japonii. A więc podobnych, jakie ma w swoim arsenale Rosja.
Pentagon ustalił, że w ostatnich dniach o użyciu tego typu broni jądrowej w Ukrainie rozmawiali wysokiej rangi rosyjscy wojskowi, choć bez udziału Władimira Putina. Kreml mógłby się na to zdecydować, gdyby doszło do jeszcze jednej, upokarzającej dla Moskwy porażki: w bitwie z Ukraińcami o Chersoń. Prezydent USA Joe Biden ostrzegł, że odpowiedź Stanów byłaby dla Rosji „katastrofalna”, jednak nie sprecyzował, na czym miałaby polegać. Były szef CIA, generał David Petraeus mówił „Rz”, że Waszyngton rozważałby odpowiedź konwencjonalną połączoną z całkowitą blokadą gospodarczą Rosji.