„Co jest dobre dla General Motors, jest dobre dla Stanów Zjednoczonych” – powiedział ponad 70 lat temu kandydujący na stanowisko sekretarza obrony USA Charles Erwin Wilson. Powiedział to przesłuchującej go komisji senackiej, odnosząc się do pytania, czy jako członek rządu nie zawaha się podjąć decyzji sprzecznych z interesem firmy, którą przez poprzednie 12 lat kierował. Bo General Motors nie był zwykłą firmą. Był w roku 1953 największą firmą w USA, największym pracodawcą zatrudniającym niemal 600 tysięcy osób (blisko 4 proc. całego zatrudnienia w amerykańskim przemyśle), największym producentem samochodów na kuli ziemskiej, największą firmą eksportową świata i prawdopodobnie największym dostawcą sprzętu dla armii amerykańskiej.
Dlaczego cytuję słowa Wilsona? Bo brzmią zdumiewająco aktualnie teraz, kiedy na nieformalną drugą osobę w rządzie prezydenta Trumpa wyrasta ekscentryczny przedsiębiorca Elon Musk, najbogatszy człowiek świata angażujący swoje pieniądze w produkcję statków kosmicznych, wizjonerskich pojazdów, rozwój sztucznej inteligencji i neurotechnologii, budowę najnowocześniejszej infrastruktury satelitarnej i oplatającej cały świat wielkiej platformy mediów społecznościowych. Słowem, w dziedziny otwierające niewyobrażalne wręcz możliwości zdobycia nie tylko dalszych setek miliardów dolarów, ale także realnej władzy nad umysłami miliardów ludzi. Oczywiście pod warunkiem, że w rozwój tych aktywności nie będzie się w żaden sposób wtrącał ani rząd amerykański, ani Komisja Europejska, ani żadna inna władza na świecie, pozwalając na pełne wykorzystanie monopolistycznej przewagi rynkowej, jaką daje pozycja technologicznego lidera.
Czy Elon Musk wykorzysta wpływ na amerykańską administrację we własnym interesie? Jeszcze tego nie wiemy, ale już widzimy, że nie waha się wykorzystywać posiadanych narzędzi dla porządkowania według własnego uznania świata. Już zdążył poprzeć skrajnie prawicową AfD w Niemczech, zażądać dymisji brytyjskiego premiera, nawiązać dziwny flirt z komunistycznym rządem Chin i z Putinem, wpływać na przebieg wojny w Ukrainie. I sprzedać premier Włoch Giorgii Meloni system łączności satelitarnej za 1,5 miliarda dolarów.
A może to nic złego, że wielki przedsiębiorca wizjoner użyje swoich wpływów dla rozwoju własnych firm? Owszem, to jest coś złego. To prawda, że właśnie wizjonerscy przedsiębiorcy torują drogę postępowi, walcząc często z przeszkodami stawianymi im przez prawodawców i rządowych regulatorów. Ale między biznesem i polityką musi istnieć równowaga, swoisty system checks and balances. Biznes ma pieniądze, polityka daje władzę. Mają często sprzeczne ze sobą interesy, które dla wspólnego dobra trzeba umieć połączyć. A nadmierne przenikanie się obu tych światów zakłóca poszukiwanie uczciwego kompromisu.
I jeszcze na koniec: cytowana często (i lekko przeinaczona) wypowiedź C.E. Wilsona wcale nie była deklaracją żądzy władzy ze strony wielkiego biznesu. W rzeczywistości zdziwiony pytaniem senatorów prezes GM szczerze wyznał, że „zawsze myślał, że co jest dobre dla naszego kraju, jest dobre dla General Motors, i vice versa”. I dla jasności: nigdy nie oskarżano go o to, że pełniąc funkcję sekretarza obrony, kierował się jakimkolwiek innym interesem niż interes państwa. Jak historia oceni rolę Elona Muska, dopiero zobaczymy.