Niepełnosprawni prawie bez szans
Mamy prostą sprawę. Jest mały człowiek, którego dotychczasowe życie to rzeczywistość domu dziecka. Człowiek, który – nierzadko – poznał już swoich nowych rodziców, widział zdjęcia swojego nowego pokoju, wielkiej kolorowej zjeżdżalni w ogródku. Człowiek, który słyszy komunikat: to wszystko nieprawda, zostajesz tutaj. Pozostaje mieć nadzieję, że nigdy nie usłyszy słów deputowanej Łachowej: te dzieci zostaną w domu dziecka, niech umrą w Rosji, w ojczyźnie. Może z jakiejś przebitki w telewizji dowie się, że amerykańscy rodzice tak naprawdę chcieli się nad nimi znęcać, zabić. Może odetchnie z ulgą...
A amerykańscy rodzice? Czy poczują się „ukarani" przez Władimira Putina? To na pewno, choć pewnie wielu nigdy nie słyszało o Siergieju Magnitskim, a już na pewno nie znają nazwisk rosyjskich urzędników z czarnej listy Waszyngtonu. Będzie im ciężko, ale w końcu zapomną. Znajdą inne dziecko, może w Polsce, może na Białorusi, może gdzieś w Azji?
Owszem, zagraniczna adopcja nie jest tematem łatwym. Państwowym instytucjom trudniej jest kontrolować rodziców, którzy znajdują się w innym państwie, podlegają jego prawom i instytucjom. A jednak mimo wszystko nie sposób uwierzyć w to, że to właśnie było największą troską deputowanej Łachowej i jej 419 kolegów, gdy przegłosowywali poprawkę w niższej izbie rosyjskiego parlamentu. I senatorów z rosyjskiej Rady Federacji. I prezydenta Putina, który złożył swój podpis pod ustawą w dniu 28 grudnia 2012 roku.
Politykę, również międzynarodową nie zawsze robi się w białych rękawiczkach. Byliśmy już świadkiem wojen na ropę, gaz, nawet mięso czy nabiał. Tylko że dzieci to nie mięso ani kefir. Państwo, które samo chce dbać o moralne standardy w polityce światowej, musi to rozumieć.
Obrońcy „ustawy niegodziwców" argumentują na wysokim C, że Rosja jako mocarstwo nie może upatrywać zbawienia w Ameryce i sama musi się zająć swoimi sierotami. Obiecują, że zadbają o poprawę warunków w domach dziecka, i ułatwią tym dzieciom życiowy start i społeczną adaptację. Cerkiew prawosławna, i chwała jej za to, apeluje do Rosjan, by częściej decydowali się na adopcję. Mam nadzieję, że ktoś powie im również o tym, że „niepełnosprawny to też człowiek". Bo w Rosji, tak jak w Związku Sowieckim, przecież „niepełnosprawnych nie ma". Co jest eufemistycznym określeniem dla tego, że nie widać ich na ulicach.
Rosjanie – zresztą nie tylko oni – mniej chętnie adoptują niepełnosprawne dzieci. Są ostatnie w kolejce i mają najmniejsze szanse na znalezienie nowej rodziny. Według dostępnych danych adopcja zagraniczna w Rosji stanowiła dotąd około 30 procent adopcji w ogóle. To mniejszość, ale faktem jest, że Amerykanie częściej adoptowali dzieci z opóźnieniem rozwoju, chorobami, niepełnosprawnością.