Wydaje się, że czasy „klientów w krawacie mniej awanturujących się” i „nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobi” już minęły. Z jednej strony klienci coraz lepiej znają swoje prawa. Z drugiej zaś, do tego, że z nich korzystają, przyzwyczaili się sprzedawcy i producenci.
Jest jeszcze trzecia strona, czyli pogoń producentów za ograniczeniem kosztów i zyskami. Stąd bierze się gorsza jakość produktów, ich krótsza żywotność. Chodzi o to, by klienci kupowali częściej, by byli zmuszeni do częstszej wymiany różnych urządzeń, przede wszystkim elektroniki i AGD. Potwierdza to opisywane w tym wydaniu „Rzeczpospolitej” badanie IQS dla Digital Care, z którego wynika, że elektroniki dotyczy w Polsce 43 proc. reklamacji. Znaczenie w tym przypadku mają zapewne także zwykle stosunkowo wysokie ceny jednostkowe urządzeń. Klienci często reklamują też odzież i obuwie, rzadziej żywność oraz usługi.
Czytaj więcej
Najwięcej niezadowolonych zgłasza reklamacje na elektronikę, obuwie i odzież. Nie chcemy już tak łatwo wszystkiego wyrzucać, tylko naprawiać.
Reklamacje z pewnością napędza drożyzna. Uważniej wydajemy dziś nasze pieniądze, staramy się być bardziej oszczędni. Unikamy wymiany różnych sprzętów, elementów wyposażenia domów i mieszkań, jeśli nie jest to konieczne. Gdy coś się psuje, wolimy naprawić, niż wyrzucić. A jeśli się da, reklamujemy usterkę lub wadliwy towar.
W sukurs klientom przychodzi ustawodawca. Nasze prawa do reklamacji cały czas zmieniają się na korzyść. Żeby daleko nie szukać, wystarczy wspomnieć unijną dyrektywę Omnibus, która utrudnia kantowanie klientów przy okazji rzekomych promocji, nakazując sprzedawcom podawanie nie tylko aktualnej ceny, ale też najniższej z ostatnich 30 dni. Unia pracuje też nad rozwiązaniami, które nałożą na producentów takie konstruowanie urządzeń, by naprawa lub wymiana ich kluczowych elementów była możliwie prosta.