Dla spokoju mego umiarkowanie eurosceptycznego sumienia spytałem studentów europeistyki w Bremie, jakie są najważniejsze osiągnięcia prezydencji węgierskiej. Zapadła cisza. Zapytałem więc o prezydencję czeską. Student z Czech przypomniał instalację w PE, która wywołała wiele kontrowersji, oraz fakt, że w trakcie czeskiej prezydencji nastąpiła ambarasująca zmiana rządu. Poza tym, jak powiedział, Czesi zajmowali się polityką wschodnią, ale – jak przytomnie zauważył – była to tylko realizacja i kontynuacja ogólnej polityki Unii. O prezydencję słoweńską już nie pytałem. Bo nikt już o niej nie pamięta.
Zbiorowa Miss Świata
Ci studenci nie różnią się od większości Europejczyków w swoim obojętnym nastawieniu do prezydencji, którą w Polsce zaprzyjaźnione z PO media, czyli niemal wszystkie, traktują tak, jakby jej sprawowanie przez Polskę oznaczało, że dostaliśmy zbiorowego Nobla lub zostaliśmy zbiorową Miss Świata.
W Europie nikt nie sądzi, aby kierowanie przez sześć miesięcy Radą Unii Europejskiej oznaczało per se podejmowanie zasadniczych decyzji i miało decydujący wpływ na losy Europy. Kraje sprawujące prezydencję mogą lepiej lub gorzej organizować liczne europejskie konferencje. Wszyscy wiedzą, że prawdziwa władza jest gdzie indziej – gdzieś pomiędzy instytucjami europejskimi a Berlinem i Paryżem.
Pamięta się zaś napięcia i kryzysy, zaskakujące zwroty wydarzeń, ale nie rutynowe działania administracyjne i deklarację krajów sprawujących prezydencję, które zawsze opowiadają się za rozwojem gospodarczym, innowacyjnością, otwartością, solidarnością itd., itp.
Także środowe ćwiczenia w oratorstwie Donalda Tuska na forum PE zostaną zapomniane w parę godzin. Oczywiście jego euroentuzjastyczne pustosłowie jest na rękę eurokratom, dlatego Jose Manuel Barroso czy Martin Schulz, który kiedyś wyśmiewał się w Deutschlandfunk z "komisyjki pana Barroso", pospieszyli z pomocą i gratulacjami. Problem jednak w tym, że w krajach poza Polską trzeba jednak od czasu do czasu odnieść się do rzeczywistości. Tam nie wystarczą "kolorowe sny", a straszenie PiS i Zbigniewem Ziobrą odnosi umiarkowany skutek.