Na pomysł wpadli dwaj bracia artyści Frank i Patrik Riklinowie, gdy na zaproszenie władz miasteczka Sevelen odwiedzili opuszczony bunkier. Samorządowcy, kierując się oszczędnością, uznali, że schron powinien zarabiać na swoje utrzymanie.
Null Stern Hotel, reklamowany jako pierwszy na świecie hotel zerogwiazdkowy, w pełni na to miano zasługuje. Jak napisał niemiecki tygodnik „Der Spiegel”, goście nie mają co liczyć na własne pokoje – mogą za to wybierać między różnymi rodzajami łóżek: w zależności od ceny (nocleg kosztuje od 6,5 do 17 euro) dostaną pojedyncze lub piętrowe, hotelowe lub wojskowe posłanie. Jedynymi „ozdobami” ścian są wystające kable i rury. W hotelu nie ma okien. Tylko w recepcji, zwanej oazą, znajduje się ekran pokazujący obraz z monitorującej pobliską ulicę kamery. Niewielkie zasoby ciepłej wody dostają się temu, kto pierwszy wywalczy dostęp do prysznica. W hotelu nie ma też – rzecz jasna – żadnej obsługi.
Ale myliłby się ten, kto by sądził, że hotel świeci pustkami. Miejsca trzeba rezerwować z miesięcznym wyprzedzeniem. Interesują się nimi zwłaszcza turyści z Japonii, Chin, Wietnamu, Turcji i USA.
A przewodniczący rady miasta, który po pierwszej wizycie w Null Stern stwierdził, że „nikt nigdy nie będzie chciał tu spać”, zabiega o kredyt na rozwój hotelu.
– Duża część zachodnich konsumentów jest znudzona standardową ofertą – komentuje sukces Szwajcarów dr Joanna Heidtman, psycholog biznesu z UJ. – Klienci potrzebują odskoczni, pozornego poczucia zagrożenia po to, żeby z nową energią wrócić do spokojnego, poukładanego życia codziennego. Zachęceni sukcesem bracia Riklin rozważają uruchomienie w Szwajcarii sieci zerogwiazdkowych hoteli.