Rosjanom powoli puszczają nerwy. W sposób – rzec można – ostateczny. I nie chodzi tu o straszenie Brytyjczyków, że ich kraj może zamienić się w radioaktywną pustynię, co zechciał ostatnio przepowiedzieć rosyjski propagandysta Dimitrij Kisielow. Mam na myśli kogoś o niebo ważniejszego i powszechnie znanego z żelaznych nerwów.
To Siergiej Ławrow, putinowski minister spraw zagranicznych. Od początku tej wojny można było obserwować proces odchodzenia szefa moskiewskiego MSZ od dotychczasowego wizerunku. Zawsze nienagannie ubrany fachowiec i uosobienie profesjonalizmu szybko zaczął grać na emocjach i straszyć Zachód. Nie robił – co prawda – tego w sposób tak prymitywny, jak były prezydent Dimitrij Miedwiediew, jednak dyspozycja Kremla wobec szefa MSZ musiała być oczywista.