Przez rok, do wiosny 2023 r., inflacja była na płaskowyżu. Potem rozpoczęła zejście „na łeb, na szyję”. Wkrótce zbocze stanie się łagodniejsze, inflacja będzie malała wolniej, ale będzie konsekwentnie zmierzała do celu NBP, czyli 2,5 proc. – tak wygląda mapa inflacji według prezesa NBP Adama Glapińskiego, która uzasadniać ma rozpoczęte we wrześniu łagodzenie polityki pieniężnej.
Kontrowersje, które wzbudziły obniżki stóp procentowych, a także wywołane nimi osłabienie złotego, sugerują, że mapę inflacji można czytać inaczej. Same decyzje RPP ją zresztą zmieniają. To, że w najbliższych miesiącach wzrost cen wyhamuje, nie budzi większych wątpliwości, ale przybywa prognoz, wedle których już w przyszłym roku inflacja wejdzie na nowy płaskowyż: położony niżej niż ten pierwszy, ale znacznie szerszy. – Nasze modele wskazują, że inflacja powinna zmaleć, do 5–6 proc., ale na tym poziomie się zatrzyma nie tylko w 2024 r., ale też w 2025 r. – uważa Rafał Benecki, główny ekonomista ING Banku Śląskiego.
Rada chybia celu
Na to, jak w ostatnim czasie zmieniły się prognozy inflacji, wskazują m.in. wyniki ankiety makroekonomicznej NBP wśród tzw. profesjonalnych prognostów. Uczestnicy wrześniowej edycji przeciętnie oceniają, że w 2023 r. inflacja z 50-proc. prawdopodobieństwem znajdzie się w przedziale 11,5–12,3 proc., w 2024 r. w przedziale 4,8–8,1 proc., a w 2025 r. w przedziale 3,1–6,7 proc. Tzw. ścieżka centralna (wyznaczona przez środek przedziałów) tych prognoz wskazuje na inflację w br. na poziomie 11,9 proc., a następnie – odpowiednio – 6,3 i 4,8 proc. W porównaniu z ankietą z czerwca prognozy na ten i przyszły rok nieco zmalały, ale na 2025 r. wzrosły.
Kwartał temu prawdopodobieństwo tego, że w 2025 r. inflacja znajdzie się w paśmie dopuszczalnych odchyleń od celu NBP (od 1,5 do 3,5 proc.) lub niżej ekonomiści oceniali na 34 proc., obecnie na 30 proc.