Najgorzej kiedy za przyszłość biorą się ludzie, którzy swoimi prognozami aspirują do naukowości. Weźmy choćby osławionego Malthusa i jego epigonów, którzy przewidywali apokalipsę. Wywodzili mianowicie, że wymrzemy z głodu, bo liczba ludzi przyrasta w postępie geometrycznym, a produkcja żywności w postępie arytmetycznym. Było to ponad 200 lat temu, ale przecież echa maltuzjanizmu znajdziemy jeszcze w opracowaniach zapomnianego dziś Klubu Rzymskiego. Gotów jestem się założyć, że podobnie będzie z proroctwami dotyczącymi ocieplenia klimatu. Niestety, wygraną w tym zakładzie będę mógł odebrać dopiero w innym, lepszym życiu.
No tak, ale dlaczego właściwie piszę o tym teraz? Oto niedawno dowiedzieliśmy się, że armia francuska zatrudniła naukowców i autorów science fiction do prognozowania zarówno zagrożeń, jak i rozwiązań technologicznych, które mogą zmienić losy kraju w przyszłości. Szanowny panie dowódco, chapeau bas! To jeden z najlepszych pomysłów, o jakich w ostatnich latach słyszałem.
Nie żartuję. Jak państwo myślą, kto przewidział powstanie internetu i rzeczywistości wirtualnej? O takich drobiazgach, jak e-booki, smartfony czy druk 3D, nie wspominając? Ten sam Stanisław Lem, którego setną rocznicę urodzin obchodzimy w tym roku. O czymś w rodzaju sieci WWW pisał już w połowie lat 50. XX wieku. Oczywiście trafnie prognozowali też inni autorzy science fiction, poczynając od Juliusza Verne'a i H.G. Wellsa. I to od nich – Arthura C. Clarke'a, Isaaca Asimova czy Philipa K. Dicka – inspirację czerpał polski pisarz. Ale przecież twórcy fantastyki nie mają monopolu na trafne przepowiednie. Dla przykładu twórcy antyutopii przewidzieli zapłodnienie in vitro (Aldous Huxley) i wszechobecność kamer (George Orwell). A Tom Clancy działalność siatki podobnej do Al-Kaidy i samobójczy atak samolotem. Podobne przypadki można by jeszcze długo wymieniać.
Najważniejsza jest jednak odpowiedź na pytanie, dlaczego częściej rację mają pisarze, a nie „zawodowi" futurolodzy. Otóż naukowcy posługują się empirią i eksperymentem, pisarze wyłącznie wyobraźnią. A ta nie ma żadnych granic. To nie przypadek, że ludzie, którzy dokonują najdonioślejszych odkryć w naukach ścisłych, używają porównań z poezją. Na pewnym poziomie abstrakcji liczy się już tylko Mickiewiczowskie „czucie i wiara", a nie „szkiełko i oko".
Autor jest publicystą, scenarzystą i satyrykiem