[b]Rz: Kryzys finansowy zatacza coraz szersze kręgi na świecie, państwa europejskie podejmują działania interwencyjne, wpompowując w swe systemy bankowe potężne sumy. Można powiedzieć przewrotnie, że Polska nie ma takiego problemu, bo właściwie nie ma banków.[/b]
Prywatyzacja tego sektora nastąpiła kilka lat temu i obecnie tylko kilka banków ma swoje centra decyzyjne w Polsce. Można się oczywiście zastanawiać, snując scenariusze historii alternatywnej, czy rzeczywiście podjęto optymalne decyzje i jak wyglądałby polski system finansowy, gdyby podjęto inne, ale dziś to dyskusja akademicka.
[b]Co to znaczy?[/b]
Zacznę od szerszej refleksji. W ostatnich tygodniach można zauważyć zaskakującą zmianę liberalnego paradygmatu myślenia o gospodarce. W latach 80. i 90. na świecie zwyciężyło myślenie wolnorynkowe, obserwowaliśmy sukces prywatyzacji i deregulacji na rynkach finansowych. I teraz, gdy niewidzialna ręka rynku mówi „sprawdzam”, konsekwentny liberał powinien powiedzieć: OK, jest kryzys i jego negatywne skutki, czyli bankructwa tych firm, które miały słabą strukturę aktywów. Niestety konsekwentnych liberałów jest na świecie niewielu. Znajdują dwa wyjścia. Część twierdzi, że obecna sytuacja to porażka rządowego regulatora i przerzucają nań odpowiedzialność. Inni dowodzą, że nie można pozwolić upaść bankom, bo nawet jeśli popełniono błędy, to ze względu na ich status – firm zarządzających pieniędzmi – konsekwencje byłyby bardziej poważne. Wobec tego rządzie, interweniuj, prosimy o dokapitalizowanie i podtrzymanie płynności. Klasyczny liberał powiedziałby: trudno, słowo się rzekło, kobyłka u płota, bankrutujemy. Ale gdy system pozwala nie upaść, to najbardziej liberalni liberałowie z upadających banków chętnie z tego korzystają.
[b]Mówi pan o Wielkiej Brytanii, gdzie rząd znacjonalizował cztery banki. Ale u nas to chyba nie nastąpi. Żaden bank nie przyjdzie do premiera Tuska z prośbą o interwencję, lecz w razie czego zwróci się do centrali. A te do swoich rządów.[/b]