Doradca prezesa NBP: Dług publiczny rośnie? Nie panikować!

Rentowności polskich papierów skarbowych są już dość wysokie. Mogą one jeszcze wzrosnąć – jednak nie z powodu rzeczywistych problemów gospodarki polskiej, ale z powodu „atmosfery kryzysu” generowanej przez komentatorów lekkomyślnie nadużywających sformułowań o „zagrożeniach stabilności makroekonomicznej”.

Publikacja: 09.12.2024 14:20

Doradca prezesa NBP: Dług publiczny rośnie? Nie panikować!

Foto: Adobe Stock

Zdaniem prof. Stanisława Gomułki „wzrost kosztu obsługi długu w latach 2026-2028 pozostaje głównym zagrożeniem dla stabilności makroekonomicznej kraju” (Rzeczpospolita, 31.10.2024). Otóż koszt ten nigdy, w ostatnich dziesięcioleciach, poważnym zagrożeniem nie był, a więc nim nie „pozostaje”. Nic też nie wskazuje, że zagrożeniem takim stanie się w najbliższych latach.

Koszt zaciągania długu przez Polskę jest umiarkowany

Prawdą jest, że oprocentowanie długu publicznego Polski bywa wyższe niż gdzie indziej. Ale publiczny dług Polski jest, w relacji do PKB, znacząco niższy niż np. dla strefy euro. AMECO (Eurostat) ocenia, że w 2024 dług Polski wyniesie 53,5 proc. polskiego PKB, a dług dla strefy euro odpowiednio 90 proc.

W bieżącym roku koszt obsługi długu wynieść ma 2,6 proc. polskiego PKB wobec 1,9 proc. PKB strefy euro. W 2025 r. koszt dla Polski ma wynieść 2,8 proc. wobec 2,1 proc. średnio dla strefy euro.

Poziom 2,8 proc. nie uzasadnia paniki, jaką sieje tekst Stanisława Gomułki. W 2004 r. obsługa polskiego długu publicznego „pochłaniała” 2,9 proc. ówczesnego PKB. Nie zwiastowało to żadnej niestabilności makroekonomicznej. Wręcz przeciwnie, po 2004 r. wzrost PKB przyspieszył radykalnie, a wszystkie wskaźniki makroekonomiczne wyraźnie się poprawiały.

Wydajność pracy: tu Polska ma wiele do osiągnięcia

Stanisław Gomułka wywodzi swoje pesymistyczne przewidywania z kilku przesłanek. Po pierwsze, uważa on, że „w najbliższych latach nieunikniony jest powolny spadek tempa wzrostu PKB do poziomu 1,5 proc. rocznie” (dość to pokrętne: spadek ma być „powolny” – ale zrealizuje się już „w najbliższych latach”). Skąd takie spowolnienie tempa wzrostu? Otóż, jego zdaniem, „z racji wysokiego już poziomu wydajności pracy…” (w Polsce). Ma to sugerować, że niebawem osiągniemy poziom rozwoju właściwy krajom wysokorozwiniętym, cechujących się powolnym wzrostem.

Otóż pod względem wydajności pozostajemy wciąż daleko za krajami wysokorozwiniętymi. W 2024 r. godzina pracy w Polsce wytwarzała mniej niż 63 proc. PKB (w cenach porównywalnych) powstającego średnio w ciągu godziny w 15 wysokorozwiniętych krajach zachodnioeuropejskich. Pod względem wydajności ustępujemy wyraźnie nie tylko Niemcom (112 proc. średniej), ale także Hiszpanii (88 proc. i Włochom 90 proc.).

Potrzeba nam jeszcze dobrych 15 lat szybkiego rozwoju gospodarczego aby przybliżyć się do poziomu Hiszpanii lub Włoch. Wtedy dopiero teza o spowolnieniu wzrostu w Polsce może stać się bardziej prawdopodobna. Ale bynajmniej nie „w najbliższych latach”. Dla najbliższego roku (2025) AMECO prognozuje 4 proc. wzrost PKB w Polsce – ale 1,2 proc. dla strefy euro.

Oszczędności bieżące są skutkiem bieżących inwestycji

Zdaniem Stanisława Gomułki drugim zjawiskiem sprzyjającym (domniemanemu) spowolnieniu wzrostu w Polsce jest „prawdopodobnie” niski udział inwestycji w PKB. Zjawisko to wywodzi on z „bardzo niskich oszczędności gospodarstw domowych, silnie ujemnych oszczędności publicznych…”

Po pierwsze, aktywa finansowe gospodarstw domowych (tj. ich zakumulowane „oszczędności”), w tym zwłaszcza zasoby gotówki i depozytów, wcale nie są takie znów małe.

Co istotniejsze, „silnie ujemne oszczędności publiczne” – tj. deficyt sektora finansów publicznych - warunkuje powstawanie silnie dodatnich dochodów (a więc i bieżących oszczędności) sektora prywatnego – w tym także gospodarstw domowych. Zresztą, o skali inwestycji (prywatnych) decydują prywatne przedsiębiorstwa, a nie ogół gospodarstw domowych.

