Zdaniem prof. Stanisława Gomułki „wzrost kosztu obsługi długu w latach 2026-2028 pozostaje głównym zagrożeniem dla stabilności makroekonomicznej kraju” (Rzeczpospolita, 31.10.2024). Otóż koszt ten nigdy, w ostatnich dziesięcioleciach, poważnym zagrożeniem nie był, a więc nim nie „pozostaje”. Nic też nie wskazuje, że zagrożeniem takim stanie się w najbliższych latach.
Koszt zaciągania długu przez Polskę jest umiarkowany
Prawdą jest, że oprocentowanie długu publicznego Polski bywa wyższe niż gdzie indziej. Ale publiczny dług Polski jest, w relacji do PKB, znacząco niższy niż np. dla strefy euro. AMECO (Eurostat) ocenia, że w 2024 dług Polski wyniesie 53,5 proc. polskiego PKB, a dług dla strefy euro odpowiednio 90 proc.
W bieżącym roku koszt obsługi długu wynieść ma 2,6 proc. polskiego PKB wobec 1,9 proc. PKB strefy euro. W 2025 r. koszt dla Polski ma wynieść 2,8 proc. wobec 2,1 proc. średnio dla strefy euro.
Poziom 2,8 proc. nie uzasadnia paniki, jaką sieje tekst Stanisława Gomułki. W 2004 r. obsługa polskiego długu publicznego „pochłaniała” 2,9 proc. ówczesnego PKB. Nie zwiastowało to żadnej niestabilności makroekonomicznej. Wręcz przeciwnie, po 2004 r. wzrost PKB przyspieszył radykalnie, a wszystkie wskaźniki makroekonomiczne wyraźnie się poprawiały.
Wydajność pracy: tu Polska ma wiele do osiągnięcia
Stanisław Gomułka wywodzi swoje pesymistyczne przewidywania z kilku przesłanek. Po pierwsze, uważa on, że „w najbliższych latach nieunikniony jest powolny spadek tempa wzrostu PKB do poziomu 1,5 proc. rocznie” (dość to pokrętne: spadek ma być „powolny” – ale zrealizuje się już „w najbliższych latach”). Skąd takie spowolnienie tempa wzrostu? Otóż, jego zdaniem, „z racji wysokiego już poziomu wydajności pracy…” (w Polsce). Ma to sugerować, że niebawem osiągniemy poziom rozwoju właściwy krajom wysokorozwiniętym, cechujących się powolnym wzrostem.