Podobnie postępują ministrowie ds. wewnętrznych landów Niemiec graniczących z Czechami i Polską oraz jedna z partii opozycyjnych w Bundestagu. Chcą przywrócenia kontroli granicznych, które są przez nich tak lubiane, bo dają możliwość pokazania, kto tu rządzi.
Mają być lotne i niesystematyczne (przecież takie mogą być zawsze prowadzone), ale i bez tego warunku spowolnią i skomplikują transport kołowy, dojazdy do pracy czy ruch turystyczny. Propagandowy i medialny strach przed hordami uciekinierów, migrantów czy „obcych”, spotęgowany obrazami budowy zapór, zasieków czy innych technicznych barier na zewnętrznych granicach Unii Europejskiej na Litwie czy w Polsce lub wcześniej na Węgrzech, łatwo prowadzi do takich wniosków. Dbają o to polityczni konkurenci twierdzący, że UE i jej agendy – jak Frontex – są bezradne, a koalicyjni partnerzy z takich kwestii też łatwo robią użytek wobec siebie.
Jak dodamy do tego obrazki z wybrzeży Grecji, Włoch czy Hiszpanii lub kanału La Manche, to powstaje ponownie obraz Europy oblężonej przez tysiące (a może już miliony?) nieszczęśników, z którymi poszczególne państwa unijne nie dają sobie rady. Powstają podejrzenia, że jest to forma nacisku na Zachód ze strony nieprzyjaznych sąsiadów ze Wschodu, krajów Afryki Północnej czy Turcji. Jak dodamy do tego tragedię wojny w Ukrainie oraz znaczącą liczbę kilkunastu milionów Ukraińców i Ukrainek, którzy wjechali na terytorium UE (parę milionów wyjechało z powrotem lub dalej do USA, Kanady czy Australii), to mamy wrażenie, że pomimo blisko dekady doświadczeń nadal nie ma zgody, jak do tego zjawiska migracyjnego podchodzić.
Niektóre kraje otwarcie przyznają, że potrzebują kilkuset tysięcy nowych pracowników dla przemysłu, rolnictwa, budownictwa czy niektórych usług, pośrednio zachęcając nowych przybyszy do pozostania. Sporo komentatorów ekonomicznych wskazuje, że co prawda kilka milionów nowych konsumentów czy płatników składek zdrowotnych czy socjalnych to dobrze, lecz koszty zasiłków i pomocy z kasy państwa zwiększają i bez tego wielkie deficyty budżetowe czy nawisy inflacyjne.
Nie ma jednak jasności co do łącznego rachunku i wyniku ekonomicznego na poziomie regionów czy miast, krajów czy całej UE – więcej nam mówi intuicja zagłuszana politycznymi lub ideologicznymi okrzykami. Niestety, one przeważają, tworząc potwory i wrażenie zagrożenia hordami lub – odwrotnie – sprowadzając wszystko do kwestii humanitarnych i etycznych.