Wiemy dobrze, że sektor przedsiębiorstw prywatnych od dawna masowo chomikuje pieniądze, przeznacza je na różne cele bezpośrednio nieprodukcyjne, wstrzymując się od znaczniejszych inwestycji w nowe środki produkcji. To nie „brak oszczędności” odpowiada za niskie inwestycje. Przy okazji, należy postulować aby inwestycje były efektywne, a nie tylko możliwie masywne. To w PRL liczyły się rozmiary nakładów inwestycyjnych, a nie ich finalny efekt produkcyjny.

Ważniejsze jest jeszcze coś innego. Z nauk J.M. Keynesa (oraz naszego Michała Kaleckiego) wiadomo, że inwestycje prywatne wcale nie wymagają mozolnego gromadzenia prywatnych oszczędności (ani firm, ani gospodarstw domowych). Na poziomie „makro” jest wręcz przeciwnie. Inwestycje (finansowane np. kredytem tworzonym „z niczego” przez prywatne banki) są warunkiem powstawania prywatnych oszczędności bieżących – nie na odwrót. Rozmiary oszczędności są wynikowo określone przez rozmiary inwestycji - tudzież rozmiary salda handlu zagranicznego oraz deficytu finansów publicznych.

Czym większe dodatnie saldo handlu, i czym większy deficyt finansów publicznych, tym większe oszczędności prywatne. Wiem, że zrozumienie tych oczywistych prawd nastręczać może pewne trudności – nawet członkowi PAN. Podobne trudności z pojmowaniem podstaw makroekonomii ma wielu luminarzy krajowej ekonomii. (Bogusław Grabowski, były członek RPP, oznajmił był onegdaj, że „ trzy lata takiej inflacji jak teraz to…utrata ponad połowy naszych oszczędności… a bez oszczędności nie ma rozwoju”).

Nie może być naszym zadaniem tłumaczenie tu podstaw makroekonomii. Wystarczy jednak odwołać się do doświadczeń historycznych, by pojąć, że to rozwój i inwestycje warunkują powstawanie oszczędności – a nie odwrotnie. Wkrótce po II Wojnie Światowej w Polsce ( i nie tylko) rozpoczął się istny boom inwestycyjny (w pierwszym rzędzie odbudowa ze zniszczeń) – także w sektorze wciąż prywatnym. Ale dokonywał się on bez żadnych uprzednio zgromadzonych prywatnych oszczędności – realnie tych po prostu nie było!

Podobnie było w Republice Federalnej Niemiec, gdzie „cud” gospodarczy został zapoczątkowany reformą walutową z 1948 r. (konfiskującą zasoby pieniężne sektora prywatnego). W Polsce terapia szokowej z początku lat 1990. miała podobny skutek bezpośredni, efektywnie pozbawiając wartości zgromadzone pieniężne zasoby sektora prywatnego. Nie zapobiegło to dynamicznemu wzrostowi w latach późniejszych. Możemy więc ewentualnie ubolewać nad rozmiarami inwestycji, ale nie nad rozmiarami oszczędności!

Kosztowna panika

Ok. 2/3 długu publicznego Polski jest w posiadaniu podmiotów krajowych. Obsługa tej części długu publicznego jest, z księgowego punktu widzenia, obciążeniem dla finansów publicznych. Ale nie jest ona rzeczywistym obciążeniem dla gospodarki krajowej. Odsetki od tej części długu publicznego trafiają do podmiotów krajowych – w tym do instytucji faktycznie publicznych, funduszy emerytalnych, banków, posiadaczy detalicznych obligacji skarbowych itd. Pieniądze te trudno zaliczyć do kosztów obciążających gospodarkę krajową. Zaliczyłbym je raczej do krajowych korzyści z publicznego długu.

Ok. 1/3 długu publicznego jest w posiadaniu „zagranicy”. Obsługa tej części długu jest już pewnym kosztem dla gospodarki narodowej. Z tego wzglądu jest pożądane, aby rentowności polskich papierów skarbowych były możliwie niskie. Do pewnego stopnia rentowności te zależą jednak od notorycznie niestabilnych nastrojów panujących na światowych rynkach finansowych.

Rentowności polskich papierów skarbowych są już dość wysokie. Mogą one jeszcze wzrosnąć – jednak nie z powodu rzeczywistych problemów gospodarki polskiej, ale z powodu „atmosfery kryzysu” generowanej przez komentatorów lekkomyślnie (chociaż prawdopodobnie w dobrej wierze) nadużywających sformułowań o „zagrożeniach stabilności makroekonomicznej… z możliwością otwartego kryzysu”.

O autorze

Leon Podkaminer

Autor jest Doradcą Prezesa NBP. Tekst wyraża opinie autora.

Opinie publikowane w „Rzeczpospolitej” są elementem debaty publicznej i niekoniecznie odzwierciedlają poglądy redakcji.

Opinie Ekonomiczne
Stanisław Stasiura: Wybory w Niemczech – kto naprawi niemiecką maszynę?
Opinie Ekonomiczne
Paweł Rożyński: Chiny wypychają polskie pralki i lodówki. I to nasza wina
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Powrót do dżungli
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Po Trumpie zostaną tylko plastikowe słomki
Opinie Ekonomiczne
Eksperci: Kujmy zieloną stal, póki gorąca