Koniec roku sprzyja podsumowaniom. W cyklu #najlepRze2022 przypominamy teksty z 12 miesięcy tego roku, które wzbudziły najwięcej zainteresowania, emocji i Państwa reakcji.
Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie – mówi stare przysłowie. Rosyjski atak na Ukrainę to bieda, w której możemy przekonać się o tym, ile wart jest sojusz Polski i Węgier, który jest dzieckiem polskiej prawicy a szczególnie Prawa i Sprawiedliwości i jego prezesa Jarosława Kaczyńskiego.
Premier Mateusz Morawiecki próbował jeszcze w piątek pudrować tego trupa, jakim stał się ten sojusz przekonując w Polsat News, że skoro Wiktor Orban poparł sankcje, to uważa, że Rosja jest winna ataku na Ukrainę. Ale problem nie polegał na tym, że Orban nie poparł sankcji (choć jak wiemy z przecieków, podobnie jak Niemcy początkowo się ociągał), ale na tym, że kolportuje nieprawdziwą, rosyjską wersję ostatnich wydarzeń, która jest zagrożeniem do geopolitycznej racji stanu naszego kraju.
Pół biedy nawet, że Orban – wpisując się w rosyjską narrację, straszy Zachód, że zapłaci cenę za sankcje, bo one są – jak powiedział w wywiadzie dla publicznego radia w piątek – bronią obosieczną, i straty liczyć będą nie tylko Rosjanie ale też i Europa. Problem w tym, że w opublikowanym we czwartek wywiadzie opublikowanym w serwisie mandiner.hu Orban uznał, że atak Rosji... sprowokowany był przez fakt, że Zachód nie chciał uznać, że Rosja będzie się czuć bezpieczna dopiero wtedy, gdy będzie otoczona państwami neutralnymi. Orban, za głównego winowajcę uznał... Polskę. „Polacy chcą przesunąć granicę świata zachodniego aż do granicy świata rosyjskiego. Poczują się bezpieczni, jeśli tak się stanie, a NATO, w tym Polska, będą mogły rozmieścić właściwe wojska na zachód od tej linii. Dlatego zaciekle popierają członkostwo Ukrainy w Sojuszu” – mówił węgierski premier. I żalił się, że Węgry znalazły się w „krzyżowym ogniu głównych graczy geopolitycznych”.
Czytaj więcej
Bierzemy pod uwagę możliwość, że Putin poszerzy ta wojnę na Europę, użyje taktycznej broni jądrowej - przyznaje w rozmowie z "Rzeczpospolitą" Mark Brzezinski, ambasador USA.